Na ekrany kin powróciła już historia o wielkim parku rozrywki na wyspie, gdzie można spotkać żywe dinozaury. Mieliśmy także nowe przygody spragnionych bogactw i magicznych artefaktów piratów czy kolejny atak przedstawicieli obcej cywilizacji. Otrzymaliśmy także film o kosmicznych kolonizatorach, którzy trafiają na zamieszkaną przez krwiożercze istoty planetę. Jakim jeszcze powrotem może nas zaskoczyć Hollywood?
Tym razem nie postawiono na obce cywilizacje, piratów, dinozaury, podróżujące w czasie androidy czy potrafiących morfować nastolatków w kolorowych strojach. Skupiono się na zupełnie innej historii – starożytnej opowieści o pragnącej władzy Ahmanet.
W 1999 roku światło dzienne ujrzała produkcja Stephena Sommersa pod tytułem Mumia, z Brendanem Fraserem w roli głównej. Była to opowieść o powstałym z grobu arcykapłanie Imhotepie, który pragnie przywrócić do życia miłość swojego życia. W humorystyczny sposób pokazano nam obraz o walce dobra ze złem, to drugie pragnie oczywiście przejąć władanie nad całym światem, mnóstwo scen akcji i niezwykłe lokacje. Film spotkał się z dobrym przyjęciem, dlatego powstały jeszcze dwie jego części.
Tak dobry pomysł na fabułę nie mógł zostać nie zauważony w dobie przypominania i powracania do historii, które kiedyś podbiły serca widzów. Zmieniono obsadę, postawiono spory nacisk na efekciarstwo, a mniejszy na humor i oddano nam nowy twór opowiadający o siejącej postrach mumii. Niestety już sama zapowiedź nowej Mumii pozostawiała wiele do życzenia – nie dość, że opowiedziano nam w niej, o czym będzie produkcja, to jeszcze zaserwowano najlepsze momenty obrazu. Filmu, mimo sporego budżetu, bardzo nijakiego i , w przeciwieństwie do projektu z 1999 roku, w ogólnym rozrachunku nudnego.
Fabuła obrazu przedstawia się bardzo prosto. Główny bohater, Nick, kradnie mapę pani archeolog – Jenny Halsey. Zdobycz ma go doprowadzić do starożytnego skarbu, który ten chce sprzedać na czarnym rynku. A że miejsce ukrycia precjozów znajduje się w miasteczku zajętym przez uzbrojonych po zęby napastników, cóż, nawet z tym można sobie sprawnie i szybko poradzić. W końcu Nick jest wojskowym, ma kontakty, wystarczy jedno słowo przez krótkofalówkę, jego albo kolegi do zadań specjalnych, Chrisa, by wioska została zbombardowana. Podczas nalotu zostaje odkryta tajemnicza ni to komnata, ni jaskinia, w której znajduje się poszukiwany przez protagonistę skarb. Ale nie tylko. Bohaterowie, gdzieś przy okazji na miejscu znaleziska pojawiła się Jenny, odnajdują stary sarkofag, a w jego środku… mumię. Dalszej części historii można się domyśleć.
Film ten z założenia miał być wprowadzeniem do nowego uniwersum – tym razem nie superbohaterskiego, tylko potworów. Dzięki niemu poznajemy wprowadzenie do głównej historii, czyli opowieści o monstrach wszelakich i ich złej stronie natury. Widz zaczyna się jednak bardzo szybko zastanawiać nad tytułem produkcji. Bo skoro jest to swego rodzaju prolog do kolejnej filmowej serii, po co skupiać się na jednym potworze, mumii, lepiej byłoby najpierw zarysować historię, potem wprowadzać poszczególne monstra. Zwłaszcza że mumia w obrazie o mumi została potraktowana po macoszemu.
Przedstawiono na szybko jej przeszłość, pokazano, do czego dąży, a później skupiono się na poszukiwaniu sztyletu rytualnego i wieńczącego jego rękojeść kamienia szlachetnego, ucieczkach, gonitwach i krzykach poszczególnych bohaterów. Gdzieś po drodze pojawiają się zombie i cała masa szczurów czy pająków.
Fabularnie produkcja to jedna wielka pokręcona opowiastka o próbie powstrzymania i uwięzienia mumii, jednak scen z Ahmanet wcale nie ma tak wiele. Za to otrzymujemy sporo sekwencji z niezwyciężonym i najlepszym z najlepszych (sarkazm) – Tomem Cruisem. Nick to jeden z tych bohaterów, któremu niestraszne hordy zombie, setka szczurów czy sama owinięta w bandaże mumia. Przecież to właśnie on uwolnił Ahmanet, bo przecież każdy, widząc zakopaną salę i słysząc, że jest ona więzieniem, podjąłby decyzję wydobycia sarkofagu. I oczywiście nikt inny nie może walczyć z potworem, tylko nasz protagonista.
Nowa Mumia jest pełna niedorzeczności (ta ilość spadochronów w wojskowym samolocie do tej pory spędza mi sen z powiek). To nawet nie tyle nielogiczny i niespójny film, co bardzo denerwujący. Często da się przymknąć oko na wszelkiego rodzaju niedorzeczności, jednak jeżeli produkcja zaczyna widzowi działaś na nerwy, a jej bohaterowie co chwilę zachowują się jak bezmózgie zombie, bynajmniej nimi nie są, wtedy próżno szukać choćby jednego elementu, który uratowałby ten obraz.
Jak już wspominałam, to Nick jest herosem tej produkcji – nieustraszony, silny, odważny… Czasem dostanie kuksańca w bok, jednak siniaki, ani mumia, nie są mu straszne. Zrobi wszystko, by ratować Jenny. Kobietę, którą poznał całkiem niedawno, niewiele o niej wie i do tego przecież ją okradł. Jednak okazuje się dla niego na tyle ważna, że jest w stanie poświęcić dla niej całkiem sporo, i stawić czoła potworowi.
A panna Halsey? Dawno nie widziałam w filmie tak źle napisanej bohaterki. To typowa dama w opałach, czasem uderzy księgą przeciwnika. I o ile samo wpadanie w tarapaty można jeszcze jakoś, ale z wielkim trudem, przełknąć, o tyle jej ciągłe krzyki, „Nick! Nick! Nick!”, wywołują reakcję alergiczną. I co z tego, że bohaterka wie, jak wygląda sarkofag, jej ciągłe wrzaski sprawiają, że tej postaci po prostu nie da się lubić. Zresztą jedyną osobą, która w jakiś sposób wyróżnia się w tym filmie jest… mumia, a dokładniej grająca potwora Sofia Boutella.
Czy w takim razie w tym obrazie jest coś, co udało się jego twórcom? Tak, jedna rzecz – efekty specjalne. Widać, że scenografia i efekty komputerowe zostały odpowiednio dopracowane i przygotowane. Jeżeli chcecie sobie pooglądać widoczki, w takim razie dobrze trafiliście.
Ja jednak chciałam czegoś więcej – chciałam się pośmiać, dobrze pobawić, obejrzeć coś niewymagającego myślenia, ale jednak choć trochę sensownego i ciekawego. Tymczasem mam denerwujących bohaterów, dziurawą fabułę i to okropne zakończenie. Jeżeli kolejne filmy uniwersum mają tak samo wyglądać, lepiej, żeby nigdy nie powstały.