Kto jest sprawcą przestępstwa?
Mało rozgarnięty olbrzym, Clay Blaisdell – znany też jako Blaze – utrzymuje się z drobnych kradzieży. Jego życie zmienia się z chwilą poznania George’a Rackleya, który co prawda traktuje bohatera wyłącznie jak narzędzie do realizacji swoich celów, ale i zapewnia mu towarzystwo (co tej dwójce bardzo odpowiada, przynajmniej przez jakiś czas). Wspólnie realizują oni plan porwania sześciomiesięcznego dziedzica wielkiej fortuny. Starannie zaplanowana akcja szybko się jednak komplikuje. George ginie, a Blaze, zdając sobie sprawę ze swoich ułomności, zaczyna szukać wspólnika. Niewątpliwie sam nie jest w stanie sobie poradzić. Ku zdziwieniu czytelnika, Blaze otrzymuje pomoc od zmarłego kumpla… Stephen King, w imieniu Richarda Bachmana, otwiera książkę „wstępem”, który w mistrzowski sposób zdradza historię powieści (i nie tylko). Przy pierwszym kontakcie zachwyca czytelnika również wydanie – twarda oprawa, niezwykły projekt graficzny okładki Mariusza Banachowicza i tłumaczenie Michała Juszkiewicza. Co istotne, dostępny jest również e-book i audiobook (czyta Leszek Filipowicz), za co należą się wydawnictwu Albatros ogromne brawa! Czytelnicy, którzy nie mają dużo wolnego miejsca na półce, na pewno docenią te udogodnienia!
Okiem recenzenta
Trzymając w dłoniach Blaze, należy pamiętać, że to przede wszystkim kryminał. King w charakterystyczny sposób prowadzi czytelnika przez meandry fabularne, nie szczędząc detali i retrospekcji. Szczególnie spodobał mi się sposób sportretowania głównego bohatera i jego mająca tragikomiczny wydźwięk historia. Emocje, które towarzyszą czytelnikowi podczas lektury, mogą być zróżnicowane: od zaciekawienia, przez żal i smutek, po śmiech. Blaze to trochę kryminał, trochę obyczajówka, trochę poradnik i trochę taki… King. Należy zwrócić jednak uwagę na kilka minusów. Blaze krótko trzyma w napięciu, czasem trochę nudzi, czasem śmieszy. Zgaduję, że dzieło miało budzić przede wszystkim współczucie (m.in. o tym wspomina King we wstępie). To jednak niestety nie w pełni się udało. I dalej. Nie jestem wielbicielką retrospekcji – często mieszają one w głowie czytelnikowi, który poszukując źródła agresji/smutku/gniewu/euforii bohaterki/bohatera, gubi się w prezentowanych wydarzeniach. W Blaze niejednokrotnie owe retrospekcje wydają się dopisane na siłę – podążając za bohaterem, będąc włączonymi w pewną akcję, odczuwając napięcie, nagle powracamy do przeszłości i… poznajemy historię, której przebieg mógł (!) mieć wpływ na dalsze losy bohatera. Wspomnienia przypominają notatki biograficzne i finalnie – myślę, że się ze mną zgodzicie – mogą zostać uznane za zbędne. Jednocześnie nie należy zapominać, że King zapomniał o tej książce na prawie 30 lat (tyle, zgodnie ze słowami autora, rękopis przeleżał na dnie szuflady), co zapewne miało wpływ na jej finalną wersję (warsztat autora, jak mniemam, ewoluował w czasie).
Witaj w tym świecie, przybyszu!
Lektura Blaze’a pozostaje w czytelniku na zawsze. Historia Claya szybko zapada w pamięć, a emocje, budzone podczas czytania, nie dają się stłumić. King gra z odbiorcą w zgadywankę, której zasady zna tylko on sam: jeśli chce się poznać finał historii, trzeba być cierpliwym – najlepsze przychodzi na koniec: dowiadujemy się, czy plan Blaze’a się powiódł i czy warto było czytać ponad trzystustronicową książkę, aby poznać rozwiązanie. Powieść nie spodoba się czytelnikom spragnionym szalonych pościgów, zwrotów akcji, fabularnej maskarady. To gawęda zachęcająca do indywidualnych refleksji. Blaze nie jest więc dla każdego. Nie polecam książki szczególnie tym, którzy chcą od niej zacząć przygodę z literaturą Kinga.