Doom jako czwarta odsłona i reboot jednej z najsłynniejszych strzelanin FPS w historii, zapoczątkowanej przez studio id Software w 1993 roku, okazał się wielkim sukcesem. Warto czekać na jego kontynuację? A może lepiej wrócić do tego ciągle całkiem świeżego tytułu?
Brak numerka w tytule nie jest przypadkowy. I nie chodzi tylko o zaplanowany przez twórców restart marki. Najpewniej właśnie tak wyglądałby Doom, gdyby id Software w 2016 roku zdecydowało się po raz pierwszy wydać produkcję z tej serii.
Powrót legend(y)
Za powstanie gry odpowiadają twórcy pierwowzoru z legendarnego studia id Software, które zostało założone przez prawdziwych gigantów branży, czyli Johna Carmacka i Johna Romero. Przygotowana przez nich ponad dwie dekady temu strzelanina Doom, zmieniła oblicze swojego gatunku. A przecież Teksańczycy maczali także palce w innych kamieniach milowych elektronicznej rozrywki, bo takimi bez wątpienia były kolejne części Quake’a czy Wolfensteina.
W odróżnieniu od nasyconej elementami horroru poprzedniej odsłony cyklu, pod względem mechaniki czwarty Doom stawia przede wszystkim na szybką i krwawą akcję, zbliżając się tym samym do pierwszych dwóch części serii. To oczywiście świetna decyzja twórców, bo przecież większość graczy, na nie do końca udaną „trójkę”, najchętniej spuściliby zasłonę milczenia…
3 razy tak
Doom z 2016 roku składa się z 3 dużych klocków: kampanii solowej, trybu wieloosobowego oraz edytora poziomów SnapMap. Choć większość długo żyjących tytułów nastawiona jest na multi, prawdziwą esencją rozgrywki jest tutaj soczysty tryb dla pojedynczego gracza. Oczywiście to nie dla fabuły gracze z takim uwielbieniem sięgali/sięgają po Dooma.
Historia jest bowiem jedynie pretekstowa: ogólny jej zarys nie zmienił się w znaczący sposób przez lata, które minęły od zapoczątkowania serii. Ot samotny marine musi mierzyć się z piekielnymi siłami – prawdziwa klasyka gatunku.
Krwawa esencja
Największym atutem Dooma jest właśnie walka z hordami przeciwników. Bardzo niewiele tytułów oferuje tak diabelnie szybkie, pompujące adrenalinę, krwawe i satysfakcjonujące starcia. Podobnie jak w wielu sieciowych strzelankach, kluczowa jest tu mobilność. Biegamy i skaczemy pomiędzy licznymi demonami, rozdając ołów czy wiązki energii na wszystkie strony i starając się samemu nie zostać trafionym.
Całość wymaga od gracza nie lichej koordynacji, a na wyższych poziomach trudności wręcz perfekcji. I wynagradza za starania nie jakimiś durnymi osiągnięciami, dającymi nam fałszywe poczucie wartości, ale staroszkolną toną satysfakcji z każdego powalonego niemilca i kolejnego zaliczonego poziomu. Uznajcie mnie za psychola, ale arcy brutalne animacje wykańczania przeciwników dawały mi więcej radości niż kolekcjonowanie nic nie znaczących obrazków, widocznych w profilu gracza.
Nie strzelać, zwiedzać!
Sporo uciechy znajdą w czwartym Doomie także fani eksploracji i odkrywania przygotowanych przez twórców znajdziek. Akcja toczy się bowiem w dużych, pełnych zakamarków lokacjach. Nie jest to oczywiście żaden sandbox, ale na miłośników odkrywania sekretów czeka tu moc atrakcji.
Dzięki temu kampania dla pojedynczego gracza kampania nie nuży właściwie ani przez chwilę, mimo, że trwa dobrych kilkanaście godzin. To znacznie więcej niż większość trybów singlowych współczesnych shooterów. Jego żywotność przedłuża jeszcze wspomniany wcześniej SnapMap. Oprócz samego edytora własnych plansz, zawiera on przeglądarkę stworzonych z jego użyciem map, dostępnych do wypróbowania dla każdego śmiałka.
Zabij znajomych
Multiplayer w Doomie nie jest może czymś, co twórcy kompletnie zawalili, ale na pewno nie przyciągnął on wielu na dłużej. Nie da się chyba sensownie połączyć ultraszybkich, krwawych starć, polegających na masowym eksterminowaniu wrogów z rozgrywką mającą na celu zabicie innych graczy. Na szczęście jego podwaliny wykorzystano do przygotowania świetnego Quake Champions, więc dobre i to!
I co dalej?
Stąd przechodzimy powoli do nadchodzącego wielkimi rocket jumpami Dooma Eternal. Kontynuacja hitu pozwoli nam choćby odwiedzić Ziemię ogarniętą inwazją demonów z piekła. Do ich pokonania można będzie wykorzystać bogaty arsenał broni znanych z poprzedniej części, ale ulepszonych o kilka gadżetów.
Twórcy zapowiadają, że Doom Eternal rozwija formułę z poprzedniej części, stawiając przede wszystkim na jeszcze szybszą akcję. Pomagać w tym będą choćby nowe umiejętności poruszania się, takie jak szybki unik czy wspinaczka, a także wspomniane przed chwilą gadżety – montowane na pancerzu czy uzbrojeniu bohatera. Obiecano oddać nam do dyspozycji chociażby miotacz ognia na ramieniu i hak z linką pod strzelbą.
Trudno mi sobie wyobrazić, że można stworzyć FPS’a dużo lepszego niż Doom z 2016 roku. Ale wszystkie znaki na piekle i ziemi wskazują, że tak właśnie będzie. Nie mam jednak zbyt dużo czasu na zastanawianie się, bo ciągle chętnie wracam do przemierzania opanowanego przez demony Marsa.