Sam rozpocząłem grę bez szczególnego hype’u. Widziałem kilka filmów z Marvel Cinematic Universe, więc z grubsza wiem, kto jest kim i mam tzw. pojęcie o wyobrażeniu, ale nie można mnie nazwać zagorzałym fanem. Mam zatem nadzieję, że moje spojrzenie na sprawę było możliwie obiektywne i zdołam omówić wady i zalety tytułu bez uprzedzeń, czy to pozytywnych, czy negatywnych. A jak najbardziej jest o czym mówić!
Starzy nowi herosi
Pobieżna znajomość (albo nawet jej brak) wspomnianego już MCU nie będzie tu dla nas wielką przeszkodą, ponieważ Marvel’s Avengers posiada własną, alternatywną fabułę, która w założeniu ma się trzymać bliżej pierwowzoru komiksowego niż kreacji z wielkiego ekranu. Widać to zresztą już po samych postaciach, wśród których nie znajdziemy cyfrowych podobizn Roberta Downeya Jr. czy Scarlett Johansson, lecz całkowicie oryginalne modele obdarzone głosami nowych aktorów. Nie jest to też jednak stuprocentowo wierna kopia komiksowych rysunków, a raczej kolejna reinterpretacja – dla przykładu Nick Fury nie przypomina tu Samuela L. Jacksona i posiada swoją ikoniczną, czarno-białą fryzurę, ale pozostaje przy tym czarnoskóry.
Każda z postaci dysponuje własnym zestawem ciosów i umiejętności, przez co poszczególnymi herosami gra się inaczej, nawet jeśli podstawy sterowania pozostają te same. To oczywiście uwydatnia wady i zalety naszych Mścicieli, na które musimy zwracać uwagę, siadając za ich sterami. Niektórych zależności możemy się łatwo domyślić – na przykład tego, że Hulk nie będzie demonem prędkości – inne jednak pozostają wyraźnie mniej intuicyjne. Dla przykładu, korzystająca z pistoletów Natasha Romanoff jest chyba najgorsza z całej drużyny w walce dystansowej, wyjąwszy może Kapitana Amerykę ciskającego swoją tarczą niczym frisbee. Najskuteczniejszy pod tym względem okazuje się natomiast Iron Man, którego mylnie podejrzewałem o dużą wytrzymałość i siłę w walce wręcz. Tego rodzaju niespodzianki sprawiają, że ogrywanie nowych bohaterów z jednej strony bywa frustrujące, z drugiej zaś daje frajdę. Kolejnym urozmaiceniem są też elementy kosmetyczne, między innymi liczne skórki, oferujące nam kilka różnych strojów w wielu wariantach kolorystycznych.
Fabularna esencja w pigułce
Historia opowiedziana w Marvel’s Avengers nie jest niczym nadzwyczajnym, ale skutecznie napędza tytuł, zachęcając gracza do rozpoczynania kolejnych poziomów celem rozstrzygnięcia, co zdarzy się dalej. Naszą bazową protagonistką, z perspektywy której śledzimy zdecydowaną większość wydarzeń, jest Kamala Khan, czyli Miss Marvel. Poznajemy ją w prologu jako małą dziewczynkę zafascynowaną superbohaterami, biorącą udział w obchodach A-Day (swoistego „Dnia Avengersów”) jako wyróżniona uczestniczka konkursu na najlepsze fanfiction z Mścicielami w roli głównej. W czasie następującej tam katastrofy wiele osób wdycha toksyczne opary Terrigenu, które wywołują w ich organizmach trwałe zmiany, nierzadko owocując pojawieniem się nadnaturalnych zdolności. Jedną z nich, czyli tzw. Inhumans, jest właśnie Kamala, mogąca od tej pory tymczasowo rozciągać lub powiększać różne części swojego ciała.
W dużym, bezspoilerowym skrócie mogę powiedzieć, iż następnie przeskakujemy o 5 lat w przód, by dowiedzieć się, że Avengersi zostali obwinieni o spowodowanie tego incydentu i narażenie tysięcy osób, wskutek czego odeszli w cień, a społeczeństwo pod ideowym przewodnictwem organizacji AIM nieprzychylnie patrzy na osoby obdarzone supermocami, w tym już wspomnianych Inhumans. Ci są traktowani nie tylko jako potencjalne zagrożenie, ale wręcz ludzie chorzy, wymagający natychmiastowej izolacji i „leczenia”. Większość z nich próbuje się ukrywać między zwykłymi ludźmi, gdyż są wyłapywani niczym przestępcy. Gdy Kamala zostaje wykryta, ucieka z domu i udaje się na poszukiwanie kogoś zdolnego przywrócić dawny porządek, czyli byłych Avengersów, albo przynajmniej członków ruchu oporu.
W ten sposób wraz z nastoletnią Miss Marvel nawiązujemy kontakt z kolejnymi herosami, którzy zasilają naszą drużynę, stając się przy tym grywalnymi postaciami. Fabuła jest zupełnie przyzwoita i opiera się na podobnych filarach, co filmowa seria, oferując graczom to, za co lubią przygody Mścicieli: rozważania na temat miejsca superbohaterów w społeczeństwie, ich odpowiedzialności wobec zwykłych ludzi za katastrofalne w skutkach błędy, a także słowne – i nie tylko – potyczki między członkami tego niezwykłego sojuszu. Całość okraszona jest też wątkiem mozolnego dochodzenia do prawdy na temat wydarzeń z A-Day i szukania odpowiedzi na pytania o to, czy można ich było uniknąć i kto ponosi tutaj realną winę. Historia ta nie jest może na tyle porywająca, żebym mógł polecić zakup Marvel’s Avengers tylko ze względu na nią, ale też niczego jej nie brakuje, więc fanom filmów i komiksów powinna przypaść do gustu.
Oj tam, złoczyńcy… powalczmy lepiej z błędami i niedociągnięciami!
Sama rozgrywka niewątpliwie wciąga i sprawia dużo satysfakcji, mieszając przyjemną bijatykę PvE z odrobiną eksploracji i prostych zagadek. Efekt psuje jednak rzadko już spotykana w dzisiejszych czasach ilość bugów, glitchy i zupełnie nietrafionych decyzji dotyczących interfejsu. Na porządku dziennym są przeciwnicy wnikający w ściany lub podłogę, czasem również zupełnie tracący orientację i po prostu zatrzymujący się w miejscu, pozwalając nam się okładać bez żadnych konsekwencji. To drugie potrafi także przytrafić się naszym sojusznikom, jeśli oddamy ich w ręce sztucznej inteligencji – pewnego razu Thor utknął mi na jednym z dachów i nie zdołałem go skłonić do zrobienia czegokolwiek aż do kolejnej cutscenki, która to odgórnie umieściła go obok mnie. Bywa też, że znacznik nieotwartej skrzyni pozostanie na mapie nawet po jej opróżnieniu, wprowadzając nas w błąd.
Błędy dotknęły również niektórych skórek – po odblokowaniu w kampanii postaci Czarnej Wdowy postanowiłem ubrać ją w najbardziej chyba ikoniczny kostium złożony z wściekle czerwonych włosów i czarnego, lateksowego kombinezonu. Niestety, ku mojemu zdziwieniu, ktoś odpowiedzialny za nałożenie cieni na włosy Natashy dał ciała, powodując, że fryzurę kobiety otacza chmura czarnych pikseli. Efekt ten prezentuje się naprawdę nieciekawie i jest widoczny niemal bezustannie, czy to w trakcie rozgrywki, czy w przerywnikach filmowych – znika wyłącznie wtedy, gdy giną cienie, czyli w miejscach silnie oświetlonych, a tych nie jest zbyt wiele.
Dodatkową „atrakcją” jest koszmarny interfejs; jeden z najgorszych, jakimi miałem nieprzyjemność się posługiwać. Stanowiąca naszą bazę Chimera wygląda jak charakterystyczny dla gier nastawionych na kooperację hub, w którym wraz z innymi graczami z drużyny możemy się przegrupować i wybrać kolejną misję, w jakiej weźmiemy udział. Tak niestety nie jest – miejscem tym jest pomniejszy transportowiec, Quinjet, który w ogóle nie jest realną lokacją, a jedynie tłem dla naszego War Table, za pośrednictwem którego przeglądamy dostępne zadania.
Tenże stół okazał się dla mnie przeciwnikiem gorszym niż finałowy boss kampanii. Jego obsługa jest kompletnie nieintuicyjna, a do wszystkiego musimy dochodzić metodą prób i błędów, bo gra nie uczy nas efektywnego korzystania z niego (o ile jest ono w ogóle możliwe…). By cokolwiek zdziałać, musimy nieustannie przeskakiwać między kolejnymi ekranami. Wyborem misji zarządza jedno menu, bohatera i jego kompanów – drugie, zaś detalami naszego herosa, takimi jak ekwipunek, umiejętności i wariant wyglądu – trzecie.
Nie brzmi strasznie? Niestety jest. Jeśli przed rozpoczęciem kolejnej rozgrywki chcemy np. dodać Hulkowi nową umiejętność, a Thorowi zmienić skórkę, nie zrobimy tego w kilkanaście sekund. Musimy wybrać Hulka w pierwszym menu, wyjść z niego, otworzyć szczegóły postaci, znaleźć odpowiednią zakładkę z drzewkiem umiejętności, dokonać awansu, znów wyjść, ponownie otworzyć menu wyboru bohatera, zaznaczyć Thora, raz jeszcze wyjść, znów otworzyć szczegóły bohatera, przejść do zmian kosmetycznych i tam zmienić skórkę, a następnie znowu wyjść, by móc wybrać misję. Jest to niezwykle mozolne, a ekrany są na tyle chaotyczne, że nawet po kilkunastu godzinach gry popełniałem błędy, szukając niektórych opcji zupełnie gdzie indziej, niż powinienem. Nie wspominając o tym, że dopiero pod koniec kampanii nauczyłem się „na życzenie” wracać na Chimerę…
Podsumowując, każdą z tych rzeczy pojedynczo można by wybaczyć, ale wszystkie naraz potrafią skutecznie uprzykrzyć rozgrywkę, zwłaszcza gdy już spędzimy z tytułem nieco więcej czasu. Roztacza to przed nami wizję gry niedopracowanej i pełnej dziur, w dodatku zupełnie niedbającej o komfort użytkownika, a przecież nie tego oczekujemy od kosztownego tytułu AAA.
Gra-usługa na początku swej drogi
Jak deklarują twórcy, Marvel’s Avengers ma być tytułem typu GaaS (game as a service), czyli takim, który będzie jeszcze przez długi czas rozwijany i dopracowywany. W planach są na pewno kolejni bohaterowie – zapowiedziano już Hawkeye’a, Kate Bishop, Spider-Mana (z powodu praw autorskich dostępnego tylko dla wersji na PlayStation) oraz Czarną Panterę, a jeśli wierzyć nieoficjalnym przeciekom, może ich być ostatecznie nawet kilkunastu. Prawdopodobnie zobaczymy też nowe skórki, mapy i zadania, a być może i coś więcej, zależnie od tego, w jakim kierunku pójdą autorzy.
Na tę chwilę gra nie oferuje jednak, moim zdaniem, zbyt wielu ciekawych perspektyw dla gracza, który ukończył już główną kampanię. Dalsza zawartość jest jej niewątpliwie potrzebna, jeśli ma ona utrzymać uwagę osób chętnych na tryb multiplayer, pytanie tylko, w jakim tempie będzie się ona pojawiała, jeśli na dzień dzisiejszy „podstawka” jest dziurawa jak ser szwajcarski, a drażniący interfejs woła o pomstę do… to znaczy o pilną uwagę przy nadchodzących patchach. Cóż, poczekamy – zobaczymy. I to właśnie polecam osobom, które biją się z myślami na temat rychłego zakupu tego tytułu.
Za egzemplarz gry do recenzji dziękujemy wydawcy Cenega.