Niejeden raz przekonałam się, że bajki mogą być lepsze od filmów nieanimowanych. Choć tworzone są komputerowo, często za naczelną zasadę przyjmując odwzorowanie tworów wyobraźni, to potrafią silniej działać na odbiorcę, wzmacniając wrażenie realności, paradoksalnie, uniwersalną prawdziwością swoich fabuł. Ładunek emocjonalny, który (dobre) bajki ze sobą niosą, sprawia, że radość może z nich czerpać zarówno mały, jak i dorosły widz. Coco skradło moje serce, tak jak i serducha moich kilkuletnich towarzyszek. Jeśli jeszcze nie byłeś w kinie lub jeśli gdzieś w tobie siedzi zgred mówiący, że jesteś za stary na bajki, czym prędzej go ucisz. Nie zna się na rzeczy!
Gdy uzdolniony przodek Miguela zostawia żonę i córkę, by wyruszyć w trasę koncertową, muzyka staje się zakazana w porzuconym przezeń domu. Podczas gdy z pokolenia na pokolenie przekazywana zostaje nienawiść do melodyjnych dźwięków, okazuje się, że talent także. Miguel, wbrew rodzinie, postanawia realizować swoją pasję i za wszelką cenę zdobyć gitarę, by móc wystąpić w konkursie artystycznym. Decyzje i działania podejmuje jednak w Święto Zmarłych, co skutkuje sprowadzeniem na niego klątwy, a następnie zaskakującego przebiegu zdarzeń. Chłopak dostaje nie tylko nauczkę, ale i szansę, by w zaświatach rozwikłać rodzinną tajemnicę.
Meksykańskie danse po macabre
Opowieść wciąga i uwodzi. Postacie są mocno zarysowane, lecz stereotypizacja została tutaj potraktowana jako dodatek, nie główny rys. Piękna muzyka porywa, bowiem nie tylko ja wymachiwałam kończynami do rytmu – dzieci na sali również reagowały z entuzjazmem. Atrakcyjność meksykańskich zaświatów pozwala odsunąć na bok ich dualistyczną, czarnobiałą wizję, gdzie albo jest pięknie, albo makabrycznie, pomaga także odegnać strach i otworzyć umysły na inną kulturę.
Stylistyka filmu zachwyca – jest kolorowo, kolorowo i jeszcze raz kolorowo. Mieszkańcy Krainy Umarłych, choć martwi, zdają się być pełni życia, jakby brali udział w zaświatowym karnawale – gdzie sztuka i muzyka nie poszły w zapomnienie. Nie jest to Burtonowy klimat groteski rodem z Gnijącej Panny Młodej, lecz o subtelną ironię tu nietrudno. I choć w Coco mamy wątki wszelakie, komediowe, kryminalne i musicalowe, twórcy poruszyli poważne tematy, prezentując nam tak naprawdę dramat, w którym ścierają się kwestie utartych tradycji, pokoleniowej nienawiści i konfliktu z rodzinną starszyzną. W finale filmu zostaje odnalezione remedium na powyższe: odkrycie prawdy.
Pamiętaj mnie!
Coco zmusza widzów do refleksji chyba najistotniejszej – by pamiętać o swoich korzeniach i tradycjach, lecz nie tkwić w nich niezmiennie wbrew postępowi czasu. Namawia także, aby realizować własne marzenia rozsądnie, bacząc na otoczenie. Poucza, że sukces nie powinien być osiągany cudzym kosztem. Aż w końcu wzrusza, dając nadzieję na prawdziwe ciepło rodzinne ponad (chwilowymi) waśniami.
To jest tak piękne że OMG <3 Bałam się, że nie dorówna Księdze Życia, ale dało radę!!!
Wcale nie płakałam bardziej niż dzieciaki w kinie... XD
Oh, ale żałuję, że w końcu się nie wybrałam. Muszę nadrobić!
Jak zobaczyłam trailer miałam mieszane uczucia. Niby to ładne, niby ciekawe, ale to wszystko już było… No ale wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazują na to, że tę animację po prostu trzeba zobaczyć!
Polecam, animacja jest naprawdę niesamowita, sama pewnie pójdę jeszcze przynajmniej raz. Koniecznie z zapasem chusteczek, bo pewnie znowu oczy mi się spocą. Też nie obraziłabym się, gdyby była dłuższa, ale z dzieciakami i ich uwagą różnie bywa, więc nie ma co przeginać ;). Zwłaszcza, że przed filmem jest jeszcze dość długa animacja z „Krainy Lodu” :).
Mam zamiar się wybrać;D Dobra muzyka i kolorystyka mnie przekonały:D