Początek 2020 roku przyniósł nam premierę nowego obrazu Oza Perkinsa, którego niektórzy być może kojarzą jako reżysera horroru Zło we mnie. Tym razem twórca wziął na warsztat starą, znaną wszystkim baśń o Jasiu i Małgosi i opowiedział ją na swój sposób – mroczny i niepokojący, bardziej zbliżony do klimatu oryginalnego dzieła braci Grimm. I był to strzał w dziesiątkę!
Udając się na seans, nie miałem w zasadzie żadnych oczekiwań. Ta konkretna baśń była już wielokrotnie reinterpretowana na potrzeby kina, z bardzo różnymi skutkami. Podobnie też od kilku lat twórcy horrorów bardzo ochoczo flirtują z baśniowością i ludowością, serwując nam takie tytuły jak choćby Czarownica: Bajka Ludowa z Nowej Anglii czy Midsommar. Taka tematyka w gruncie rzeczy mi odpowiada, ale im więcej takich dzieł, tym bardziej obawiam się wtórności i napływu filmów „o niczym”, produkowanych na fali nowej mody. Na szczęście w tym przypadku już po pierwszych minutach zdałem sobie sprawę, że Małgosia i Jaś nie będzie mieć nic wspólnego z przeciętniactwem.
Dawna opowieść, nowe spojrzenie
Jak możemy się spodziewać, szkielet fabuły jest nam już znany. Przyjdzie nam zobaczyć, jak brat i siostra – noszący odpowiednie imiona – zostają wypędzeni z domu, by odciążyć rodzinę w czasach dojmującego nieurodzaju, wskutek czego błąkają się po wielkim, nieprzyjaznym lesie, by skończyć w odciętej od świata chatce wiedźmy-kanibalki. Pod względem ogólnego kierunku, w którym zmierza historia, nie ma żadnych poważnych zaskoczeń.
Mimo to znalazło się tu miejsce na pewne zmiany, dzięki czemu całość pozostaje świeża. Przede wszystkim w wizji Perkinsa, inaczej niż w oryginale, w parze rodzeństwa prym wiedzie Małgosia, która w dodatku jest o kilka lat starsza od Jasia i momentami wyraźnie mu matkuje. Wskazówkę zapowiadającą taki stan rzeczy znajdziemy zresztą już w samym tytule. Nie jest to też pusty zabieg mający na celu wyłącznie wyróżnić tę reinterpretację z grona pozostałych – dziewczyna w oczywisty sposób jest tu główną bohaterką, a dość kameralny w swej naturze film koncentruje się przede wszystkim na charakterze i rozwoju jej relacji z bratem oraz czarownicą.
Morał z tego taki…
Duch narracji również pozostaje baśniowy, w tym znaczeniu, iż jest ona dość prosta, a przy tym naszpikowana kwestiami i wydarzeniami, które stanowić mają pouczenie lub przestrogę, tak dla postaci, jak i dla widza. Dla przykładu, wielokrotnie usłyszymy zdanie, które wykorzystałem w nagłówku, czyli nieco ładniej wyrażony pogląd, że „w życiu nie ma nic za darmo”. Niektórych może to nieco nużyć, mnie jednak tego rodzaju ukłon w stronę pierwotnej formy zdecydowanie ucieszył.
Przy tym wszystkim jest to również opowieść o dorastaniu, szukaniu własnej drogi w niezbyt przyjaznym świecie i uczeniu się odpowiedzialności, zwłaszcza za relacje, które nawiązujemy z innymi. Na przestrzeni 87 minut filmu Małgosia zostanie uwikłana w kilka niełatwych powiązań i będzie musiała określić swoje podejście do nich, by wybrnąć z trudnego położenia w ten lub inny sposób. Przed wszystkim chodzi tu o relację opiekun-podopieczny pomiędzy nią a Jasiem oraz złożone stosunki pomiędzy dziewczyną i wiedźmą, będące pomieszaniem dynamik więźnia i oprawcy oraz ucznia i mentora. Większa część historii to właśnie swoista psychologiczna rozgrywka toczona przez te trzy postacie. Nie nadaje to oczywiście całości szalonego tempa, ale aura niepokoju, tajemnicy i wszechobecnego braku zaufania jest tak gęsta, że naprawdę nie można się nudzić. Opowieść nie stroni także od niezobowiązującego dotykania innych trudnych tematów jak żądza zemsty, pragnienie niezależności, poczucie wyobcowania. Pomiędzy żeńskimi bohaterkami wywiązuje się też kilka dialogów odnoszących się do odnajdywania się w świecie stricte z perspektywy kobiecej. Nie jest to jednak kiepsko zamaskowane moralizatorstwo wycelowane we współczesnego widza, lecz raczej kolejny aspekt budujący głębię więzi między Małgosią i wiedźmą oraz jeszcze jeden zabieg budujący koloryt stosowny dla epoki poprzez odniesienia do polowań na czarownice i lęku przed „wiedzącymi kobietami”.
Jest na co popatrzeć!
Od strony technicznej Małgosia i Jaś prezentuje się po prostu rewelacyjnie. Obsada jest świetnie dobrana i naprawdę daje z siebie wszystko. Kreacja tajemniczej leśnej wiedźmy w wykonaniu Alice Krige jest całkowicie bezbłędna, a postać napawa niepewnością i lękiem nawet wtedy, gdy spokojnie pije herbatę i delikatnie się uśmiecha. Już po jednym wieczorze w jej towarzystwie zapewne nadawałbym się na terapię. Doskonale spisuje się też Sophia Lillis, czyli Małgosia. Choć przez większość czasu gra zachowawczo, dobrze pasuje to do jej bohaterki, która dzięki temu wypada bardzo wiarygodnie, pozwalając widzowi dość szybko zapałać do niej sympatią i zrozumieniem. Naprawdę przyzwoicie gra też debiutujący na wielkim ekranie Samuel Leakey, co wypada docenić w przypadku niedoświadczonego dziecięcego aktora.
Wizualnie jest to czysta poezja. Ujęcia są raczej statyczne, ale każdy kadr jest wysoce dopracowany, a twórcy wielokrotnie bawią się kompozycją, światłem, grą kolorów… Film ogląda się z niekłamaną przyjemnością, mając poczucie, iż można by go zapauzować w zasadzie w dowolnym momencie, a uzyskana stopklatka spokojnie nadawałaby się do oprawienia i powieszenia na ścianie. Nie sposób także przecenić przepięknych lasów Kanady i Irlandii, którym zawdzięczamy cudowną scenerię oglądanej historii – w Małgosi i Jasiu zobaczymy je zarówno jako malownicze i niezwykle urokliwe w ujęciach dziennych, jak i upiorne i enigmatyczne w scenach nocnych. Nieprzebyta knieja świetnie przy tym kontrastuje z dusznymi, przytłaczającymi widokami we wnętrzu chaty wiedźmy. Co do samej chaty, niekoniecznie przekonał mnie jej zewnętrzny design, który moim zdaniem jest nieco zbyt „odważny” i odpychający już na pierwszy rzut oka, ale jest to tylko kropla goryczy w morzu słodyczy. Oprócz tego w dziele Perkinsa trafi się kilka ujęć makabryczno-niesmacznych, ale są one wykorzystywane rozsądnie i z umiarem – twórcy się ich nie boją, ale też nie epatują nimi z niezdrową fascynacją.
Na wysokim poziomie stoi także muzyka wraz z efektami dźwiękowymi. Nie jest to może ten rodzaj soundtracku, który będziemy nucić po wyjściu z kina, ale podczas oglądania działa on bez zarzutu, skutecznie podkreślając to, co widzimy na ekranie i intensyfikując nasze doznania.
Za możliwość obejrzenia filmu Małgosia i Jaś dziękujemy sieci kin Cinema City.