Pewne historie należy opowiadać krótko. Większa liczba odcinków może ją rozrzedzić. Zbyt mocno rozsmarować, jak masło na dużej kromce chleba. Tak, cytat z klasyka jest tu całkowicie na miejscu.
Pierwszy — a wiemy już, że powstanie drugi — sezon serialu Happy! na podstawie komiksu Granta Morrisona i Daricka Robertsona liczył sobie osiem odcinków. To wystarczająco dużo czasu, by opowiedzieć historię, jak zniesławiony policjant i wymyślony przez małą dziewczynkę konik tworzą niecodzienny duet rozwiązujący zagadkę tajemniczegpo porywacza. Odpowiednio też, by nie zmęczyć swoim ekstremalnym klimatem.
Pójdźmy wszyscy… BUM!
Wybór okresu bożonarodzeniowego jako tła akcji wydaje się być strzałem w dziesiątkę. Oczywiście porywacz, którego ścigaliśmy wspólnie z Sachsem i Happym, mógł mieć obsesję na punkcie każdego innego specjalnego dnia, z Halloween na czele. Jednak to właśnie Boże Narodzenie jest najbardziej skomercjalizowanym i kiczowatym świętem w amerykańskim kalendarzu. U nas od niedawna też. Tak przekoloryzowana i obłąkana historia, jaką zaprezentowali nam w Happym! Brian Taylor i David Petrarca, wręcz idealnie wpasowuje się w zimową, świąteczną atmosferę.
W tym klimacie i feerii barw świetnie odnajdują się wszyscy złoczyńcy serialu. A twórcy prezentują nam tutaj cały wachlarz wariatów, sadystów i nie tylko. Aby widz mógł wybierać w postaciach, które najmocniej zasługują na nieskrępowaną niczym wściekłość pijanego Nicka Saxa. Jednak problem z czarnymi bohaterami w tym serialu pojawia się, kiedy próbuje się dać im więcej głębi lub osobowości, ale nie ma na to wystarczająco dużo czasu. W tym przypadku dobrym rozwiązaniem byłoby odpuścić sobie rozwój postaci Very Bad Santa czy Mr. Buga lub oddać im trochę miejsca przeznaczonego dla głównych bohaterów.
Ale przecież szkoda odbierać pole do popisu Nickowi…
Oj maluśki, maluśki… TRACH!
Zanim Christopher Meloni zdecydował się na ten serial, przez dwanaście lat wcielał się w policjanta w serialu Prawo i porządek: Sekcja specjalna. Grany przez niego bohater, Elliot Stabler, miał problemy z agresją, które czasami sprowadzały na niego kłopoty w pracy. Rola Nicka Saxa wydaje się być obłąkańczym przedłużeniem tamtej.
Meloni nadal jest najmocniejszym punktem całego serialu. I wypada tym lepiej, kiedy Nick dostaje okazję, by w końcu zacząć troszczyć się o kogoś jeszcze poza sobą. Wydawałoby się to niemożliwe na początku serii, ale w końcu wierzymy mu. Tak, ma jeszcze jakieś ludzkie odruchy i odrobinę zdrowego rozsądku pośród szaleństwa, które go otacza. Jest to równocześnie mało zaskakujący motyw — zmieniający historię podrzędnego zabójcy na zlecenie w żmudny proces naprawiania win. Czy to problem? Absolutnie!
Sax w wydaniu Meloniego tworzy też świetny duet z Happym, w czym niezmienna zasługa Pattona Oswalda, o którym pisałam w recenzji pierwszego odcinka. Sposób przedstawienia tej nietypowej znajomości to rzecz warta skomplementowania, bo przecież niebieskiego konika dodano komputerowo w postprodukcji, więc Meloni musiał odpowiednio oddać interakcję z czymś, czego na planie nie było. I udało mu się!
Wśród nocnej ciszy… ŁUP!
Happy! to bardzo dobry przykład na patent stacji Syfy, sięgającej coraz częściej po produkcje z oryginalnym pomysłem lub niekonwencjonalnym stylem. Takie, które nie miałyby szans na powstanie lub emisję na innym kanale. Widz dostaje nietuzinkową produkcję, a stacja przestaje być znana tylko jako ta, gdzie po raz pierwszy zobaczyliśmy Sharknado.
To jedna z tych produkcji, gdzie pilot naprawdę może przekonać lub zniechęcić do reszty serii. Tutaj nie da się powiedzieć „poczekaj do trzeciego odcinka, wtedy zacznie się akcja”, bo chwyta cię ona za gardło od pierwszej chwili i rzadko kiedy daje czas na oddech.
Gdyby jednak sezon dostał więcej niż osiem odcinków, to jego formuła miałaby szansę się wyczerpać, a kolejne sceny rodem z najbardziej pokręconych programów Adult Swim wywołałyby migrenę nawet u widzów z największą tolerancją na chore pomysły i dziwne odniesienia. Dlatego trochę boję się o to, co przygotują w drugiej serii. Czy to nie będzie droga w dół?