Frank Miller ma na swoim koncie wiele komiksów. Ma też wielu miłośników, jak i przeciwników, co dotyczy zarówno jego kreski, a także scenariuszy. Po wznowieniu jego docenionego dzieła pod tytułem Batman: Rok pierwszy przyszła kolej na Ronina. Czy warto sięgnąć po ten czterdziestoletni komiks?
Feudalna Japonia kontra nowoczesny świat
Cenię sobie twórczość Franka Millera, miałem przyjemność przeczytać jego autorstwa następujące komiksy: Bractwo magów, Starlight. Gwiezdny blask, Batman: Rok pierwszy, Wojna domowa. Na swoją kolej czeka też Powrót Mrocznego Rycerza. Wszystkie wymienione pozycje miały swój urok, stąd mam spore zaufanie do jego twórczości. Od jakiegoś czasu za mną już chodził legendarny Ronin. Bardzo byłem ciekawy, co nieskrępowana wyobraźnia tego artysty mogła zrodzić. Przez długi czas żałowałem, że jednak nie kupiłem starszej wersji na Warszawskich Targach Fantastyki. Na szczęście jednak Egmont wznowił komiks, tym razem wydany w ramach linii wydawniczej DC Black Label. I muszę przyznać, że to jeden z dziwniejszych i zaskakujących komiksów, jakie dane było mi przeczytać w 2024 roku. Opowieść zaczyna się od losów samuraja, którego pan został zabity przez demona Agata. Tym sposobem został on tytułowym roninem poszukującym zemsty. Jednakże po chwili przeskakujemy do odległej przyszłości, pełnej technologicznych nowinek, w której to istnieje pewien telepata pozbawiony kończyn oraz piękna pani ochroniarz…
Samuraj i pani ochroniarz
Fabuła, szczególnie na początku wydaje się mocno zagmatwana, szalona, a może nawet niedorzeczna. Przez ponad połowę komiksu nie miałem bladego pojęcia, o co do końca tu chodzi. Jak niby te dwie płaszczyzny mogą się ze sobą łączyć? Co też za szalony pomysł mógł się zrodzić w umyśle Franka? I im bliżej finału, tym bardziej okazało się, że wszystkie te niepasujące elementy mają sens. Powiem więcej, wyjaśnienie zaproponowane przez autora jest błyskotliwe i zaskakujące. Zrobiła na mnie ogromne wrażenie ta historia, aczkolwiek gdy już wszystko się wyjaśni, to cała fabuła okazuje się o wiele prostsza niż na początku wyglądała. Nagle wychodzi, że sam szkielet historii nie jest aż tak ambitny i niesamowity. Niemniej lubię dziwne, szalone opowieści, a Ronin się do takich zalicza. Z postaci najlepiej wypada tytułowy bohater, bo obserwowanie feudalnego samuraja w nowoczesnym Nowym Jorku było momentami zabawne. Maszyny i mechy przemieszczają się po mieście, a nasz protagonista łapie dzikiego konia w parku i zasuwa na nim po ulicy.
Dyskusyjna kreska Franka
Oprawa graficzna jest trudna do ocenienia. Styl Millera jest specyficzny i na pewno do każdego nie trafi. Mnie nie odrzuca, ale też specjalne nie zachwyca. Niektóre sceny wyglądają genialnie, na przykład pokazywanie na jednej dwustronicowej planszy, jak zmienia się Nowy Jork. A jednocześnie czasami na kadrach jest trochę chaosu. Na pewno Frank lepiej sprawdza się jako scenarzysta niż rysownik, ale jednocześnie nie da się ukryć, że ma swój niepowtarzalny, surowy styl, który momentami autentycznie zachwyca. A teraz pora przejść do wydania, bo tutaj jest już do czego się przyczepić. W moim egzemplarzu trafiło się kilka stron, na których tekst został lekko poruszony, przez co trudniej było go odczytać, a ponadto niektóre kadry były delikatnie rozmazane. Niby nie ma tego aż tak wiele, jak na tyle stron, ale i tak jest to spory minus. Poza tym, jeden dymek został przycięty, a epicką rozkładówkę umieszczono po dodatkach, choć stanowi część głównej historii. Przyczepiłbym się też do okładki, która nie zachęca do zapoznania się z komiksem. Według mnie jest brzydsza i gorsza od tej z wcześniejszego wydania. Za to dodatki, w tym wstęp Jenette Kahn czy galeria okładek, jest dobrym uzupełnieniem komiksu.
Czy warto zostać Roninem?
Frank Miller wniósł powiew świeżości do komiksów, wiele z jego dzieł uważa się za kamienie milowe. Jednym z takich wyjątkowych utworów jest Ronin. Cieszę się, że miałem możliwość zapoznać się z tą historią, a także dowiedzieć się czegoś więcej o jego powstawaniu ze wstępu Jenette Kahn. Pomimo wielu lat, ten komiks nadal ma w sobie coś magicznego. Mnie zaskoczył i oczarował, choć niestety nie będę ukrywał, że przegrał w moim prywatnym rankingu, z wieloma nowszymi powieściami graficznymi, które przeczytałem w 2024 roku. Nie zmienia to faktu, że jeszcze raz chętnie wrócę do tej pozycji. Polecam wszystkim Ronina, aby zakosztować specyficznej kreski Franka, i przekonać się jakie dziwne pomysły może zrodzić jego wyobraźnia.