Full HD i 60 klatek na sekundę to święty Graal pecetowych graczy. Najbardziej radykalni co roku śledzą wyścig zbrojeń producentów sprzętu, by radzić sobie z najnowszymi tytułami w najlepszej możliwej jakości. A co, jeśli można by osiągnąć efekt rodem z high-endowego komputera na kilkuletnim laptopie? Z odpowiedzią przyszła do mnie wersja beta nowej usługi od Nvidii. Po przetestowaniu czuję duży potencjał!
Wszystko to już było?
Wbrew pozorom zapowiadany właśnie Geforce Now, nie jest całkiem nową usługą. Obecna jest w innym kształcie od kilku lat na konsolach i tabletach z rodziny Nvidia Shield. Pozwala ona w ramach miesięcznego abonamentu ogrywać do woli starsze gry z określonej puli w oparciu o technologię streamingu. Oprócz tego możliwe jest wykupienie dostępu do nowszych pozycji. Każdy taki zakup daje dodatkowo klucz do aktywacji gry na PC.
W wersji usługi przeznaczonej na komputery rzecz ma się mocno inaczej. Ta oparta jest o to, co już mamy. By korzystać ze streamingu, konieczne jest podpięcie własnego konta Steam, Uplay lub Battlenet. Dostępne są także popularny gry F2P jak Fortnite lub League of Legends. Zabrakło natomiast wsparcia dla Origina i rodzimego GOG’a. Oznacza to, że o przetestowaniu nowszych Battlefieldów lub Wiedźmina (no chyba, że mamy wersję Steam, ale nie jest ona załączona w pudełkach) możemy zapomnieć. Sam też wymóg posiadania gier, sugeruje skierowanie raczej do zapalonego gracza, który na jakiś czas pozbawiony ma być swojego sprzętu. A jak się z tego korzysta? Cóż, bardzo dobrze i naprawdę źle…
Aplikacja to podstawa
Pierwszy kontakt z program może budzić dość mieszane odczucia. Owszem, dostajemy estetyczne menu z bogatą listą gier, uszeregowanych w różnych kategoriach. Problemem stanowią właśnie te kolorowe kafelki, kuszące do błyskawicznego rozpoczęcia zabawy. Znaczącej ilości tych produkcji zapewne nie posiadamy, co rodzi tylko bałagan. Apka nie ma jakiejkolwiek możliwości wyświetlania tylko tych pozycji, które posiadamy. Dużo bardziej przydatna okaże się więc prosta wyszukiwarka.
Natomiast sama oferta wspieranych produktów jest dość różnorodna. Trochę starego, dużo nowego, gry AAA, ale i także dzieła mniejszych producentów. Szybko jednak możemy odnieść wrażenie, że i tak jest względnie uboga. W przypadku gier korzystających ze Steama sytuacja jest w miarę prosta. Możemy uruchomić „surowego” klienta usługi i korzystać z niego wedle uznania, tak jak na naszym komputerze. Idzie za tym oczywiście możliwość ściągnięcia dowolnej zawartości naszej biblioteki (no, przynajmniej tej wspierającej zapisy w chmurze). Tylko nie wydaje mi się, aby szczególnie atrakcyjne w usłudze streamingu, było gapienie się na wirtualne paski postępu pobierania. Zwłaszcza gdy atutem Geforce Now miał być błyskawiczny dostęp do gry. W przypadku usługi Valve irytuje dodatkowo logowanie. Z nieznanych mi powodów nie ma opcji powiązania konta Steam i Now. W efekcie przy absolutnie każdej zmianie ogrywanego tytułu, konieczne będzie wpisanie swoich danych.
W przypadku Uplaya nie występuje taki problem. Znika za to opcja pobrania dodatkowych gier. Chyba, że coś kombinując w trakcie uruchamiania któregoś ze wspieranych tytułów, ale jest to droga bardzo nieprzyjemna i nie efektywna. Najlepiej więc w tej kwestii wypada klient Blizzarda. Biblioteka Battle.net jest wystarczająco skromna, by zaimplementować ją w całości do usługi.
Czy to prawdziwe granie?
Wiadomo jednak, że to co najbardziej nas jako graczy interesuje, to główne założenie programu. Czy usługa Nvidii faktycznie zrobi z kolokwialnego ziemniaka, prawdziwy sprzęt gamingowy. Cóż, kiedy uporamy się ze wspomniany problemami aplikacji, efekt okazuje się być wręcz rewelacyjny. Prędkość uruchomienia gry zależy wprawdzie od obciążenia serwerów i proces u mnie trwał maksymalnie minutę. Gdy ujrzymy loga producentów wybranego tytułu, Geforce Now odsłania swoje największe atuty.
Komponenty udostępnianej nam na odległość maszyny trzymają odpowiedni poziom. W efekcie we wszystkich testowanych tytułach ekrany ładowania skrócone do absolutnego minimum. Co się zaś tyczy mitycznych najwyższych ustawień i 60FPS, to chylę czoło. Faktycznie dostajemy niezwykle płynne doświadczenie, cieszące oko bogactwem detali. Jest tylko jedno „ale”. W części przypadków może być wskazane obniżenie ustawień. Ironicznie bowiem, niektóre opcje od Nvidii pokroju PhysX, czy Hairworks potrafią konsumować spore ilości zasobów, a co za tym idzie konkretnie obniżyć framerate. Należy za to wyróżnić, że działające z grami pady są wykrywane bez najmniejszych problemów.
Dla wielu pytania mogą rodzić potencjalne opóźnienia. W końcu ogrywane tytuły nie są zainstalowane na naszej maszynie, a obraz jest przesyłany z serwerów oddalonych o setki kilometrów. W dodatku sam proces przewyższa poziomem skomplikowania streaming filmu na Netflixie. Obraz otrzymujemy przecież na skutek trwających cały czas interakcji. Zwłaszcza w dynamicznych tytułach, szybki czas reakcji stanowi kluczowy element dobrej zabawy. Osobiście nie natknąłem się na nic, co przeszkadzałoby w rozgrywce. Wszystkie pozycje reagowały na komendy bez zauważalnego laga. Nawet w produkcjach nastawionych na kooperację nie wystąpiły utrudnienia.
Należy jednak brać pod uwagę, że w grach czysto rywalizacyjnych, niedoskonałości techniczne mogą być bardziej zauważalne. Oczywiście, najważniejsze w strumieniowaniu jest nasze łącze. Konieczne minimum to 20 megabitów na sekundę. Jeżeli chcemy się cieszyć wysoką rozdzielczością i 60 FPS’ami powinniśmy użyć połączenia przez kabel ethernet lub szybkie Wi-Fi na paśmie 5GHZ. Owszem, na bardziej zatłoczonym 2.4GHZ, przy pomyślnych wiatrach możliwe będzie granie w wysokiej jakości. Jeśli jednak sieć zacznie się „krztusić”, usługa, aby uniknąć opóźnień i ścinek, zacznie nagle obniżać rozdzielczość co wybija z immersji i po prostu brzydko wygląda. Lepiej więc w takim przypadku przestawić się na jakość w okolicach 720p i 30FPS. Całość i tak wygląda bardzo dobrze, a strategie czy gry akcji TPP pokroju Assassin’s Creed pozostają bardzo przyjemne w odbiorze. Tylko zabawa z tytułami z perspektywy FPP staje się nieprzyjemna, przez swoistą ociężałość kamery.
Sen, który staje się faktem
Nvidia Geforce Now nie jest idealną usługą. Wiele jest wciąż do poprawienia, co nie powinno dziwić, skoro mamy do czynienia z wersją beta. Co jednak najważniejsze, mankamenty dotyczą niemal tylko aplikacji i jej elementów służących do nawigacji po systemie. Natomiast samo sedno, czyli strumieniowanie, trzyma bardzo wysoki poziom, przynajmniej, gdy spełnimy wszystkie wymagania. Gdybym nic nie wiedząc zasiadł do komputera z uruchomioną w taki sposób gra, w życiu bym się nie domyślił, że nie gram na własnym sprzęcie. W końcu, tak właściwie grałem. Nadchodzą czasy, w których streaming przestaje być ciekawostką, a ma szansę stać po prostu kolejną platformą. Microsoft otwarcie mówi o ludziach, którzypowinni móc się cieszyć ich tytułami, bez wymogu posiadania konsoli, czego efektem ma być własna usługa od „zielonych”. To świetna szansa dla niedzielnego gracza.
Mimo wszystko nie mogę obecnie polecić nikomu Geforce Now. Choć jest co chwalić, nieznana wciąż pozostaje cena, która okaże się kluczowym elementem wpływającym na zakup. Dotychczasowe doniesienia o 25 dolarach za 20 godzin nie nastrajały optymistycznie. Mijały się one jednak z prawdą w kwestii konfiguracji wirtualnej maszyny. Pewne natomiast jest, że jeśli usługa ma być skierowana nie tylko do core’owych graczy, muszących pożyczyć chwilowo mocy, potrzebny będzie przemyślane cennik. Niedzielnego casuala przyciągnąć może atrakcyjny abonament oferujący także dostęp do pewnej puli gier, jak w mobilnym odpowiedniku. Wtedy Nvidia będzie mogła stać się Netflixem pecetowego gamingu.