6 czerwca godzina 6:00
Historia Demiana, urodzonego 6 dnia, 6 miesiąca, o godzinie 6 rano była odzwierciedleniem przeciwieństwa niewinności dziecka. Antychryst zachwycił widzów w 1976 r. i mnie samego, kiedy na potrzeby tej recenzji powtórzyłem sobie pierwszą część klasyku. Mimo widocznego i nieuniknionego zestarzenia się filmu wciąż daje radę zaskoczyć wydarzeniami i grzecznym, lecz skrywającym ciemną stronę uśmiechem dziecka Lucyfera.
Omen: Początek jest prequelem wydarzeń znanych z pierwszej części. Akcja filmu ma miejsce w latach 70., kiedy we Włoszech odbywały się masowe protesty i manifestacje. Do Rzymu przyjeżdża Margaret (Nell Tiger Free), zakonnica przygotowująca się do konsekracji. W zakonnym sierocińcu poznaje dziewczynkę imieniem Carlita, która jest mocno osamotniona i skryta w sobie, z czasem zauważa, że wokół podopiecznej dzieją się dziwne rzeczy.
Ryzyko prequela jest dość proste. Pamięć o poprzednich (chronologicznie następnych) częściach sprawia, że wiemy, jakie będą konsekwencje przedstawionych wydarzeń. Dlatego historia powinna ukazywać jakieś nowe fakty, a dodatkowo mieć coś własnego do opowiedzenia. Tak jak mamy nowość – pokazanie samych narodzin dziecka ciemności – tak seans leży pod względem opowiadania czegoś własnego. Fabuła jest mocno przewidywalna, nudzi, a dodatkowo dłuży się potwornie. Cokolwiek interesującego pojawia się dopiero w ostatnich 30 minutach filmu, ale widz nie jest już tym wszystkim zainteresowany. Całość stara się mieć przekaz, ale jest on podany nam nieudolnie i niezbyt wiarygodnie.
Zło ukrywane pod pięknym płaszczem
Marna otoczka fabularna boli jeszcze bardziej, bo jest ukryta pod pięknymi warstwami technicznymi. Włochy lat 70. zostały świetnie zobrazowane, stroje wpasowują się w przedstawiony klimat, a efekty, mimo że w małej ilości, są naprawdę dobrze wygenerowane. Sceny mające przyprawić nas o dyskomfort są zwizualizowane rewelacyjnie, ale jest ich za mało i nie mają odpowiednio przygotowanego fundamentu, by nas przerażały lub mocniej zaniepokoiły. Często odnosiłem wrażenie, że są wrzucone w akcję bez konkretnego powodu.
Postacie w większości są naprawdę dobrze zagrane i napisane, zwłaszcza Ojciec Brennan (Ralph Ineson) oraz Siostra Silva (Sonia Braga). Problem leży w osobie, którą widzimy najczęściej na ekranie, czyli głównej bohaterce, Margaret. Aktorka gra dobrze, ale postać napisana jest tragicznie. Jej decyzje i zachowanie to czysta głupota i autentycznie chwytałem się za głowę podczas seansu. Potrafię zrozumieć niektóre decyzje bohaterów w horrorach, bo sami nie wiemy, jak byśmy zareagowali w niektórych momentach, ale tej zakonnicy nic nie jest w stanie usprawiedliwić.
Pojawiają się pewne nawiązania do pierwszej części. Jeśli oglądaliście, choćby pobieżnie dzieło reżysera Richarda Donnera, to bardzo szybko zdołacie je wyłapać. Tak naprawdę tylko te momenty jakkolwiek powodowały u mnie zainteresowanie pokazanymi scenami. Była tutaj próba zrobienia czegoś własnego, ale twórcy filmu nie potrafili stworzyć odpowiedniego klimatu grozy. Zbyt wydłużone sceny oraz katastrofalnie słabe i łatwe do domyślenia się „straszaki” spowodowały, że ten horror jest bardzo daleko od założeń gatunkowych.
Pewne filmy grozy zakładają oscylowanie między strachem a chwilami zabawnymi, by dać widzom moment odpoczynku, budować suspens. Tutaj było mnóstwo scen zabawnych (lub próbujących nas rozśmieszyć) i myślałem, że oglądam jakąś parodię gatunku horror. Bezsensowne sceny też dokładały tego wrażenia, zwłaszcza jak bohaterka mówiła coś po angielsku, a potem powtarzała to po włosku. Porażka kompletna, nie takiego powrotu serii oczekiwali fani, czy nawet osoby niezapoznane z oryginałem. Kojarzycie, kiedy przed waszą drogą przechodzi czarny kot? To zły omen, którego lepiej unikać, podobnie jest z omawianym filmem, nie traćcie na niego czasu.
Za możliwość obejrzenia filmu dziękujemy sieci kin Cinema City!