Banda sierot na ratunek
Już na samym początku serialu poznajemy tytułową „ferajnę”. Ta szajka czterech sierot mieszka w XIX-wiecznym Londynie i stara się jakoś przeżyć z dnia na dzień wśród miejskiej biedoty. To właśnie ta grupa uliczników to główni bohaterowie serialu, doktor Watson i Sherlock Holmes stanowią jedynie postaci drugoplanowe. W skład ferajny wchodzą: Bea, Jessie, Billy i Spike. Każde z nich cechuje się zupełnie innym charakterem, Jessie zaś posługuje się także specyficzną mocą, która pozwala jej wchodzić do umysłów innych osób.

Źródło: Netflix
Fabuła produkcji opiera się na serii paranormalnych zdarzeń, które nawiedzają Londyn. Znany wszystkim doktor Watson zwraca się do naszych postaci z prośbą o pomoc w rozwiązaniu jednej ze spraw. Jak się jednak okaże, będzie to tylko początek bardziej złożonej intrygi. Intrygi, która może zniszczyć cały świat.
Londyn jak żywy?
Niesamowicie podoba mi się rekonstrukcja dawnego Londynu w Ferajnie z Baker Street. Brudne, zabłocone ulice kontrastują z wnętrzami pałaców, w których zamieszkuje jeden z głównych bohaterów. Klimat serialu wyraźnie oparty jest na filmach o Sherlocku z Robertem Downey Juniorem w roli głównej. Świadczy o tym chociażby scena walki bokserskiej już w pierwszym odcinku, niemal żywcem wyjęta ze wspomnianej produkcji. Nieco razi w oczy netflixowa poprawność polityczna, która kazała pokazać Londyn w XIX wieku jako miejsce pełne różnych kolorów skóry. Być może na ulicach nie zrobiłoby to takiej różnicy, jednak komnaty królewskie, gdzie połowa brytyjskiej szlachty jest ciemnoskóra, wydaje się już nieco mało realistyczne.
Realistycznie, ale tylko trochę
Od razu można też wspomnieć o okrutnym braku realizmu, który wkradł się do serialu w scenach, które akurat mogłyby dodać całości historii prawdopodobieństwa. Oczywiście, cała fabuła jest fantastyczna, obfituje w żywe trupy, demony, opętańców itd. Jednak moment, gdy Bea niemal atakuje marszałka dworu królewskiego i nie musi liczyć się z żadnymi konsekwencjami tego zachowania, wydaje się mocno przesadzony i zupełnie niepotrzebny. Skoro serial tak podkreśla różnice społeczne między biedotą a arystokracją, dlaczego naginać rzeczywistość w momentach takich jak ten?

Źródło: Netflix
Także wspomniane już wyższe sfery doczekały się nieco „dziwacznego” sportretowania. Bal na salonach wydaje się sekwencją rodem z Wywiadu z wampirem. Dziwaczne stroje, narkotyczne tańce, seksualizacja zachowania w miejscu publicznym. Naprawdę, przez chwilę musiałem się zastanowić, czy dalej oglądam ten sam – w ogólnym rozrachunku dobry – serial młodzieżowy.
Od pewnego momentu jest tylko lepiej
Mniej więcej od odcinka trzeciego następuje w Ferajnie z Baker Street przełom. Wygląda to mniej więcej tak, jakby twórcy nagle odkryli pomysł na produkcję, którego brakowało w poprzednich, dość bezbarwnych, epizodach. Nagle widzowie dostają sceny wyraźnie inspirowane kryminałami Agathy Christie. Dom odcięty od świata, podejrzane towarzystwo i seria mordów. Kto jednak zabija? Wspaniały klimat osaczenia okraszony wątkiem okrutnego kultu. Jeden z lepszych serialowych odcinków, jakie ostatnio widziałem, a stanowi on dopiero początek dobrej passy Ferajny. Odcinek numer cztery jest zaskakująco brutalny, można śmiało określić go nawet mianem „gore”.
W epizodzie piątym poznajemy zaś wreszcie słynnego Sherlocka Holmesa. Kreacja tej postaci odbiega od znanych nam do tej pory schematów. Netflixowy Sherlock jest zapijaczony, uzależniony od narkotyków i ma problemy z odnalezieniem swojego dawnego “ja”. Mimo to widzowie otrzymują sceny z dawnych spraw, które detektyw rozwiązywał razem z Watsonem. Długowłosy Holmes, z kolczykiem w uchu, przypominający nieco pirata? Początkowo byłem sceptyczny, Henry Lloyd-Hughes spisał się jednak na medal.
Nowoczesna muzyka w historycznym otoczeniu
Muszę jednak skrytykować muzyczne wybory twórców Ferajny z Baker Street. Ścieżka dźwiękowa w większości zupełnie nie pasuje do klimatu serialu, stara się być na siłę młodzieżowa. Dodanie rapu do scenerii XIX-wiecznego Londynu jakoś mi się gryzie…
Także według opisów serial ma być produkcją skierowaną do młodzieży. Pełno tu jednak nawiązań do seksu, niedyskretnych żartów, obrazowej przemocy i motywów rodem z horrorów. Demoniczna zakonnica skręcająca karki swoim wiernym nie wydaje mi się czymś, co chciałbym oglądać w wieku, który twórcy nazywają „młodzieżowym”…
Serial wciąga, ale dużo tu Netflixa
Historia ukazana w Ferajnie z Baker Street jest naprawdę ciekawa. W pewnym momencie wciąga tak bardzo, że ciężko jest powstrzymać się przed obejrzeniem wszystkich odcinków za jednym zamachem. Wiktoriański Londyn pełen wpisującej się w pejzaż autorskiej biblioteki Netflixa poprawności politycznej bije nieco po oczach, zwłaszcza jeśli komuś zależy na rzetelnym oddaniu realiów historycznych. Nie przeszkadza to jednak w odbiorze fabuły pełnej magii, psychologii, potworów i zagadek do rozwiązania. Na koniec warto wspomnieć, że za reżyserię części odcinków serialu odpowiada nasza rodaczka, Weronika Tofilska!