Przerażające zagrożenie ze strony Knulla, wszechpotężnego boga rasy symbiontów, wisiało na włosku od lat. Teraz, po tysiącleciach więzienia, wraz ze swoją armią przybywa na Ziemię. Czy ktokolwiek jest go w stanie powstrzymać? Czy człowiek może pokonać Boga? Oto zwieńczenie serii Venom, czyli Król w czerni!
Czas na plan B
Scenariusz Króla w czerni to w zasadzie rozwinięcie pomysłu, że symbionty są czymś więcej, niż tylko kosmitami z zębami i nienasyconym głodem. I dowód na to, że Donny Cates dobrze wiedział, co robi, pisząc nową serię Venoma. Wszystko zaczyna się od… śmierci Eddiego Brocka. Bohater trafia do, jak sam to nazywa, czyśćca, gdzie będzie musiał przejść swoistą przemianę, by móc ocalić nie tylko siebie, ale cały wszechświat. Oczywiście nie będzie walczył sam, a na karatach komiksu zobaczymy wielu superbohaterów, od klasycznych Avengers do starych przyjaciół jak Spider-Man czy Flash Thompson. Nawet drużyna X-Menów dostaje swoje pięć minut, co nikogo nie powinno dziwić, wszak Knull jest zagrożeniem na niewyobrażalną skalę i całe nasze uniwersum będzie potrzebowało pomocy każdej ze stron, czy to tej dobrej, czy złej.
Narracja ma raczej prosty główny cel i wykorzystuje metodę: znajdź coś, co pomoże ci wygrać, bez względu na koszt. Także osoby, które pragną zobaczyć epickie starcia, powinny czuć się usatysfakcjonowane. Nie da się jednak ukryć, że ogromny nacisk położono na rozwój głównego bohatera i jego próbę pogodzenia się z własnym losem. Zresztą rozwój ten nie dotyczy tylko jego, bo bardzo osobista i dająca do myślenia przemowa Spider-Mana skierowana do Dylana również pokazuje, jak ważna jest dla autora psychologia postaci (która zresztą świetnie równoważy i współgra z szaleństwem boga ciemności). Druga część komiksu to z kolei sprytna zmiana charakteru Brocka, który z herosa musi stać się ojcem na pełen etat. To zabawny pomysł, który śmiem twierdzić, mógłby udźwignąć całą odrębną historię Venoma.
Przyznam, że przestawione na kartach komiksu wydarzenia były dla mnie emocjonujące i ciekawe. Jest to również dobry wstęp do historii Stwórcy i jego spisku dotyczącego ratowania jeszcze innego świata. Donny Cates wykonał naprawdę świetną robotę, przenosząc relację Venoma ze Spider-Manem na nowy poziom i otwierając furtkę na nowe wątki, które mam nadzieję, jeszcze bardziej rozwiną mitologię symbiontów.
Tam, gdzie ciemność tam i światło
Król w czerni to komiks, przy którym pracowało wielu artystów, jednak jeśli chodzi o szatę graficzną, to na wyróżnienie zasługują w szczególności dwie osoby – Iban Coello i Ryan Stegman. Ich styl z pewnością pasuje do symbiontów, a już szczególnie do Knulla, który wygląda niesamowicie już od pierwszych stron. W swoim płynnym, symbiotycznym, jakby uszytym z kosmicznej czerni garniturze, przywodzi na myśl wokalistę zespołu rockowego ubranego w niesamowity kostium. Jego mowa ciała zdaje się krzyczeć: „Ja jestem Bogiem, a wy zaledwie pyłkiem na mojej drodze”. Świetnie wyglądają też wszystkie wychodzące z niego macki symbiontów.
O reszcie artystów ciężko coś więcej powiedzieć, oprócz tego, że starają się utrzymać poziom swoich poprzedników. Jest mrocznie, krwawo, ale nie brakuje też gry świateł i bieli. Całkiem dobrze wypada również rozdział poświęcony Flashowi czy scena dotycząca szkolnych problemów Dylana. Osoby odpowiadające za rysunki i kolory nieźle uchwyciły dość gwałtowne myśli bohatera, który jest o krok od przejścia od wyobrażeń do czynów.
Jesteśmy Venom!
To dość obszerny komiks, który ukazuje niezwykle ważną podróż Eddiego Brocka, jaką musiał odbyć, by stać się tym, kim jest dziś. Tym bardziej znaczące wydają się słowa bohatera napisane jeszcze w czasach, kiedy pracował dla gazety Daily Bugle. Wywierają ostateczny wpływ na kwestię, czym okazuje się być ta ostatnia historia, dodając narracji warstwę emocjonalności. Donny Cates stara się w całym Królu w czerni pokazać, jak daleko odeszła ta postać od swojej pierwotnej wersji i jednocześnie podsumować serię kosmicznych symbiontów. Venom nie jest już tylko wielkim mięśniakiem, którego jedynym celem była zemsta na przyjaznym pajęczaku, ale wielowymiarową postacią w pełni zasługującą na miano bohatera oraz przyjaciela i ojca.
Ogólnie rzecz biorąc, myślę, że komiks ten sprostał oczekiwaniom fanów, a z końcowych scen wynika, że nawet osoby niepałające szczególną sympatią do jednego z najpopularniejszych nosicieli czarnego „gluta” z kosmosu, powinny być zadowolone. W końcu do życia powraca wspomniany wcześniej agent, a Dylan jak oczekiwałem, będzie mógł wreszcie rozwinąć skrzydła. Dziedzictwo zostało przekazane i to prawdopodobnie był jeden z najważniejszych punktów tego komiksu. No i nie zapominajmy o Stwórcy, który na pewno da o sobie jeszcze znać i może być jednym z najciekawszych antagonistów Marvela.