Kay na początku swojej drogi pisarskiej pracował przy edycji Silmarillionu, co musiało na niego znacząco wpłynąć. Dlatego do losów głównych bohaterów dodaje niewielką szczyptę magii, akurat tyle, żeby trochę podkręcić akcję. Sam autor przytacza zasłyszane gdzieś od kogoś określenie, że jest to „historia z ćwierćobrotem w stronę fantasy”, co nie do końca odpowiada prawdzie, jak sądzę. Właściwie określiłabym niniejszy tekst jako powieść obyczajową, która dzieje się w trudnych czasach, a dodatkowo w niewielkim stopniu nawiązuje do realizmu magicznego.
W tej książce autor powraca do świata znanego z kilku wcześniejszych dzieł, gdzie zajmował się szeroko pojętymi okolicami Morza Śródziemnego. Twórca przyznaje, że inspirują go dawne dzieje i niegdysiejsze postacie. Jednak czytelnik zagłębiony w lekturze dzieła Kaya nie czuje się, jakby czytał powieść historyczną, tylko po prostu ciekawą historię, zrodzoną w głowie pisarza.
„Na pograniczu, gdzie zderzają się imperia i religie…”
W tej powieści znajdziecie szeroką panoramę splecionych ze sobą losów kilku głównych bohaterów. Spotkacie wojowniczą łuczniczkę Danicę z nieodłącznym psem Tico czy Leonorę Valeri, która upokorzyła rodzinę, rodząc nieślubne dziecko (i poniosła konsekwencje). Ich partnerami są: utalentowany malarz Pero oraz przystojny kupiec Marin. Oprócz tego znajdziecie tam wiele innych postaci; niektóre z nich są wzorowane na tych historycznych. Oczywiście, prawem twórcy jest dowolne poruszanie się w czasie i przestrzeni: tak cesarz Rodolfo ma swój pierwowzór w osobie Rudolfa II, zaburzonego psychicznie cesarza rzymskiego i władcy Czech, patrona astrologów i artystów, który – moim skromnym zdaniem – zasługiwał na większą rolę w tej książce. Jednakże G.G. Kay woli pisać o zwykłych ludziach jacy często są miotani przez los, któremu próbują się przeciwstawić.
„… ważą się losy bohaterów…” i tej książki…
Kay wie, kiedy wprowadzić niespodziewany zwrot akcji. Znać, że to doświadczony pisarz, z wieloma dziełami na koncie. Kilka razy udało mu się mnie zaskoczyć, co nie zdarza się zbyt często. Choć początek nie był zachęcający, przyznaję. Długie wyliczenie występujących postaci, mapa… Zapowiadało się na to, że ciężko będzie zrozumieć tę grubą księgę. I rzeczywiście tak jest do pewnego momentu. Jednak z każdym rozdziałem lepiej poznajesz bohaterów i nawet jeśli nie obchodzą Cię wojny, sporne terytoria i religijne niepokoje, zaczynasz coraz bardziej kibicować protagonistom i zaprzyjaźniasz się z nimi. I tak do ostatniej strony…
Choć miałam wrażenie, że w miarę, jak powieść zbliżała się do 700 stron, autor chciał dokończyć wszystkie wątki i pewne rzeczy są opowiedziane zbyt szybko. Nie miałabym nic przeciwko temu, żeby akcja była podzielona na dwa tomy, w których toczyłaby się zgodnie z rytmem wytyczonym w pierwszych częściach książki (w sumie jest ich 4).
Charakterystyczny styl pisarza łatwo jest odróżnić od innych. Tę manierę pisania określiłabym jako romantyczną, a gdzieniegdzie nawet nieco egzaltowaną. Krótkie zdania, dużo nawiasów – to wszystko jednym czytelnikom może się podobać, innym nieco mniej. Akurat nawiasy mnie trochę denerwowały, pewnie dałoby się to stworzyć inaczej. Doceniam jednak ogrom pracy i wiele przeczytanych lektur – kanadyjski twórca musiał się solidnie przygotować do napisania takiej obszernej książki o wielu wątkach.
Uwaga, teraz będzie nieromantycznie…
Tłumaczeniu i korekcie nie można nic zarzucić. Doskonale oddają styl G.G. Kaya , nie ma w nich błędów i niezręczności.
Trzeba przyznać, że okładka prezentuje się pięknie i jest dopracowana. Jednak muszę trochę skrytykować wnętrze. Litery jednej strony gdzieniegdzie odbijają się na innej, co skojarzyło mi się z książkami wydawanymi w latach 80. Nie jest tego dużo, poza tym być może akurat trafił mi się taki egzemplarz do recenzji… Oczywiście nie przeszkadza to w czytaniu, ale jednak… nieco psuje odbiór całości.