Być może umieszczanie w recenzji animacji fragmentu opery Carmen George’a Bizeta nie jest najlepszym pomysłem, nic jednak nie poradzę na to, że te słowa i towarzysząca im melodia rozgościły się w mojej głowie na dobre i za nic nie chce jej opuścić. Po seansie Fernanda przekonacie się, że skojarzenie z tym utworem nasuwa się samo.
Pierwszą animacją Blue Sky Studios, która zadebiutowała na wielkim ekranie, była fenomenalna Epoka lodowcowa, jednak później przyszedł czas na jej o wiele gorsze kontynuacje, Rio i jeszcze kilka kolejnych filmów. Większość z tych produkcji przeszła bez echa, nie jest więc niczym dziwnym fakt, że studio skupiło się na odcinaniu kuponów od serii, która przyniosła mu zysk oraz popularność. W efekcie na kinowych ekranach pojawiają się kolejne części Epoki, ich poziom okazuje się jednak coraz niższy. Na szczęście Blue Sky Studios postanowiło wreszcie postawić na nową historię.
Byczy ten byczek
Główny bohater najnowszej animacji studia to byk imieniem Fernando. Poznajemy go, gdy jest radosnym cielakiem, dorastającym na mało przyjaznej farmie gdzieś w Hiszpanii. Jego los od samego początku wydaje się przesądzony: tak samo jak inne byki z hodowli, po osiągnięciu odpowiedniego wieku i rozmiarów, ma trafić na arenę, by na oczach setek widzów stoczyć walkę z jednym z matadorów. Fernando nie przejawia jednak zbytniego entuzjazmu do tej formy rozrywki, zamiast więc trenować ze swoimi rówieśnikami, woli spędzać czas pielęgnując kwiaty i snując marzenia o przyszłym życiu, w którym nie będzie musiał uciekać się do przemocy. Nic więc dziwnego, że przy pierwszej nadarzającej się okazji Fernando daje nogę.

Kadr z filmu „Fernando”
Ma sporo szczęścia, trafia bowiem na śliczną wieś, a jego nowymi właścicielami zostają nastoletnia dziewczynka i jej ojciec. Fernando dorasta, zamieniając się ze uroczego cielaka w imponujących rozmiarów byka, który samym swoim wyglądem mógłby sprawić, że na jego widok matadorzy zwiewaliby z areny w podskokach, zostawiając za sobą chmurę kurzu i buty. Głównym problemem naszego bohatera wydaje się być fakt, że ten nie do końca zdaje sobie sprawę nie tylko z własnej siły, ale też z wrażenia, jakie wywiera na ludziach. Przewrotny los sprawia, że musi pożegnać się z marzeniami o spokojnym życiu, zostaje bowiem wybrany na przeciwnika El Primero – największego matadora w Hiszpanii, który pragnie zakończyć swoją karierę z przytupem.
Przecież my to już znamy
Fabuła, zwłaszcza starszym widzom, może wydać się znajoma. Słusznie. Historia spokojnego byka, przedkładającego wąchanie kwiatów nad walkę na korridzie została po raz pierwszy opowiedziana w 1936 roku, w bajce pod tytułem Byczek Fernando. Dwa lata później zainteresowała ona wytwórnię Walt Disney Animation Studios, która przeniosła ją na ekrany kin w postaci krótkometrażowej animacji. Co ciekawe, została ona nagrodzona Oscarem. Od tego czasu losy byka o gołębim sercu wielokrotnie przedstawiano na deskach teatrów, stały się również inspiracją do powstania jednego z utworów zespołu Czerwone Gitary. Nie oznacza to jednak, że najnowsza animacja jest nudna, a historia nie chwyta za serce, nic bardziej mylnego.

Kadr z filmu „Fernando”
Prosta fabuła trafia do najmłodszego widza, przykuwając jego uwagę na niespełna dwie godziny, co już samo w sobie stanowi niemałe osiągnięcie. W Fernando twórcy całkiem zgrabnie żonglują wątkami humorystycznymi, komiczne sceny rozładowują napięcie w chwili, gdy gromadzi się go za dużo. Pomimo całkiem pokaźnej porcji slapstickowych żartów, animacja nie zniesmacza dorosłych i nie traci poważnego tonu tam, gdzie jest on wręcz pożądany. Nie ukrywam jednak, że starszy widz zapewne bez trudu odgadnie, jak potoczy się cała historia i jaki ostatecznie będzie jej koniec. O dziwo, żadnemu z obecnych na sali opiekunów ta przewidywalność nie zepsuła seansu i wszyscy śmiali się równie głośno co ich podopieczni.
Zabawnie i kolorowo
Wizualnie produkcja zasługuje na słowa uznania – to naprawdę śliczna i niezwykle barwna animacja, przykuwająca wzrok każdego widza. Pełna kwiatów farma i niewielkie miasteczko okazują się przepełnione kolorami, które nie do końca współgrają z naszą porą roku, stanowią jednak przyjemny przedsmak nadchodzącej wiosny. Jak to w tego typu produkcjach bywa, nie brakuje wpadającej w ucho muzyki, z powodzeniem uzupełniającej to, co zostaje nam przedstawione na kinowym ekranie. Również dubbing nie wypadł źle, a głos Marcina Dorocińskiego idealnie pasował do przyjacielsko nastawionego byka.

Kadr z filmu „Fernando”
Nie zabrakło również postaci, które dają się lubić (oczywiście prym wiedzie Fernando), nawet jeśli początkowo nie zdobywają naszej sympatii. Ich przemiana nie jest widowiskowa, a charaktery szczególnie złożone, dostajemy jednak na tyle wyrazistych bohaterów, by najmłodsi widzowie ich nie mylili. Jednocześnie opowieść jest na tyle prosta, by dzieci same mogły wyciągnąć pewne wnioski i morały z tej opowieści. W końcu czym byłaby animacja bez jakiegoś głębszego przesłania? Nie należy oceniać innych po wyglądzie, ten bowiem nie zawsze oddaje to, jacy jesteśmy naprawdę. Należy też pamiętać o tym, że warto być sobą, nawet jeśli otoczenie wywiera na nas presję. Wbrew pozorom to całkiem mądra produkcja, którą naprawdę polecam. Wychodząc z kina bez wątpienia zanucicie „cóż to był za byk”.