Kiedy byliśmy mali…
Wydany w Polsce przez Amber pierwszy tom Wojowniczych Żółwi Ninja zaczyna się od starcia trójki z tytułowych bohaterów, wspieranych przez Splintera, ze zmutowanym jednookim kotem, znanym jako Old Hob. Szybko jednak dostajemy scenę retrospekcji, w której cofamy się w czasie o 18 miesięcy i poznajemy żółwie oraz ich mentora jeszcze przed mutacją. Opiekuje się nimi April O’Neil. Okazuje się, że są na nich przeprowadzane tajne eksperymenty, mające stworzyć superżołnierzy. W wyniku serii zdarzeń zwierzęta wydostają się z budynku i trafiają do kanałów. Jeden z nich, Raphael, znika jednak bez śladu. Bracia i ich mentor starają się go odnaleźć za wszelką ceną.
Kiedyś i dziś
Nie da się przejść wobec opisywanego komiksu bez porównania go z pierwowzorem. Zacznijmy więc od początku. Wojownicze Żółwie Ninja debiutowały na rynku w 1984 roku. Ich twórcami byli Kevin Eastman i Peter Laird. Największą popularnością cieszyły się one na przełomie lat 80. I 90., kiedy to dostały swój własny serial animowany, a także film aktorski. Ostatecznie na stałe wbiły się do świata popkultury i, pomimo upływu lat, nie zostały zapomniane. Na chwilę obecną doczekaliśmy się czterech kreskówek, trzech filmów animowanych i pięciu filmów aktorskich z ich udziałem. Tworzone są także nowe komiksy opowiadające o przygodach grupy, w tym kilka crossoverów. W jednym z nich Donatello, Raphael, Leonardo i Michaelangelo trafili nawet do Gotham City i poznali samego Batmana.
Wracając jednak do ich genezy, to według pierwszej wersji wszystko zaczyna się od Splintera. Był on jeszcze zwykłym szczurem i należał do Yoshiego, jednego z uczniów Ancient One i nauczyciela sztuk walki. Jego właściciel został jednak zabity przez Shreddera, a podczas ich walki klatka ze Splinterem rozbiła się i zwierzę wydostało się na zewnątrz. Podczas ucieczki było świadkiem tego, jak ciężarówka omal nie rozjechała niewidomego chłopca i niesionych przez niego czterech żółwi. Gady trafiły prosto do kanału, a przy okazji zostały oblane niezidentyfikowaną cieczą, która wypadła ze wspomnianego auta. Splinter chciał zmyć substancję ze skorup żółwi, przez co sam się w niej ubrudził. Niedługo potem cała piątka zaczęła rosnąć, stawać się coraz inteligentniejsza, chodzić na dwóch nogach, by wreszcie stać się mutantami, jakie dziś znamy. I tak to się wszystko zaczęło.
Omawiany przez nas komiks jest nowszą i zmienioną wersją tej historii. Odpowiadają za nią Tom Waltz oraz pierwotny pomysłodawca historii o Wojowniczych Żółwiach Ninja – Kevin Eastman. Porównując je ze sobą, należy stwierdzić, że druga z nich jest prostsza i ma kilka niedociągnięć. Tu Splinter jest niezwykle inteligentnym szczurem laboratoryjnym w Stock Gen Research. Z niewiadomych powodów od początku otacza cztery żółwie opieką. Już na samym wstępie wprowadzona zostaje postać April O’Neil, która pracuje w ośrodku jako stażystka. Prowadzone są tu tajne badania nad serum dla superżołnierza dla generała Kranga. Ktoś jednak postanawia je ukraść, wynika spore zamieszanie, żółwie wydostają się z akwarium i zostają oblane cieczą, a szczur ratuje je i zabiera do kanałów. Tam też trójka z nich jest przez niego szkolona, choć w sumie nie wiadomo, skąd Splinter zna się na sztukach walki. Na początku dostajemy także zaginionego Raphaela oraz wprowadzenie Old Hoba, kota, który przypadkowo także został oblany cieczą i teraz jest wrogiem drużyny. Cała historia rozgrywa się bardzo szybko i już po kilkunastu stronach dostajemy zmutowane postaci gotowe do walki ze złem. Ogólnie dzięki temu akcja jest wartka, ale jednocześnie stawia kilka pytań, na które odpowiedzi być może znajdziemy w kolejnych tomach.
Poznajesz nas?
Za oprawę graficzną komiksu odpowiada Dan Duncan. Trzeba przyznać, że stworzone przez niego obrazki wyglądają bardzo dobrze. Mamy tu bardzo ciekawe kadrowanie, wyraźną kreskę i dynamiczne sceny walki (zwłaszcza pojedynek Splintera z Old Hobem może zrobić wrażenie). Artysta zadbał też o liczne detale w tle, dodające odpowiedniego klimatu dla rozgrywanych wydarzeń. Czytelnik będzie mógł poczuć, jakby sam trafił na ulicę, do kanału czy do laboratorium. Postarano się także o odpowiedni dobór barw. Jest to o tyle ważne, że początkowo żółwie nie noszą charakterystycznych dla siebie opasek na oczach, a kiedy już je zakładają, to wszystkie są w tym samym kolorze. Zapewne do różnobarwnych dojdziemy w kolejnych tomach. Tymczasem poszczególnych bohaterów rozpoznać możemy po odcieniu zieleni. Warto też dodać, że twórcy dorzucili do pierwszego tomu drobny szczegół, który spodoba się fanom. Otóż na jednym z kadrów pokazana zostaje koszulka z napisem „Cowabunga”! Mała rzecz, a z pewnością wiele osób ucieszy.
I to tyle?
Za wydanie w Polsce pierwszego tomu Wojowniczych Żółwi Ninja odpowiada Amber. Dostajemy komiks w twardej oprawie i powiększonym formacie, przez co jeszcze lepiej możemy się przyjrzeć samym bohaterom jak i ich poczynaniom. Jak już wspominałem, szata graficzna cieszy tu oko, więc i jest co pooglądać. Mankamentem jest z kolei to, jak szybko przygoda się kończy. Zeszyt jest bowiem jedynie wstępem do całej historii, a czyta się go szybko. Zawiera jedynie 80 stron i nim na dobre się wciągniemy, już musimy kończyć czytanie. Oczywiście już teraz zapowiedziano kolejne pięć tomów. Dodajmy także, że cena za album wynosi średnio 40 złotych. Czy to dużo za kilka stron z żółwiami? Oceńcie sami.
Nostalgia wzywa!
Wojownicze Żółwie Ninja to odświeżona wersja dobrze znanej historii. Jest całkiem nieźle napisana, choć zawiera kilka niedociągnięć fabularnych. Na duży plus zasługuje natomiast strona graficzna albumu. Szkoda z kolei, że mamy tu jedynie preludium do dalszych zdarzeń, które urywa się w bardzo ciekawym momencie. Na ciąg dalszy będziemy musieli poczekać. Ogólnie jednak żółwie prezentują się przyzwoicie i nie powinny zawieść tych, którzy z zapartym tchem śledzili ich losy w latach 80. i 90. Czy przyciągną nowych fanów? Jest na to szansa, zwłaszcza jeśli ktoś miał styczność jedynie z filmami albo licznymi figurkami. Pewnie będą oni chcieli sprawdzić sami, co takiego mają do zaoferowania cztery gady i szczur.