Flâneur i groza miasta
Krzyk nie należy może do kanonu, bo dawno nie był wznawiany. Jakoś tak jest, że w liceum wielu z nas ekscytuje się Młodą Polską, ale nie przekłada się to za bardzo na rynek. Młodzi-afektowani zwykle nie są poważną siłą nabywczą. Pewnie stąd pomysł na zbiórkę, czyli de facto preordery, dzięki którym udało się wypuścić w świat trochę Przybyszewskiego.
Bohater Krzyku to artysta i flaner – snuje się po mieście w onirycznych nastrojach i szuka natchnienia. Pociąga go niezwykłość i groza, bo tylko dzięki nim udaje mu się zajrzeć pod podszewkę rzeczywistości. Oprócz opisów miasta znajdziecie tu też frenetyczne wieczory w knajpach, niekoniecznie apetyczne opisy jedzenia (także dlatego, że artysta jest wiarygodny, czyli bez pieniędzy) i próby zrozumienia innych przez pełne natchnienia opisy ich zniszczonych życiem facjat. Z czym wam się to kojarzy?
Oryginalność – jak to dzisiaj smakuje?
Muszę powtórzyć jeszcze raz to ciężkie słowo: klasyka. Przybyszewski w 2020 przywodzi na myśl Knuta Hamsuna czy Edgara Allana Poe. Przez to, że znamy ich lepiej, Krzyk wcale nie jawi nam się tak oryginalnym, jak był pierwotnie. Obawiam się, że oczytanemu odbiorcy nie uda się uniknąć wrażenia, że wiele elementów tej opowieści zna, a nawet, że miał do czynienia z ich bardziej udanymi realizacjami. Weźcie na to poprawkę – to przez nas, nie przez Przybyszewskiego. W momencie premiery ten tekst nikomu nie wydawał się typowy.
Ciekawie i przekonująco o nowoczesności i przełomowości Krzyku pisze w posłowiu Michał Pleskacz. Porusza kwestie języka – nie tylko jego nowatorskiej formy, ale także przekładów na niemiecki czy czeski, które ukazały się niedługo po polskiej premierze. Wspomina córkę pisarza, Stanisławę, która reinterpretowała dzieło ojca. Mówi o adaptacjach filmowych, zupełnie dzisiaj zapomnianych, bo pokazywały się niedługo po premierze tekstu. Tomik zawiera też krótką Wilię artysty, będącą pierwotną wersją Krzyku, co pozwala nam lepiej zrozumieć styl pracy pisarza.
Czy Przybyszewski jest nam dzisiaj do czegoś potrzebny? Dla mnie to po pierwsze kwestia niewątpliwej nostalgii. „Drzewiej” fascynowałam się Młoda Polską, czytałam Micińskiego, Hamsuna (dzisiaj już bym się zastanowiła dwa razy), wciąż wracam do Poego. Może to kwestia pokoleniowa i nie jestem osamotniona w mojej tęsknocie za wagnerowskim tonem tych tekstów – w końcu Wydawnictwo IX publikuje nowe edycje wspomnianego Micińskiego. Z kolei jeśli chodzi o spadkobierców młodopolskiej estetyki, ciągle czytamy i wznawiamy Grabińskiego.
Krzyk 2020
Golem stawia nie tylko na rzetelną redakcję tekstu, ich książki są również dopracowane graficznie. W przypadku Przybyszewskiego od razu zwrócicie uwagę na obecność czarnych stron – to fragmenty wyjątkowo intensywnego namysłu głównego bohatera. Zobaczycie też „robala” pełznącego przez kartki, czasem wpadającego w niepokojące przestery i oscylacje. Wreszcie, rozdziały są ujęte w piękny młodopolski detal, jakbyśmy wchodzili do nich przez bramę z kutego żelaza.
Czy to książka tylko dla fanów? Niekoniecznie. Na pewno ucieszy licealistów właśnie odkrywających grozę i piękno przełomu XIX i XX wieku. Doczekali się na książkę, o której ja mogłam tylko marzyć, czytając białą serię Biblioteki Narodowej. Nie polecałabym jej osobom, dla których język czy historia dzieła literackiego nie mają większego znaczenia.