Według samego Kevina Hearne’a, przed pewnym druidem miał gdzieś w umyśle wizję gawędziarza, barda występującego przed publiką dzień po dniu i stopniowo snującego swą opowieść. I w końcu ten pomysł zaczął realizować – w ten oto sposób narodziła się Plaga olbrzymów otwierająca cykl Siedem kenningów.
Co, gdzie, jak
Opisane wydarzenia mają miejsce na kontynencie Teldwen, podzielonym na sześć państw. I tak na północy leżą Ghurana Nent, Rael otoczony łańcuchami górskimii Brynlön, w środkowej części lesisty Forn, na samym południu zaś Hathrir i Kauria. Większość nacji posiada swój tzw. kenning, przejawiający się tym, że niektórzy przedstawiciele (błogosławieni) mają moc kontrolowania danego żywiołu lub aspektu przyrody, na przykład wśród Bryntów znajdują się jednostki panujące nad wodą, wybranym Fornijczykom natomiast posłuszna jest wszelka roślinność. Jak wskazuje tytuł serii, istnieje ich siedem. Pod względem kenningów poszkodowani okazują się Nentowie, nie mają oni bowiem własnego (a przynajmniej tak myślą). Z tymi „błogosławieństwami” wiąże się również kolejna zagadka – sprawny matematyk natychmiast spostrzeże, iż krain jest sześć, kenningów siedem. Ale to już sprawa na następne części cyklu.
Osoby dramatu
Główny narrator powieści to Dervan, bryncki historyk, któremu powierzono spisanie opowieści raelskiego barda Fintana. Artysta przybył do Brynlönu w celu opisania burzliwych zdarzeń dziejących się w całym Teldwen i zabrał się do tego w niekonwencjonalny sposób – za pomocą sprytnej sztuczki przybierał postać bohatera danej historii czy relacji i przedstawiał bieg wydarzeń według tej osoby. Tym też sposobem autor wprowadził kolejnych narratorów, takich jak bryncka oficer, kaerski uczony, nencki myśliwy – w sumie wychodzi więc jedenaście punktów widzenia. Czy to za dużo? Moim zdaniem, niekoniecznie, dzięki temu mamy w końcu wgląd nie tylko w to, co się wydarzyło, ale też dlaczego. A nawet jeśli ktoś zgubiłby się w tym gąszczu, niczym w fornijskiej Koronie (ichniej Białowieży), może poratować się krótkimi opisami bohaterów-narratorów na samym początku. Trochę doskwiera mi fakt, iż niektórym z nich Hearne poświęcił stosunkowo mało miejsca. Zważywszy jednak na fakt, że to dopiero pierwszy tom, mam nadzieję, że ich wątki zostaną jakoś rozwinięte.
Olbrzymi problem, sztuk dwie
Oś fabuły stanowi tytułowa plaga – czyli przybycie na wschód Teldwen tajemniczej, olbrzymiej rasy olbrzymów zza oceanu. Mówią oni w nieznanym na kontynencie języku, trudno więc bohaterom zrozumieć ich motyw – wiadomo tylko, że wszędzie zostawiają zniszczenie: spalone wioski, pomordowanych ludzi. Mniej więcej w tym samym czasie katastrofa zmusza równie rosłych, władających ogniem mieszkańców Harhradu (jednej z wysp Hathriru) do znalezienia nowej ojczyzny. Wybór pada na nenckie wybrzeże – budzi to całkiem uzasadnione obawy Nentów.
Bard Fintan ma zatem o czym opowiadać – i robi to (a zasadzie autor ustami poety) świetnie. Każdy rozdział odpowiada jednemu dniu – zaczyna się „partią” Dervana, a kończy występem Fintana na scenie, czyli wykonaniem piosenki oraz właściwą opowieścią. Pisarz poświęcił trochę miejsca na opisy krajobrazów, fauny i flory niewystępującej w naszym świecie – nie na tyle jednak, aby stawały się nużące. Mnie osobiście bardzo ponadto zainteresowały fragmenty dotyczące pracy Gondela Vedda, językoznawcy z Kaurii, nad mową dziwnych olbrzymów.
Kącik techniczny, czyli giganci nie gęsi…
Pod względem tłumaczenia i edycji zastrzeżeń nie mam. Nie uświadczyłam żadnych składniowych potworków ani chochlików drukarskich. Na raczej ciemnej okładce widnieje twarz brodatego mężczyzny – tytułowego olbrzyma (którego typu? Stanie się to oczywiste dość wcześnie). Pod tytułem znajduje się zaś żółta tarcza z czarnym wulkanem – ten element też nawiązuje do fabuły. A wewnątrz, jak w większości powieści fantasy wartych przeczytania, umieszczono mapę, autorstwa samego Kevina Hearne’a – przedstawia ona sześć krain Teldwen. Dalej zaś są wspomniane już krótkie notki o bohaterach wraz z ich portretami – zasługą Yvonne Gilbert. W ogólności szata graficzna wypada moim zdaniem dobrze.
Take -Home message
Zaciekawiła mnie w tej książce jeszcze jedna kwestia – praca językowa. Po nazwach geograficznych widzę inspiracje językami germańskim, celtyckimi, zaś nieproszeni goście zza oceanu posługują się czymś brzmiącym słowiańsko. Liczę cichutko, że jakieś motywy lingwistyczne przebłysną gdzieś jeszcze w całej serii. Bo na pewno ją przeczytam i z czystym sumieniem mogę polecić jej pierwszy tom.