Ciąża z piekła rodem
Rosemary i Guy Woodhouse są młodym małżeństwem, które właśnie wprowadziło się do nowego mieszkania. Ona jest zajęta uwijaniem gniazdka, a on robieniem rozwijającej się w ślimaczym tempie kariery jako aktor. Para poznaje starsze małżeństwo, sąsiadów – Minnie i Romana Castevetów, z którym szybko się zaprzyjaźnia.
Niedługo po przeprowadzce Rosemary zachodzi w ciążę. Znajoma para staruszków reaguje na to zadziwiająco entuzjastycznie. Wysyłają kobietę do najlepszego ginekologa w mieście oraz troskliwie doglądają ciężarnej. Minnie podaje jej specyficzne koktajle i zawsze pilnuje, by młoda mężatka wypijała je do ostatniej kropli.
Kariera Guya niespodziewanie rwie do przodu, a aspirujący aktor dostaje coraz więcej zleceń. Rosemary czuje, że mąż oddala się od niej i nieszczególnie przejmuje się jej wyjątkowym stanem. Niebawem kobietę zaczynają dręczyć silne bóle, które są bagatelizowane zarówno przez lekarza, jak i najbliższe otoczenie. Wkrótce w ręce kobiety wpada książka zostawiona przez jej zmarłego w tajemniczych okolicznościach przyjaciela. Gdy Rosemary ją czyta, wszystko zaczyna układać się w przerażającą całość…
Nie ufaj nikomu
Historia Rosemary na najbardziej podstawowym poziomie dotyka lęku bliskiego kobietom, które w ciąży były lub planują w nią zajść, mogą pojawić się pytania: „czy z moim płodem będzie wszystko dobrze”, „czy moje dziecko nie umrze?”. Dodatkowo ten strach w powieści Levin zwielokrotniła izolacja Rosemary od przyjaciół i rodziny, a także podważenie jej obaw przez osoby, z którymi wchodzi w interakcje na co dzień: lekarz, sąsiedzi, a nawet mąż bagatelizują jej chroniczne bóle oraz inne niepokojące dolegliwości. Lęk Rosemary o rozwijające się w niej dziecko okazuje się nie być bezpodstawny, co znajduje swoje odzwierciedlenie w finale.
Dziecko Rosemary jest też w pewnym sensie horrorem małżeńskim. Nie mogę mieć pewności, jak odbierałabym wiele scen, nie znając wcześniej fabuły, ale obserwowanie relacji Rosemary i Guya z tej perspektywy przyprawia o ciarki na plecach. Warto w tym miejscu również zauważyć, że Levin jak na pisarza swojej epoki wyróżniał się dość rozwiniętą świadomość feministyczną. Udowodnił to znakomicie w swojej późniejszej powieści – Żony ze Stepford, ale takie wątki zarysowują się subtelnie już w Dziecku Rosemary. Pisarz w obu swoich książkach podejmuje temat przedmiotowego traktowania kobiet, co w tej drugiej propozycji literackiej ujawnia się w stosunku Guya do ciała swojej żony jako środka ułatwiającego spełnienie zawodowych ambicji, pozbawionego podmiotowości czy osobowości jego „nosicielki”.
Szatańska precyzja
Ira Levin posługuje się bardzo precyzyjnym językiem, pozbawił tekst jakichkolwiek ozdobników czy zbędnej egzaltacji. Opisy są krótkie i rzeczowe, sporo jednak dzieje się na poziomie dialogów, zajmujących najobszerniejszą część powieści. Autor Dziecka Rosemary do perfekcji opanował metodę przekazywania jak największej ilości treści przy jak najmniejszej ilości środków – lapidarność jego opisów zupełnie nie przeszkadza czytelnikom w skonstruowaniu wiarygodnych portretów psychologicznych bohaterów w swojej wyobraźni oraz świata, w którym żyją.
Trudno w przypadku tej powieści uniknąć porównań z filmem, szczególnie że w Polsce jest on bardziej znany od powieści. W posłowiu książki autor zdradził, że realizację polskiego reżysera uważa za doskonałą i wierną adaptację oryginału. Mając w pamięci film Romana Polańskiego, faktycznie trudno się z nim nie zgodzić – niektóre sceny zostały odwzorowane bardzo dokładnie. Znaczącą różnicą jest natomiast sam status satanistów i diabła: powieść daje dość jednoznaczną odpowiedź na pytanie o ich istnienie, podczas gdy po seansie filmowym nie możemy być pewni, co do ich realności.
Parę słów wypada powiedzieć również o samym wydaniu. Vesper ponownie zadbał o piękną szatę graficzną okładki oraz ilustracje, za które odpowiada Krzysztof Wroński. Standardowo, w zestawie otrzymujemy również zakładkę, a na końcu czeka na nas wspomniane już wcześniej posłowie Iry Levina.
Trudno mi jednoznacznie ocenić tę książkę, ponieważ jej lektura była naznaczona arcydzielnym filmem, który trudno wyrzucić z pamięci. Nie potrafię więc stwierdzić, czy Levin bywał zbyt albo za mało sugestywny ani czy przypadkiem nie za szybko odsłonił karty. Mogę za to zapewnić, że nawet znając dobrze adaptację, powieść czytało się doskonale, a historia Rosemary była dla mnie tak samo przerażająca, jak za pierwszym razem, gdy poznawałam ją dzięki Polańskiemu.