Totalna apokalipsa
Pierwszy tom Komornika, a po nim cała trylogia, to książki, dzięki którym pokochałam Gołkowskiego. Absolutnie zachwyciła mnie jego przewrotność w bawieniu się kliszami, ale też wymyślaniu swoich własnych tropów i strachów. Już potraktowanie Biblii jako materiału do horroru jakoś głęboko współgra z moją wrażliwością. Do tego bardzo kreatywne przeklinanie i zgorzkniały bohater, któremu nieustająco dymi pod czaszką. Rewers i Kant były pełne niespodzianek, zupełnie wiarygodnych, acz nieoczekiwanych, zwrotów akcji… Krótko mówiąc, wyborne książki skrzące się inteligentnym, sarkastycznym humorem. Autor utrzymywał ten ton przez większość Sybirpunka, trochę gubiąc błyskotliwość na rzecz akcji w finale. I właśnie w tym miejscu wchodzi, zupełnie z zaskoczenia, Arena dłużników (OK, po drodze był Fort 72, ale to inna bajka).
Nie da się nie zauważyć, że wymienione przeze mnie tytuły zawsze pokazują zniszczony, umierający świat. Trwa w nich wieczna wojna (Stalowe szczury), bieda i kombinowanie (NeoSybirsk) lub konkretny koniec świata. Tak bardzo konkretny, że obwieszczający także zamknięcie serii. A tu niespodzianka, bardzo z resztą w stylu Zeka — niby umarł, a wraca, bo ma jeszcze jakieś tyłki do skopania. Ewentualnie wyczaił ostatnią zdatną do spożycia gumę do żucia.
Przeżyjmy to jeszcze raz
Najważniejsze, co musicie wiedzieć o Komorniku. Arenie dłużników, to że jest swego rodzaju retellingiem oryginalnej trylogii. Takim jakby autorskim fanfikiem (bez erotyki). Zek wraca w nieco inne miejsce i czas, żeby jeszcze raz obserwować upadek świata. Przepraszam, jego uwznioślanie do wiecznej chwały. Jeśli nie czytaliście Komornika, traficie na jeden wielki spojler, do tego opowiedziany przez gościa, który wie wszystko i jest ekspertem najczystszej wody — nerd alert!
Arenę dłużników da się czytać także jako książkę niezależną. W takim wypadku trafiacie na katastroficzny, prepperski hommage dla amerykańskiego kina postapo. Opowiedziany z perspektywy narratora wszechwiedzącego, choć nie wszechmocnego. Główny bohater zaczyna podróż sam, zbiera drużynę i sprzęt (który potem wyrzuca — to hymn na cześć nieekologicznego użytkowania zasobów). Sam lub z ekipą ładuje się w różne idiotyczne sytuacje, a co najważniejsze, ciągle jest w drodze, a nawet w ucieczce! Na czym polega apokalipsa? Ziemia przestaje się kręcić, za to spadają na nią różnego rodzaju anioły, wierzący powoli formułują bojówki mające oczyścić świat i oddzielić ziarno od plew. Po prostu wizja Jana na całego i zgodnie z przepisem.
Laurka dla kina z UłeSA (jak pomyślałby sam Zek), takiego z lat 90. Niezbyt poprawnego politycznie — co wrażliwsi z nas będą czasem zgrzytać zębami. Osobiście nie jestem pewna, co myśleć o niektórych wyborach Gołkowskiego — na przykład wielokrotne użycie „słowa na M” z początku książki może (z perspektywy kilku rozdziałów) być po prostu efektem fatalnego stanu psychicznego bohatera. Z kolei pewna drugoplanowa postać posługuje się bardzo eleganckim, pełnym szacunku dla innych językiem. To Amerykanin z południa tytułujący wszystkich „panami”, a nawet „panienkami”. Niżej podpisanej skradają się tu do głowy pewne pytania lub podejrzenia, ale na razie nie wiem, czy Gołkowski zamierza dalej grać tą kartą, czy tylko podpuszcza czytelnika. Po Forcie 72 mam pewne obawy, ale chętnie poczekam i dam się zaskoczyć, ten pisarz lubi brać publisię pod włos. Zwłaszcza że sama postać jest autonomiczna, interesująca i wielowymiarowa.
SNAFU
I co, nie słyszycie tu pełnych zachwytu westchnień recenzentki? Bo ich właśnie nie było. Arena jest świetnie napisana, pomysł fabularny sam gra, śpiewa i migocze, są emocje, jest wielka rozwałka. Tylko to wszystko już widziałam, i to u Gołkowskiego. A bardzo, bardzo chciałam, żeby mnie i tym razem zaskoczyła cała ta apokalipsa, i to nie tak jak zima drogowców: poprzeklinamy, wpadniemy do rowu, będzie co wspominać na rodzinnych obiadach. Jak na SNAFU, za dużo situation normal.
Oczywiście, że dałam się wkręcić, i kiedy Gołkowski wypuści kolejne tomy Areny dłużników, ja je przeczytam i może nawet zrecenzuję. I będę czekać na dreszczyk otwierania mi głowy przy pomocy kolejnej idiotycznej sytuacji, generalnego tąpnięcia świata. Dzisiaj jednak raportuję, że umysł mam po staremu niewykręcony i tęskniący za fajerwerkami z pierwotnej trylogii.