Okres przedświąteczny to komercyjne apogeum, opierające się na strategiach reklamowych, które działają od lat. Nie inaczej dzieje się w kinie familijnym. Czy twórcom udało się tchnąć nieco świeżości w oklepaną historię o Świętym Mikołaju, mającego problem z dostarczeniem prezentów na czas?
Francuzi spróbowali porwać Mikołaja w wir współczesności, a widza w opowieść o człowieku, który po długim czasie w odosobnieniu zmuszony jest zmierzyć się z rzeczywistością i swoimi wyobrażeniami o niej. Przypomina to trochę sytuację, gdy osoba nieposiadająca potomstwa próbuje przekonać zmęczonego rodzica, że dzieci tylko śpią – bo z takiego założenia wychodzi nasz tytułowy bohater. Szybko się jednak okazuje że spółka, czyli rodzina, oznacza chaos, pytania z serii dlaczego i inne, na które najmłodsi domagają się odpowiedzi.
Witaminki, witaminki
Najbardziej spodobały mi się dwie rzeczy: krytyczna polemika ze stereotypowym podejściem do roli matki i ojca, a także z tradycją spędzania Świąt nie po swojemu, lecz „po czyjemuś”. Doceniam również to, że fabuła zawiera podprogowe, edukacyjne przekazy, z czego jeden może wydać się bardzo użyteczny w przekonywaniu opornych maluchów: trzeba jeść witaminę C.
Jingle bells
Oprawa muzyczna okazała się przeciętna. Brakowało mi momentu, w którym tupałabym do rytmu. Być może filmowi przydałaby się piosenka przewodnia, a być może po prostu trochę teledyskowego montażu w rytm basów. Nie oznacza to wcale, że widz się nudził. Sekwencja z Mikołajem samym w domu (z dziećmi) przywodzi na myśl imprezowy styl kręcenia rodem z Kac Vegas i zdecydowanie jest trafiona.
Zabawnie, ale…
Choć chciałam wyłapać nielogiczności, których bywa pełno w takich produkcjach – pewna aż do samego końca, że twórcy pominą coś istotnego – ostatecznie nie znalazłam nic rażącego. Film oglądało się przyjemnie, z uśmiechem w reakcji na ekranowe gagi. Jednakże humor zawarty w dialogach był jedynie wystarczający i nie tak dobry jak w innych francuskich komediach.
Świąteczny obrazek
Wizualnie film wpisuje się w wyestetyzowany wizerunek Jarmarków Świątecznych. To nie jest jedna z tych historii, która pokazuje tradycje w krzywym zwierciadle. Kolory są nasycone, a sama zieleń i czerwień eksponowane bywają nie tylko w kadrach, ale także jako element dyskusyjny w dialogach między bohaterami. Dostrzegam w tym, z niemałym zadowoleniem, pewną autoironię, co sprawia, że produkcja zyskuje spory plus.