Disney od pewnego czasu realizuje plan produkcji aktorskich wersji swoich największych animowanych hitów. Czytając doniesienia o kolejnych tytułach z tej serii, nieodmiennie zadaję sobie to samo pytanie: „po co?”.
Wyprodukowane ładnych parę lat temu 101 dalmatyńczyków było nieco mroczniejszą i bardziej realistyczną (o ile można mówić o realizmie w przypadku tej historii) wersją animacji z 1961 roku. Za sukcesem aktorskiego remake’u stała w dużej mierze fenomenalna Glenn Close w roli Cruelli de Mon. Czarownica miała ciekawy punkt wyjścia – pokazanie opowieści znanej ze Śpiącej królewny przez pryzmat antagonistki (granej przez Angelinę Jolie). Gdyby wytwórnia Disneya poszła za ciosem przy produkcji kolejnych filmów na podstawie swoich klasyków, efekt mógłby być ciekawy. Niestety Księga dżungli, która była głównie popisem możliwości CGI, okazała się krokiem wstecz. Podobnie sprawa się ma z Piękną i Bestią.
Tej historii bieg stary jest jak świat*
Nie zrozumcie mnie źle, obraz Billa Condona został przyzwoicie zrealizowany, a Emma Watson oraz Luke Evans idealnie wcielili się w role Belli i Gastona. Po prostu nowa wersja tej wyjątkowej animacji była kompletnie niepotrzebna. A przynajmniej nie w takiej formie. Pamiętajmy, że pierwowzór z 1991 roku został doceniony Złotym Globem w kategorii „Najlepszy musical lub komedia” oraz był nominowany do Oscara za „Najlepszy film”. Poprzeczka była więc zawieszona wysoko.
W aktorskiej adaptacji naprawiono kilka niedociągnięć i dziur logicznych oryginału, zadbano również o zróżnicowanie etniczne obsady, a nawet delikatnie zasugerowano wątek LGBTQ+ – i to należy zaliczyć na poczet zalet. Jednocześnie jednak kostiumy sprawiają wrażenie wysokobudżetowego cosplayu, kadrowanie w większości scen jest okropnie ciasne, a plenery zastąpiono rażącymi sztucznością grafikami komputerowymi. Z tego powodu całość wygląda jak kosztowny teatr telewizji. Ponadto ani jedna piosenka nie została wykonana lepiej niż 26 lat temu, a zmian w scenariuszu jest tak niewiele, że seans najzwyczajniej w świecie nie wciąga widza znającego wersję animowaną.

„Piękna i Bestia“ – kadr z filmu
Kto ma głos jak Gaston?
To, co się udało w polskim wydaniu, to dubbing. Przekład dobrze oddaje sens wypowiedzi i jest dopasowany do ruchu ust aktorów, a głosy świetnie pasują do postaci. Szczególnie dobrze wypada to we fragmentach śpiewanych, które w polskojęzycznej wersji brzmią lepiej niż w oryginale. Tłumacz, jak to często bywa, pozwolił sobie również na przemycenie kilku dodatkowych żartów (wypowiedź Gastona o Bestii czyhającej na „tradycyjne wartości” to mój faworyt). Rodzima ścieżka dźwiękowa jest wyjątkowo udanie zrealizowana, dzięki czemu wypowiedzi aktorów idealnie komponują się z obrazem, a kwestie brzmią naturalnie i nie sprawiają wrażenia „płaskich”.
Nie można również narzekać na napisy. Lista dialogowa nie jest wyłącznie przepisanym skryptem z dubbingu, ale stanowi alternatywną wersję przekładu. Poza tym wydawca umożliwił widzom oglądanie filmu z angielskimi napisami dla niedosłyszących, które mogą być przydatne także dla osób uczących się języka.
Ale jest coś, czego wcześniej nikt nie dostrzegł w nim
Podczas seansu byłem pod dużym wrażeniem jakości obrazu. Jak na DVD, warstwa wizualna przedstawiała się nadzwyczajnie i pokusiłbym się o stwierdzenie, że przy oglądaniu na czterdziestodwucalowym telewizorze nie odstawała specjalnie od wersji Blu-ray. Zapewne jest to po części zasługa algorytmów upscale’owania zastosowanych w odtwarzaczu, jednak niewątpliwie sposób kompresji wideo także miał znaczenie. Trochę gorzej od samego filmu wypadają na dużym ekranie napisy przygotowane w stosunkowo niskiej rozdzielczości.
Niestety niewiele dobrego można powiedzieć o samym wydaniu DVD, ponieważ nie posiada ono żadnych bonusowych treści. Polski dystrybutor nie umieścił na płycie materiałów z planu, usuniętych scen ani komentarza twórców, nie dodał nawet książeczki zawierającej opis procesu powstawania filmu lub fragmenty wywiadów. Wszelkie dodatki zawarto na Blu-rayu, nabywców starszego nośnika pozostawiając z samym filmem.
Kto mi odda czas stracony
Piękna i Bestia A.D. 2017 jest produkcją, którą można potraktować jako ciekawostkę. Mogę ją polecić jedynie osobom, które lubią porównywać dwie wersje tego samego tytułu, oraz tym, którzy unikają filmów animowanych jak ognia. Chociaż myślę, że tych drugich mimo wszystko starałbym się nakłonić do obejrzenia obrazu z 1991 roku. Jeśli lubicie materiały dodatkowe, zaopatrzcie się w wydanie Blu-ray, a jeżeli wam na nich nie zależy (i nie jesteście abonamentami serwisów streamingowych, na których niedługo pewnie się ta produkcja pojawi) – możecie wybrać DVD.
*Śródtytuły są cytatatami z piosenek z filmu