George Lucas to nieco kontrowersyjna postać – ma równie wielu oddanych fanów, co zajadłych przeciwników. Istnieje uzasadniona obawa, że każda próba umniejszenia bądź skrytykowania jego życiowych osiągnięć spotka się ze świętym oburzeniem najwierniejszych wielbicieli reżysera...
Twórca Gwiezdnych wojen od dawna lubi otaczać się aurą tajemniczości, co pomogło mu zyskać w oczach fanów status podobny z jakimś bóstwem. Zauważmy, że nawet chłodno przyjęta trylogia prequeli nie wpłynęła aż tak bardzo na postrzeganie Lucasa przez sympatyków galaktycznej sagi. Jednak większość z nich nie zdaje sobie w ogóle sprawy z tego, jakim naprawdę człowiekiem jest ich idol, nie wszyscy wspominają współpracę z nim jako przyjemną.
Nie taki dobry wujaszek
Spójrzmy zresztą prawdzie w oczy – Lucas kojarzony jest przede wszystkim z jednym tytułem, a Gwiezdne wojny jako uniwersum zyskały oczywiście więcej zwolenników niż sam ich twórca. Kulisy powstawania kultowych produkcji to bardzo chwytliwy temat, więc nie raz zabawne anegdoty czy poszukiwania źródeł inspiracji mogą nieco przysłonić obraz postaci ich twórcy. Według większości współpracowników George Lucas to facet, który nie toleruje krytyki i chce kręcić filmy po swojemu, sprawując dyktaturę na planie, zarzucając jednocześnie dużym studiom ograniczanie twórczości artystów…
Pieniądze to nie wszystko
Ciężko oczywiście nie zauważyć gigantycznego wpływu Lucasa na to, jak wygląda współczesne kino, efekty specjalne i tworzenie filmów. Nie możemy jednak pozostawać ślepymi na pewną dwulicowość twórcy, który podkreśla w wywiadach, że pieniądze nie są dla niego ważne, ale na przykład nie chce uśmiercać swoich bohaterów, argumentując to słabą sprzedażą gadżetów związanych z „usuniętymi” w danej produkcji postaciami.
Zresztą sama trylogia prequeli pewnie nigdy by nie powstała, gdyby nie coraz większe ilości gotówki utopionej przez Lucasa w kolejnych nieudanych bądź nieprzynoszących dochodów projektach. Wprawdzie jego największe marzenie, Skywalker Ranch, ostatecznie przerosło wszelkie oczekiwania, jednak utworzona w nim idylla dla spragnionych niezależności filmowców nie poskutkowała wysypem wspaniałych, nietypowych produkcji, które nigdy nie zostałyby wydane przez wielkie studia Hollywood. Ranczo już na zawsze będzie postrzegane w zasadzie tylko (i aż!) jako kolebka Gwiezdnych wojen – mimo iż założono je długo po premierze pierwszej części serii.
Sam zainteresowany jeszcze przed premierą Imperium kontratakuje przyznawał, że dzięki zarobionym na swojej space operze pieniądzom może realizować prawdziwe marzenia. Wśród nich wymieniał przede wszystkim kręcenie niszowych produkcji, których przygotowywanie miałoby stanowić dlań przyjemność. Oczywiście w zupełnie innych wywiadach fani dowiadywali się, że to Gwiezdne wojny są właśnie TYM filmem, magnum opus, alfą i omegą jego kariery, i tak dalej…
Gwiezdne wojny i… reszta?
Ostatecznie niemalże cała kariera zawodowa Lucasa skupiła się właśnie na gwiezdnej sadze. Znawcy tematu uważają jednak, że przebąkiwania o chęci tworzenia niszowego kina wcale nie były takie do końca niezgodne z prawdą. Produkcja Nowej nadziei kosztowała jej reżysera mnóstwo zdrowia (depresja) i energii.
Zatem mimo doprowadzenia go do bajecznej sławy i bogactwa, Gwiezdne wojny nie kojarzyły się Lucasowi najlepiej. On pragnął czegoś innego, ale świat chciał więcej space opery. No i dostał!
Luke, użyj Mocy
Po nakręceniu Powrotu Jedi Lucas skupił się przede wszystkim na karierze producenta. Mimo roztaczania wokół siebie aury mecenasa kina niezależnego, jego działania ograniczały się do odcinania kuponów od Gwiezdnych wojen i Indiany Jonesa. Z perspektywy czasu jedynym wartym wymienienia, zrealizowanym przez niego projektem jest Willow, który zyskał pewne grono wiernych fanów.
Później nadeszły szalone lata dziewięćdziesiąte, a zatrudnieni przez Lucasa spece z Industrial Light and Magic ukazali światu dinozaury jak żywe – Park Jurajski, mimo zbliżających się dwudziestych piątych „urodzin”, nadal wygląda świetnie. Zafascynowany technologiami cyfrowymi twórca Gwiezdnych wojen postanowił odkurzyć swoje dzieło.
Han shot first!
Oczywiście Lucas zawsze będzie powtarzał, że reedycje klasycznej trylogii były przygotowywane tylko po to, aby poprawić błędy lub wprowadzić elementy, których nie dało się nakręcić wcześniej. Jednak Skywalker Ranch nie przynosiło oczekiwanych zysków, a naciski wielu środowisk na zaserwowanie widzom kolejnych Gwiezdnych wojen nie słabły od dobrej dekady. Bardzo możliwe, że George szykował grunt pod nowe Epizody, jednak potrzebował na to pieniędzy.
Zastanawiająca jest także historia nieśmiertelnej sceny w kantynie. Lucas nigdy nie przyznał, że pierwotnie to Han pierwszy strzelił do Greedo, nawet kiedy w sieci pojawiło się zdjęcie odpowiedniej strony oryginalnego scenariusza. Dlaczego postanowił aż tak zmienić wydźwięk zachowania kultowej postaci?
Tak było, nie zalewam
Nieco tajemnicza postać Lucasa i jej historia obrazuje bardzo piękny okres dla kina. Uczy nas ona, że rewolucja pożera swoje dzieci i podobnie jest w tym przypadku: ojciec założyciel kina stylu zerowego (czy też kina nowej przygody) już do końca życia kojarzony będzie tylko z jednym tytułem. Wejście filmu w erę cyfrową, do czego Lucas walnie się przyczynił, poskutkowało łatwością w ukazywaniu widzom fantastycznych światów, ale też wysypem tandetnych opowiastek, które nie mają do zaoferowania nic oprócz komputerowych wybuchów i nierealistycznych efektów.
Inne teksty z miesiąca Gwiezdnych Wojen:
Dlaczego kochamy R2-D2 i BB-8
Moja bohaterka jest generałem i Jedi! Gwiezdnowojenne kobiety
Dlaczego nie płaczę po Expanded Universe
Fizyka w „Gwiezdnych Wojnach”, czyli dlaczego naukowcy płaczą, jak je oglądają
Wychowuj zgodnie z Kodeksem Jedi
Operacja się udała, pogrzeb w czwartek – recenzja filmu „Gwiezdne wojny: Ostatni Jedi”
Trening Jedi – lista win „The Star Wars Holiday Special”
Muzyczny przewodnik po świecie „Gwiezdnych wojen”
Miecz świetlny, czyli elegancka broń na bardziej cywilizowane czasy
Moc wreszcie silną się stała – relacja z pokazu „Gwiezdnych Wojen: Ostatniego Jedi” i recenzja filmu