Wojna o pokój to jeden z tych bardziej jednorodnych tomów Baśni. Co prawda niektórzy skłonni są traktować Przyjdź, królestwo jako oddzielny szort – rzeczywiście skupia się ono na Niebieskim Chłopcu i wyjaśnieniu jego relacji z Różą Czerwoną – lecz dla mnie to nie tyle osobna historia, co po prostu wstęp do dalszych wydarzeń, zwłaszcza jeśli wziąć pod uwagę, że i później są one opowiadane z perspektywy Niebieskiego. Pozostałe dwa story arcs, Podchody oraz tytułowa Wojna o pokój, przybliżają czytelnikowi przebieg ostatecznej zbrojnej rozprawy z imperium Adwersarza.
Przygotowania do natarcia na Strony Rodzinne obejmują więcej niż jeden front, więcej niż jedną dziedzinę. Po pierwsze, Muchołap zaoferował, że przyjmie do Królestwa Przystani wszelkich Baśniowców, którym znudziło się życie w świecie docześniaków. To rozwiązanie ma swoje minusy – taki „repatriant” przestaje być objęty porozumieniami i amnestią, a poza Królestwem wciąż czyhają na niego niebezpieczeństwa ze strony popleczników Dżepetta. Nie to jednak wydaje się martwić magiczne stworzenia; okazuje się, dość przewrotnie, że najbardziej będzie im brakowało różnorodnych nowoczesnych udogodnień: internetu, telewizji i odtwarzaczy muzyki.
Po drugie, czytelnik znów może zobaczyć Kopciuszka w akcji. Tym razem najlepszy baśniogrodzki szpieg otrzymuje zadanie przechwycenia… Pinokia, który uciekł ze Stron Rodzinnych i stara się wrócić do Nowego Jorku. To prawdopodobnie najlepsza z dotychczasowych historii o Kopciuszku: sensowna, dynamiczna, wykorzystująca pełen potencjał tej bohaterki i wskazująca przede wszystkim na jej (skądinąd wysokie) kompetencje.
Po trzecie, arabscy Baśniowcy zbudowali statek powietrzny napędzany latającymi dywanami (sic!) i po brzegi wyładowany docześniacką amunicją. Książę Uroczy tymczasowo zwalnia Piękną z posady swojego zastępcy, a przyjmuje na to miejsce króla Cole’a; potem publicznie rezygnuje z urzędu, więc Cole automatycznie zajmuje jego miejsce; na koniec nowy burmistrz przywraca Piękną do roli zastępcy, a księcia Uroczego mianuje naczelnikiem baśniogrodzkich wojsk. Absolutnie tego nie ukartowali, prawda? Ostatecznie dowództwo nad Chwałą Bagdadu, czyli wspomnianym statkiem powietrznym, obejmuje Sindbad do spółki właśnie z Uroczym. Trzeba przyznać, że tworzą zgrany duet, a prowadzenie wojennej kampanii i bombardowań dostarcza im satysfakcji proporcjonalnej do odnoszonych sukcesów.
Po czwarte, Bigby wraz z grupką chętnych sadzą ostatnie ziarno magicznej fasoli na zapomnianym pustkowiu w Stronach Rodzinnych i tworzą wokół niego obóz wojskowy i szańce. To plan awaryjny: gdyby coś poszło źle, to właśnie tędy baśniogrodzcy żołnierze mają ewakuować się z powrotem do Nowego Jorku. Po piąte wreszcie: Śpiąca Królewna zostaje przemycona do stolicy imperium i tam oczekuje umówionego sygnału, aby ukłuć się w palec… Sprytne, prawda?
Wszystkie te przygotowania zaskakują tak pomysłowością, jak i synchronizacją. Baśniowcy musieli starannie zaplanować całą wojenną operację, a i autor komiksu (jak mniemam) nieźle się przy tym bawił. Wydawałoby się więc, że mamy jak najlepszą sytuację wyjściową do naprawdę ciekawego, bogatego w wypadki tomu… No więc i tak, i nie. Przez większość historii sprawy idą nadspodziewanie gładko, a kiedy w końcu coś jednak krzyżuje protagonistom szyki, to owemu niespodziewanemu zwrotowi akcji brakuje odpowiedniej dramaturgii i wiarygodności. Czuć, że to tylko tymczasowa niedogodność, a nie prawdziwe zagrożenie; na kartach komiksu giną rzesze bezimiennych postaci, lecz nikt naprawdę ważny. Aż ciężko uwierzyć, jak bezbronni okazali się nagle zwolennicy Dżepetta. SPOILER: wyjątek stanowi poświęcenie się księcia Uroczego. To bodaj jedyny budzący emocje moment, prawdziwa, nieodwracalna krzywda. Cała sytuacja mówi coś bardzo ważnego o postaci walecznego gogusia i bawidamka. Jednak nawet ten wątek nie został należycie wyeksponowany narracyjnie, autor nie pozwolił odczuć czytelnikowi konsekwencji – ot, krótka wzmianka o tym, że odbył się jakiś pogrzeb. Tym bardziej wzrusza postawa Sindbada, traktującego księcia jak przyjaciela i brata. KONIEC SPOILERU. Zwykle największym atutem kolejnych tomów Baśni było umiejętne podrzucanie czytelnikowi nowych tropów dotyczących charakteru poszczególnych postaci, nadawanie im głębi. Wojna o pokój jest albumem, który pod tym względem nie wnosi do tematu nic nowego. Niestety.
Co się tyczy strony graficznej: większość tomu tradycyjnie ilustrował Mark Buckingham, wiadomo więc, że można się spodziewać ładnych, dynamicznych, szczegółowych rysunków. Chociaż i tu wyczuwam pewne zmęczenie materiału; odnoszę wrażenie, że twarze niektórych Baśniowców zlewają się w jedno: czasem trudno odróżnić rysy twarzy Kopciuszka od Pięknej, a Śpiącej Królewny od Czerwonego Kapturka. Ciekawą kreską odznaczają się za to rysunki Niko Henrichona, ilustratora Przyjdź, królestwo. Zwłaszcza podoba mi się jego interpretacja Róży Czerwonej, od której aż bije dziewczęcość połączona z buńczucznością. Natomiast okładki Jamesa Jeana jak zwykle zachwycają stylem i symbolizmem, zmieniając pozornie nieistotne kadry z komiksu w małe dzieła sztuki.
Muszę przyznać, że jak na Baśnie, jedenasty album wydał mi się dość przeciętny. Teoretycznie nie powinno w nim brakować dynamizmu i powieściowego napięcia – w końcu to wojna! – ale odnoszę wrażenie, że cały ten potencjał zgubił się gdzieś po drodze, został rozmieniony na drobne. Może dlatego, że od samego początku wiadomo było, jak się ta wojenna wyprawa skończy? Nie mogła się przecież potoczyć inaczej. A może to kwestia niekonsekwencji autora: mnożenie postaci i przedmiotów o niezwykłej potędze, a potem na siłę dodawanie im słabych punktów. Albo po prostu zwykła nieumiejętność w doprowadzaniu do końca raz porządnie rozkręconych wątków? Jeszcze będzie okazja się o tym przekonać; bo chociaż Adwersarz został niewątpliwie pokonany i zdetronizowany, to, jak pisze Bill Willingham: Zatrzymaliśmy się na chwilę, by złapać oddech, ale czas najwyższy iść dalej. Mamy przed sobą wciąż daleką drogę.