Wydawnictwo Nasza Księgarnia kilka lat temu uszczęśliwiło graczy małą karcianką Sen. Niepozorne pudełko z rybką na okładce kryło piękne grafiki Marcina Minora oraz prostą grę, która dla wielu stała się jedną z lepszych propozycji przy ograniczonej ilości czasu. Później pojawiły się Kruki, które moim zdaniem są najgorszą pozycją z serii, a po nich Smoki, które ponownie zachwyciły ilustracjami. Ponadto Sen doczekał się edycji jubileuszowej i możliwości połączenia z pierwszą wersją, aby bardziej rozbudować obie gry. O karciankach zaczęto mówić „senna trylogia” i wydawało się, że to udany, ale zakończony cykl. Aż tu nagle pojawiła się informacja o Kotach. Czy nowa propozycja wydawnictwa pasuje do pozostałych, czy też próbuje wykorzystać wcześniejsze tytuły i ich popularność?
Pokaż kotku, co masz w środku
Pudełko pasuje rozmiarem do wcześniejszych i dobrze się obok nich prezentuje. Za grafiki ponownie odpowiada Michał Minor i chociaż niektóre są ciekawe, to nie zachwyciły mnie tak, jak te ze Snu czy Smoków. Jednak kociarze będą mogli dołożyć na półkę kolejną grę o ulubionych futrzakach, więc dla nich ilustracje pewnie będą ładniejsze.
Zasady są proste, jak na senną serię przystało. Każdy otrzymuje 4 karty na rękę, a pozostałe tworzą zakryty stos. Naszym zadaniem jest wyśnienie jak największej liczby kotów. Będziemy układać przed sobą maksymalnie cztery kolumny, a w każdej z nich mogą się znaleźć nie więcej niż cztery karty. Dokładamy koty i kruki, zarówno u siebie, jak i u rywali. Oczywiście dla siebie chcemy jak najwyższych wartości, natomiast współgraczom najczęściej podrzucamy ptaki, które mają wartość 0.
To, co będziemy najczęściej robić, to parować koty. Jeśli uda nam się zagrać identycznego jak ten, który jest już na stole, jeden się przewraca, a drugi dominuje – jedna kartę odwracamy rewersem do góry, a drugą kładziemy na niej odkrytą. Na odwrocie znajduje się mnożnik „x2” i należy tak położyć drugiego kota, aby go nie zasłaniał. Jeśli natomiast zagramy futrzaka tego samego koloru, ale o innej wartości, obie karty odkładamy na stos odrzuconych i dobieramy zakrytą kartę do naszego snu od razu rewersem ku górze. Nad mnożnikiem znajduje się cyfra 9 i jest ona najwyższa w talii. Mając kolumnę składającą się z jednej takiej karty, na koniec dostajemy 9×2, czyli 18 punktów.
Rozgrywka kończy się, gdy nie ma już możliwości dobrania ani przetasowania kart lub gdy któryś z graczy ma przynajmniej 3 kolumny z minimum trzema dziewiątkami w każdej z nich. Wtedy następuje podliczenie punktów i wyłonienie zwycięzcy.
Czwarte koło u wozu
Sięgając po Koty miałam mieszane uczucia, na szczęście już po pierwszej rozgrywce okazało się, że jest to udana kontynuacja serii. Podobnie jak pozostałe, cechuje się prostotą zasad i przyjemnością płynącą z szybkiej rozgrywki. Jednak tym razem mamy do czynienia z większą dawką negatywnej interakcji. W poprzednich częściach można było trochę namieszać rywalom, ale tym razem możemy robić to ciągle i jeszcze sporo na tym zyskać. Za każdym razem, gdy parujemy koty u przeciwnika, zabieramy je z jego snu, a do tego możemy hamować go krukami.
Nowością jest też liczba graczy, ponieważ możemy zagrać aż w 7 osób (Kruki – 2, Sen i Smoki – od 2 do 5). To naprawdę sporo i chociaż nie udało mi się zebrać maksymalnego składu przy stole, to mogę się tylko domyślać, co się na nim dzieje. Chaos i dynamika zmieniających się snów powoduje, że rozgrywka dostarcza jeszcze więcej emocji i staje się nieprzewidywalna. Czy zatem w duecie się nudzimy? Nie, jedynie nasze negatywne działania są skierowane ciągle w jedną osobę. Optymalnie gra się od 3 do 5 graczy, ponieważ mamy jakąś kontrolę nad swoim snem, ale jednocześnie dużo się dzieje.
Trudno mi stwierdzić czy to najlepsza część serii. Smoki i Sen to gry pamięciowe, więc musimy się przy nich skupić i zapamiętać wartości zakrytych kart. Natomiast Koty odświeżają senny cykl i zmierzają w kierunku tytułów imprezowych z dużą dawką interakcji między graczami.