Obecnie często zdarza się, iż premierze kontynuacji jakiegoś horroru, który zyskał uznanie w oczach krytyków filmowych, towarzyszą obawy o jej jakość. Przyznam szczerze, że także odczuwałem niepokój w związku z wejściem do kin kolejnej części Nieznajomych, zwłaszcza po bardzo dobrym, klaustrofobicznym obrazie Bryana Bertino z 2008 roku. Apetyt i nadzieję na utrzymanie poziomu przez sequel zaostrzył zwiastun, który odsłonił kilka krwawych szczegółów, tak na zachętę. Z nutką niepewności w sercu rozsiadłem się wygodnie w fotelu sali kinowej, gotowy na dawkę solidnego dreszczowca.
Nieznajomi jako przykład postmodernistycznego slashera
Pojawiające się na rynku filmowym horrory udowadniają, iż panteon czarnych charakterów „złotej ery” kina klasy B, posiadających nadnaturalną siłę, obdarzonych niekiedy parapsychicznymi zdolnościami, niezwykle trudnych do pokonania, minął bezpowrotnie. Postmodernistyczny slasher obdarł z utartych stereotypów współczesnego mordercę, czyniąc go możliwym do przezwyciężenia przeciwnikiem, posiadającym słabe punkty. Jedyne co pozostaje niezmienne to motyw ukrytej tożsamości. Każdy szanujący się zabójca wciąż zasłania swoją twarz, za którą kryje się prawdziwe oblicze bestialstwa i okrucieństwa. Tytułowi nieznajomi może nie wzbudzają strachu jako takiego swoim wizerunkiem, noszą bowiem cherubinowe bądź zrobione ze zwykłego worka maski, ubrani są dość schludnie, na pozór wywołując atencję, za to potrafią przenikliwie przerazić manierą oraz metodycznym działaniem.
Im mniej wiesz, tym spokojniej śpisz
Film Johannesa Robertsa pokazuje, iż nie każdy pałający żądzą rozlewu krwi morderca musi kierować się w realizacji swych makabrycznych fantazji określonym motywem, co jest rzadkim przypadkiem u filmowych psychopatów. Reżyser stawia na nieznany modus operandi, co czyni jego obraz jeszcze bardziej enigmatycznym i przerażająco skutecznym. Takie podejście implikuje stwierdzenie, że w każdym z nas może czaić się krwawa bestia, domagająca się zaspokojenia, ale jak mówi starodawne porzekadło: „Im mniej wiesz, tym spokojniej śpisz”.
Urokliwi mordercy
Nieznajomi: Ofiarowanie nie unikają sztampowych chwytów, wykorzystanych częściowo w poprzedniej części, wręcz przeciwnie idą w zaparte, zręcznie eskalując napięcie, i robią to dość skutecznie. Ich urok polega nie tyle na wzbudzaniu u odbiorców grozy w krystalicznej postaci, lecz poprzez rzetelne ujęcia, mroczną oprawę graficzną oraz odpowiednio dobraną ścieżkę dźwiękową, kreują bardziej strach audiowizualny. Warto zaznaczyć, że twórcy filmu są dość kreatywni w manipulowaniu emocjami widzów oraz dość przewrotnie operują muzyką. Trzeba przyznać, iż Total Eclipse of the Heart Bonnie Tyler nigdy nie brzmiała tak złowieszczo w krwawej scenerii, w której toczy się walka o życie.
Coś tu nie gra…
W uwzględnionych i omówionych wyżej aspektach obrazowi Robertsa nie można wiele zarzucić. Trzyma w napięciu, intryguje i szokuje wysokim poziomem okrucieństwa. W tym momencie jednak zaczynają się schody. Bezbłędnie wyglądający do tej pory film nie stroni od niespójnych czy wręcz groteskowych rozwiązań fabularnych, przez co całościowe odczucie traci nieco na wartości. Wygląda to tak, jakby twórcy, za bardzo skupiając się na odpowiednim rozprowadzeniu napięcia, eksperymentowaniu z konwencją oraz tworzeniu mrocznego klimatu, zapomnieli o sensowności niektórych wątków. Z tych oto powodów Nieznajomi po seansie zostawiają widza z lekkim rozczarowaniem i niedosytem.