Gdzie podziała się Carmen Sandiego? My już wiemy. Jest na platformie Netflix, w najnowszej odsłonie swoich przygód. I pokazuje się od najlepszej strony!
Jako dzieciak wychowany w latach 90. śledziłem oczywiście przygody złodziejki zwanej Carmen Sandiego. Kiedy dowiedziałem się, że Netflix planuje nowy serial z jej udziałem, ucieszyłem się, licząc na spotkanie ze starą znajomą. Jak wiecie jestem sentymentalny i chętnie wracam do czasów dzieciństwa. Później jednak miałem wątpliwości, czy nowa odsłona nie zepsuje tego co pamiętałem. Przecież coraz częściej dostajemy stare kreskówki w nowym, komputerowym wydaniu, na które ciężko patrzeć. Tak zepsuto chociażby Garfielda czy Myszkę Miki. Zwiastun nowej Carmen Sandiego rozwiał moje wątpliwości, i, choć nadal mogło być przecież kiepsko, to z optymizmem czekałem na 18 stycznia i premierę.
Czerwony Robin Hood
Carmen Sandiego to animacja opowiadająca o tytułowej złodziejce. I to wcale nie byle jakiej. Jest to jedna z najlepiej wyszkolonych osób w swoim fachu. Szybka, zwinna, wysportowana i przebiegła. Do pomocy ma cały zestaw najróżniejszych i najnowszych gadżetów. Ponadto za pomocników ma nieletniego, ale wybitnego informatyka oraz Ivy i Zacka, rodzeństwo, które załatwia bohaterce transport czy odpowiednie przykrywki.
Sama Carmen wcale nie okrada byle kogo i jak popadnie. Niczym Arsene Lupin lub też Robin Hood, walczy w ten sposób ze złem. Nikczemna organizacja V.I.L.E. przywłaszcza sobie najcenniejsze i historyczne dzieła sztuki, aby mieć z nich własne korzyści. Sandiego sprząta im łupy sprzed nosa, oddając je muzeom lub sprzedając bogaczom, aby następnie przeznaczyć pieniądze na cele dobroczynne. Wiele osób, w tym Interpol, jest jednak zdania, że to nasza szabrowniczka jest tą „złą” i dlatego jej tropem rusza Chase Devinoux i Julia Argent.
Przygoda i nauka
Jak dla mnie Carmen Sandiego to świetny i udany serial. I wcale nie mówię tego przez sentyment. Przede wszystkim dostajemy tu bardzo charakterną i kozacką bohaterkę. Potrafi się ona bić, uciekać, jest inteligentna i cwana. Mi kojarzy się z Czarną Wdową czy Nikitą. Ma w sobie to coś, przez co z miejsca ją lubimy i kibicujemy. Osobiście było mi jej szkoda, za każdym razem, gdy i jej się nieco oberwało. Jednak twórcy zadbali nie tylko o samą Carmen. Inne postaci też zostały przedstawione w znakomity sposób. Mamy więc zdolnego hakera Playera, wiecznie głodnego Zacka, bystre Julię i Ivy i niezbyt rozsądnego policjanta Devinoxa.
Cała organizacja V.I.L.E. to także majstersztyk. Drzemiące w nich zło nie jest widoczne na pierwszy rzut oka, ale z każdym kolejnym odcinkiem, coraz bardziej dostrzegamy ich szaleństwo, nikczemność i podłość. Do tego są równie bystrzy co ich rywalka, przez co Carmen nie ma łatwego zadania i musi się sporo napocić, aby ich przechytrzyć. Dzięki sprytnie wymyślonej intrydze i wartkiej akcji Carmen Sandiego szybko okazuje się serialem skierowanym dla całej rodziny. Zarówno rodzice, jak i dzieciaki nie będą się tu nudzić. Zwłaszcza, że animacja to nie tylko sama przygoda. Każdy odcinek daje nam przy okazji lekcję historii i geografii. Dowiadujemy się kilku szczegółów na temat odwiedzanego przez naszą złodziejkę miejsca. I tak oto poznajemy Ekwador, Holandię czy Indie.
Wspomnieć należy tu jeszcze o bardzo dobrze dobranym dubbingu. Gina Rodriguez idealnie pasuje nam do Carmen, a Finn Wolfhard wczuwa się w Playera. Inne głosy też wypadają bardzo dobrze. Aktorzy mają okazję się wykazać dzięki scenarzystom, którym również należy się pochwała. Teksty są bowiem zabawne, dostarczają wielu podtekstów czy nawiązań do popkultury, przez co nie można im zarzucić niczego złego.
Z kącika Nostalgeeka
Nie byłbym sobą, gdybym nie wspomniał o podobieństwach i różnicach pomiędzy Gdzie się podziała Carmen Sandiego z lat 90. i współczesną Carmen Sandiego. Oczywiście w obu przypadkach główną bohaterką jest kobieta w czerwonym kapeluszu i płaszczu. Tyle, że Netflix nieco ją odmłodził. W każdej z wersji występują Zack i Ivy, choć niegdyś byli oni dwójką dzieciaków, którzy śledzili złodziejkę. Teraz znacznie dorośli i stali się jej wspólnikami. Ponownie dostajemy też firmę ACME, starającą się złapać nieuchwytną szabrowniczkę, tyle, że zmienił się jej szef oraz członkowie.
Nowa odsłona przygód naszej wspólnej koleżanki z dzieciństwa wprowadza nam także V.I.L.E. przeciwko której staje sama Carmen. Nie działa więc już we własnym interesie, a chce pokonać zło. Jest to bardzo ciekawy motyw, wnoszący fabułę na zupełnie inny poziom. Nie żeby stara wersja była zła. Zwyczajnie nowa odsłona różni się od pierwowzoru. Jednak twórcy nie zapomnieli o tych, którzy serial oglądali w czasach swego dzieciństwa. I o ile mnie osobiście przekonał już pierwszy odcinek wersji z Netflixa, to drugi kupił mnie całkiem. Oto bowiem, kiedy Carmen jedzie sobie w windzie, słyszymy muzyczkę. Jest to jakże pamiętne intro z lat 90! U mnie z miejsca wywołało to uśmiech na twarzy. Co więcej, głosu postaci Cookie Booker jadącej wówczas z naszą złodziejką udziela Rita Moreno, a więc pierwotna Carmen! Jest więc ukłon do fanów, za który bardzo dziękuję. I na koniec to, co chyba najważniejsze. Twórcy nie zapomnieli, że serial miał przy okazji uczyć historii i geografii i to się nie zmieniło. Brawo!
Kiedy wrócisz Carmen?
Może i jestem nieco zbyt sentymentalny i wspomnień czar przemawia przeze mnie, ale dla mnie Carmen Sandiego to świetna produkcja, której trudno cokolwiek zarzucić. Nadaje się do oglądania zarówno przez starszych i młodszych. Fani wersji z lat 90. też nie zostali tu pominięci. Widz dostaje tu świetną przygodę, mnóstwo wartkiej akcji, a i sporo nauki płynącej z ekranu.
Samą Carmen czeka pewnie jeszcze sporo nauki, bo czasem i jej zdarzy się oberwać, ale to w niczym nie przeszkadza. Jak dla mnie jedyny mankament to to, że dostaliśmy zaledwie dziesięć odcinków i to zakończonych w momencie, który aż prosi się o ciąg dalszy. Jasne, że rozumiem, iż zrobiono to, by zwiększyć napięcie i byśmy mieli na co czekać. Ale ja jestem niecierpliwy i chciałbym już. Więc proszę: Carmen, wracaj!