W świecie DC Comics zawsze ceniłem sobie trzy postacie: Doktora Fate’a, Nightwinga oraz właśnie Flasha – który, podobnie jak Spider-Man, jest symbolem, a nie konkretną postacią, a jego moc pozwala mu na wiele interakcji z czasem i multiwersum. Nie ukrywam też, że średnio przypadła mi do gustu interpretacja Ezry Millera, jednakże po tym filmie zmieniłem zdanie, choć nie zapomniałem o jego wybrykach!
Flash – młody, ale waleczny chłopak o złotym sercu
Postać o superprędkości zawsze była domeną DC Comics, a nie Marvela. Flash miał różne wcielenia, jednak to Barry Allen zadomowił się chyba najdłużej na kartach komiksowych, mimo że nie jest wcale najszybszym żyjącym człowiekiem na Ziemi. Co najważniejsze, ten bohater, podobnie jak wcześniej wspomniany Spider-Man, jest blisko zwykłego odbiorcy. To prostu człowiek, który został obdarzony nadprzyrodzonymi zdolnościami i przeżył w swoim życiuogromną stratę. Taki sam obraz dostajemy w filmie.
Reżyser Andres Muschietti wyraźnie wzorował się na wydanym w 2011 komiksie Flashpoint, jednakże musiał ukazać też pewną ewolucję głównegobohatera na ekranie. Dowiemy się w trakcie oglądania filmu, że Barry już od bardzo długiego czasu mierzył się z okiełznaniem swoich niezwykłych zdolności, a także zżył się z Ligą Sprawiedliwości, a zwłaszcza jedynym pełnokrwistym człowiekiem i swoim mentorem – Brucem Waynem. Kwestia jego niezwykłej superszybkości może niektórych widzów wprawiać w zakłopotanie, gdyż nie jest ona do końca wytłumaczona, no chyba że akurat Barry I tłumaczy swojej młodszej wersji z alternatywnego świata, jak zastosować kolejny trick. Dlatego też zachęcam do sięgnięcia po komiks, który recenzowałem wcześniej. Oczywiście nie trzeba czytać komiksu, by zrozumieć główny wątek w filmie, ale uważam, że te utwory razem świetnie się dopełniają. Warto zwłaszcza dlatego, że historyjki komiksowe utrzymane są w tonie jednej z pierwszych scen, w której Barry Allen musi pomóc nietoperzowi z Gotham podczas wielkiej zadymy mafijnej.
Co do samej kreacji Ezry Millera nie mam zbytnio dużych zastrzeżeń. Jest to na pewno inny Flash niż ten Granta Gustina czy Johna Wesleya Shippa, jednakże skonstruowany na nasze czasy – neurotyczny millenials, wciąż niosący promyk uśmiechu w mrocznej rzeczywistości DC Comics. Żarty padające z ust głównego bohatera, mimo że niezbyt wysublimowane, potrafią wywołać uśmiech na twarzy.
Jeden wielki fanserwis
Chyba każdy z nas czekał na niesamowity wysyp cameo, które wyszły całkiem zręcznie, bo nie zniszczyły głównej historii, a były jedynie dodatkiem. Najważniejsze jest to, że historia inwazji Zoda na Ziemię zachowała swojego ducha z Człowieka ze stali.
Wracając jednak do gościnnych występów, to powrócili zarówno ci oczekiwani, jak i ci, których nikt się nie spodziewał lub o których marzyliśmy, ale do tej pory nie mieliśmy szansy ich obejrzeć ani na małym, ani na dużym ekranie. Choć nie jestem wielkim fanem Michaela Keatona, to jego interpretacja Batmana była identyczna jak w filmach Burtona, lekko zabawna, lekko poważna, czasem dziwna. Batman Keatona skradł każdą scenę, w której występował. Jeśli chodzi o innych aktorów, to warto wspomnieć też o występie Sashy Calle jako Supergirl. Choć postać ta ostatecznie nie wnosi aż tak dużo, a główny złoczyńca jest obecny przez prawie cały czas na ekranie, to wersja Kary w wykonaniu Calle okazała się świetnym substytutem chuderlawego Supermana z komiksu. Cieszy też fakt większej obecności postaci Iris West i choć raczkująca chemia między Millerem a Kiersey Clemons jest zauważalna, to wątek ten zasługuje na więcej.
James Gunn może być naprawdę dumny z tego filmu. Wszystko zagrało jak trzeba, by stworzyć dobrą rozrywkę z mocno pozytywnym zakończeniem, która nie zasługiwałaby przy tym na baty ze strony krytyków. Niestety jedna rzecz nie wyszła twórcom – efekty realizowane przy pomocy CGI. O ile zewnętrzne ukazanie szybkości Flasha w postaci żółtej smugi uważam za całkiem ciekawe, a przy tym inne od serialu z Gustinem, to całe wnętrze mocy prędkości jest okropne. Nawet cięcia w MCU nie dały takiego efektu, który koli oczy jak grafika z siódmej generacji konsol.
Rozpędzające się DC na ekranie
Nowy film ze szkarłatnym speedsterem to naprawdę kawałek solidnego kina superbohaterskiego. Stwierdzenia typu „najlepszy film o superbohaterach” są nieco przesadzone, ale warto zauważyć, że film ten wyróżnia się czymś wyjątkowym. Moim zdaniem jest to na pewno tempo narracji, które odpowiada mocom głównego superbohatera. Mimo nielicznych scenografii i względnie prostego scenariusza tempo jest zawrotne niczym jazda na rollercoasterze. Cieszę się, że postawiono na tak szybkie zwroty akcji i dynamiczną akcję, a ograniczono zaglądanie w głąb speedforce (no może poza chwytającą za serce sceną z utworem Si Tu Supieras Compañero od Rosalíi. Na uwagę zasługują też utwory skomponowane na potrzeby soundtracka przez Benjamina Wallfischa, w tym motyw przewodni Run, którego każdą nutę słyszymy w najważniejszych momentach filmu. Podejrzewam, że stanie się on głównym tematem Flasha w najbliższych obrazach realizowanych pod czujnym okiem Jamesa Gunna.
Bohaterowie Ligii Sprawiedliwości zaczynają zaliczać tendencję zwyżkową po tym filmie i, jak się okazuje, część z nich zostanie z nami na dłużej, o czym świadczy scena po napisach. Tak, zostańcie w kinie dłużej i delektujcie się zapowiedzią rozpędzającego się uniwersum! Film nie jest wolny od wpadek, ale trzeba przyznać, że jak na prostą rozrywkę i restart uniwersum twórcy wykonali kawał dobrej roboty.
Na film The Flash zapraszamy do sieci kin Cinema City!