Trzeba przyznać, iż ostatnimi czasy Netflix nie rozpieszczał widzów filmami fabularnymi. Owszem, Anihilacja Alexa Garlanda została przez wielu bardzo ciepło przyjęta. Co nie zmienia faktu, że w ofercie streamingowego giganta dominowały średniaki lub produkcje po prostu złe, jak The Titan oraz Cloverfield: Paradox. Czy Ładunek z Martinem Freemanem w roli głównej jest w stanie zmienić ten stan rzeczy?
Wszystko to już znamy?
Świat został zdziesiątkowany przez apokalipsę zombie. Główny bohater wraz z rodziną próbuje przetrwać, poruszając się po rzece znalezioną łodzią. Brakuje im ciągle jedzenia i innych zasobów potrzebnych do życia. Jednak małżeństwo zdaje sobie sprawę, że wyjście na ląd może okazać się bardziej niebezpieczne. Mimo to, za sprawą nieszczęśliwego zbiegu okoliczności, Andy (Martin Freeman) zostaje na pustkowiu sam z malutką córką. Co gorsze, wkrótce dołączy do grona pragnących ludzkiego mięsa nie-umarlaków. Czym prędzej więc musi znaleźć swojej pociesze miejsce, w którym będzie mogła liczyć na solidną opiekę.
Wydawać by się mogło, że ciężko dzisiaj o bardziej wyświechtany temat niż zagłada z rąk żywych trupów z dramatem rodzinnym w tle. Na szczęście film Bena Howlinga i Yolandy Ramke podchodzi do tematu zupełnie inaczej, niż choćby seriale pokrewne The Walking Dead. Być może dlatego, że Cargo oparte zostało na świetnej krótkometrażówce z 2013 roku (o tym samym tytule). Warto się z nią zapoznać, bez obawy o spoilery, bowiem tam fabuła stanowi jedynie namiastkę tej z omawianego filmu.
W pogoni za normalnością
Główny wyznacznik Cargo stanowi kameralny klimat. Na próżno szukać tu wartkiej akcji lub podniosłej walki o dużym znaczeniu dla świata. Można było oczekiwać, że ważna rola w tej opowieści przypadnie zombie polującym na protagonistów. W rzeczywistości w centrum stoi Andy – postać kapitalnie odegrane przez Martina Freemana. Choć Brytyjczyk może i nie występuje w one actor movie, nie sposób nie zwrócić uwagi na towarzyszącą mu wszechogarniającą bezradność. Zdaje on sobie sprawę, że jego godziny są już policzone, a przyszłość dziecka także nie maluje się w jasnych barwach. Z kolei same truposze pojawiają się wcale nie tak rzadko, lecz dzięki nim twórcy świetnie posługują się napięciem. Największy dreszcz wywołuje jedna z początkowych sekwencji, gdzie monstra nie zostają w ogóle pokazane przed kamerą. Właśnie ta siła niewiedzy potrafi wstrząsnąć widzem bardziej niż brutalne sceny mordu.
Zarażonych przybywa, lecz nie zostają oni wykorzystani do wywołania strachu. Największym bowiem zagrożeniem przez większość filmu jest sam Andy, świadomy swojej przemiany. Podczas swojej wędrówki protagonista spotyka kilka mniej lub bardziej osobliwych charakterów. Poznajemy więc pozornie przyjazną rodzinę skrywającą pewną tajemnicę oraz byłą nauczycielkę próbującą ułożyć sobie życie, gdy wszyscy znani jej ludzie poszli w swoją stronę. Uwagę przykuwa także dziewczynka wierząca w możliwość uleczenia swojego zainfekowanego ojca. Dlatego dziwi mnie sklasyfikowanie Ładunku jako horroru. Dużo bliżej mu do niespiesznego dramatu postapokaliptycznego. Twórcy stawiają pytania o istotę człowieczeństw w obliczu zagłady świata, jaki znamy. Kwestia ta pozostaje jednak poboczna wobec wątku głównego.
Zagłada na antypodach
Na uznanie zasługuje także dobranie miejsca akcji. Australia fanom postapo kojarzyła się do tej pory raczej z Mad Maxem. Jak się jednak okazuje, apokalipsa zombie w tym rejonie może wyglądać bardzo interesująco. Nie oglądamy kolejny raz zniszczonych, opustoszałych miast czy amerykańskich wsi, a pustkowia. Dopiero po seansie zdziwiło mnie, jak wdzięczna jest to lokalizacja, którą inni twórcy rzadko wykorzystywali. A szkoda, bo w tym wypadku dzięki przepięknym zdjęciom udało się stworzyć znakomity obraz wrogiego, ale i pociągającego świata.
Mówiąc o Australii, nie można pominąć jej rdzennych mieszkańców. Poświęcono im całkiem sporo czasu, przedstawiając ich kulturę jako zdolną do przetrwania podczas nieprzyjaznej apokalipsy zombie. To plemiennej ludności przyjdzie tworzyć nowy świat. Szczerze mówiąc, bardzo chętnie obejrzałbym jakiś spin—off czy kontynuację tej historii, która więcej uwagi poświęci samym wątkom etnicznym.
Chciałoby się więcej
Ładunek, mimo horrorowej otoczki, pozostaje bardzo ludzkim dramatem. Wszyscy abonenci Netflixa powinni jak najszybciej po ten film, zwłaszcza ze względu na Martina Freemana. Pozostaniecie w zachwycie nad spokojną, lecz przepełnioną emocjami opowieścią i jej wizualną oprawą. Zupełnie nie przeszkadza tu niska budżetowość obrazu. Lekki niedosyt na tle całości może pozostawiać jedynie ścieżka dźwiękowa.
Od dawna na Netflixie nie pojawiła tak dobrze przemyślana produkcja, chciałbym więc, by było ich więcej. Niestety, musimy być realistami i zdawać sobie sprawę, że na platformach streamingowych dominuje polityka stawiania na ilość oryginalnych tytułów, nie ich jakość. Pozostaje tylko mieć nadzieję, że będziemy mieli okazję trafić na więcej takich perełek, jak Ładunek.