Miłe złego początki
Motyw stary jak świat, więc i fabuła, mimo ponad dwugodzinnego metrażu, nie grzeszy skomplikowaniem. Kora (Sofia Boutella), dziewczyna z niejednoznaczną przeszłością wiedzie dość spokojne życie na planecie, której mieszkańcy trudnią się przede wszystkim rolnictwem.
W ramach imperialistycznej kampanii rozpoczętej po zamordowaniu rodziny królewskiej Macierzy, na planetę docierają oddziały zbrojne z admirałem Atticusem Noblem (Ed Skrein). Brutalność, bezwzględność i przeszłość skłaniają Korę do działania – wraz z rolnikiem Gunnarem (Michiel Huisman) wyruszają na poszukiwania wojowników, którzy wesprą ich ojczyznę w nadchodzącym starciu z imperium.
Zack Snyder należy chyba do czołówki rankingu reżyserów, których twórczość albo się kocha, albo nienawidzi. Muszę postawić się po obu stronach barykady, gdyż i jedni i drudzy w przypadku Rebel Moon mogą mieć pożywkę. Pierwszy akt filmu daje nadzieję na kawał przyzwoitego kina. Widzowi jest dane (w sposób szczątkowy, nieodkrywający za dużo) poznać główną bohaterkę, jej charakter i sposób bycia. Całkiem sprawnie idzie także Snyderowi nakreślanie wszelkich społeczno-politycznych zależności i hierarchii (kapitalny fragment z negocjacjami Noble’a z Sindrim, wodzem ludu). W Diunie załapanie podobnej sieci powiązań zajęło mi trochę dłużej, więc tutaj plusik dla Snydera.
Ludzie, tu niczego nie ma…
Na tym jednak można by zakończyć formułowanie pochlebstw pod adresem historii przedstawionej w filmie. Nie ma nic złego w tym, że film jest skrojony pod następną część – dobry wstęp też trzeba umieć zrobić. No i tu zaczynają się schody, bowiem cały proces kompletowania przez Korę drużyny obrońców jej rolniczej ojczyzny jest pozbawiony jakiegokolwiek ducha. Snyder odhacza kolejne punkty na mapie prowadzącej do finału, przy okazji popełniając bezczelne wręcz zrzynki z Gwiezdnych Wojen, powodujące dość silne poczucie deja vu. Zwrot akcji też nie należy do najoryginalniejszych i dość łatwo można obstawić jego głównego bohatera.
W zasadzie jedyną wygraną aktorką Dziecka ognia jest Sofia Boutella. Aktorka znana z Climaxu czy Mumii (tej z 2017 roku) jest najjaśniejszym punktem filmu Snydera – ma najlepiej zarysowane motywacje, charakter i jest po prostu charyzmatyczna. Reszta bohaterów jest doklejona na siłę na tyle, że ciężko mieć wobec nich jakiekolwiek uczucia. Podobnie łatwo wątpić, że oni sami mają jakieś, wobec tego, co się dzieje, bo poza generałem Titusem, nieco teatralnie odgrywanym przez Djimona Hounsou praktycznie żadna z postaci nie jest interesująca na tyle, by się nią przejmować.
Do grona ciekawych dorzuciłbym jeszcze postać Jimmy’ego, humanoidalnego robota o głosie Anthony’ego Hopkinsa, który ma swoje kilka minut, sugerujące, że nie powiedział ostatniego słowa w tej sadze. Jest także główny (prawie) złol, czyli admirał Noble grany przez Eda Skreina, który szarżuje w sposób kontrolowany i całkiem znośny.
…poza zabawą obrazem
Prostota fabularna i „papierowość” bohaterów nie stanowią przeszkód do tego, by postrzegać Rebel Moon jako widowiskowe. Naturalnie nasuwa się wrażenie, że Snyder całe serce pcha w to, by ten film był ładny, a historia jest raczej na drugim planie. Reżyser wściekle nadużywa efektu slow-motion, co osłabia możliwość wczucia się w sceny, ale nie sposób mu odmówić nosa do ujęć i samych momentów walk. Te są żywe, da się je poczuć, nie sprawiają wrażenia przesadnej sztuczności. Podobnie jest ze scenografią – piękne, futurystyczne lokalizacje, planety, przestrzenie kosmiczne, miasta.
Wszystko to robi wrażenie – szkoda tylko, że Zack Snyder nie postarał się o równowagę i skupiając się w znacznym stopniu na świecie, o którym opowiada, niemal całkowicie porzucił w tej historii postacie go tworzące. Pozostaje wierzyć, że Zadająca rany (kontynuacja Dziecka ognia) nadrobi błędy popełnione tutaj. Jest co naprawiać.
Film Rebel Moon – Część 1: Dziecko ognia obejrzycie na platformie Netflix.