Przygody Supermana nie pasjonują mnie co prawda tak jak Batmana czy Zielonych Latarni, ale nieodmiennie kojarzą mi się z naprawdę świetną rozrywką. Po Pierwsze próby Superboya sięgnąłem niejako z rozpędu, nie zapoznawszy się uprzednio z tomem pierwszym.
Jednak dość szybko nadrobiłem zaległości i teraz z czystym sumieniem mogę wam o tym komiksie opowiedzieć. Zapraszam.
Szkolenie na herosa, czyli co może pójść nie tak
Małego Johnatana Kenta poznaliśmy już w Drodze do Odrodzenia. W niniejszej serii obserwujemy, jak uczy się swoich nowych mocy. Wespół z ojcem stawia czoła przeróżnym zagrożeniom, a to gigantycznej ośmiornicy, a to lądują na wyspie dinozaurów czy ścierają się z Frankensteinem i jego narzeczoną. Jednak w pewnym momencie na młodego superherosa swoje oczy zwrócił syn Batmana, Damian Wayne. Napędzany chęcią odizolowania od społeczeństwa latorośli przybysza z Kryptonu, porywa go. Efekt jest taki, że po zdemolowaniu batjaskini obaj ojcowie zmuszają swoje dzieci do nawiązania współpracy. Co z tego wyniknie? Jeszcze większa demolka, ale o tym dowiecie się z lektury.
Up, up and away
Najnowszy komiks o przygodach Ostatniego Syna Kryptona to naprawdę świetna opowieść. Wciąga i trzyma w napięciu do ostatniej karty. Przewija się tutaj wiele znanych postaci, jak Batman czy uroczy nietoperzosmok Goliat. Akcja bucha nam w twarz z każdym kolejnym kadrem. A wszystko to okraszone nieziemską kreską. Rysownicy wykonali kawał dobrej roboty. Podobnie jak scenarzyści, gdyż dialogi należą do najlepszych, jakie miałem okazję czytać w komiksach. Nic tylko utonąć w tym świecie.
Podsumowując, Pierwsze próby Superboya to naprawdę udany utwór. Postarano się dopieścić wszystkie detale i nic nie psuje tej harmonii. Nawet Frankenstein (jak dla mnie chyba najlepsza postać z tego utworu). Polecam gorąco.