Pamiętajcie – urzędas też człowiek
A zaczyna się – na pierwszy rzut oka – niepozornie. W życiu Evelyn Wang (Michelle Yeoh) panuje względny ład. Rutyna. Może nawet odrobina nudy. Jako współwłaścicielka rodzinnej pralni samoobsługowej problemy miewa raczej przyziemne, oscylujące pomiędzy dogasającym płomieniem małżeńskiego ogniska, roszczeniowymi klientami a manewrowaniem po polu minowym administracji publicznej. Wszystko ma szansę się zmienić, gdy pewnego dnia jej mąż okazuje się nie być tym, za kogo go uważała, a i ona sama ma do odegrania rolę większą, niż ktokolwiek mógłby się spodziewać… w przynajmniej jednym z wariantów jej życia.
O fabule najnowszej produkcji duetu Daniels (Daniel Kwan & Daniel Scheinert) nie da się mówić tak, by nie zdradzić zbyt wiele. Ogromna siła obrazu płynie bowiem z umiejętnego igrania z efektem zaskoczenia. Seans działa najlepiej wówczas, gdy nie wiążą się z nim żadne oczekiwania. Duet reżyserów (dotąd znany przede wszystkim z równie oryginalnego Człowieka-scyzoryka z Paulem Dano i Danielem Radcliffe’em w rolach głównych) dosłownie bombarduje widzów najróżniejszymi bodźcami – pędzącą na złamanie karku akcją, dziesiątkami bardziej lub mniej smacznych żartów i gagów, intertekstualnych cytatów i nawiązań. Sam tytuł filmu wydaje się w tym kontekście jednocześnie zapowiedzią i spoilerem – twórcy bowiem nie znają (lub też świadomie unikają) pojęcia umiaru. Kreatywną stopą reżyserzy sięgają wyłącznie do pedału gazu, hamulce pozostawiwszy w warsztacie. To niemalże bezustanna jazda po bandzie – dobrze więc usiąść w fotelu wygodnie, ale i mocno trzymać się podłokietników.

Źródło: cnn.com
Film typu epileptyczny
Kwan i Scheinert wyciskają wszelkie kreatywne soki również z konceptu multiwersum, nie ograniczając się jedynie do nieznacznie różniących się od siebie wariantów tego samego otoczenia. Wieloświat w interpretacji duetu z otwartymi ramionami wita nawet najbardziej absurdalne i odrealnione wersje potencjalnych rzeczywistości, nie przejmując się wcale ugruntowaniem ich w znanych okolicznościach. Zdecydowanie bliżej jest mu przy tym do międzywymiarowej kablówki rodem z Ricka i Morty’ego aniżeli dość zachowawczego (mimo swojej ówczesnej przełomowości) Matrixa. Widoczny jest przy tym artystyczny background dwóch Danieli – epileptyczny natłok i bardzo dynamiczny montaż wpisują się w końcu w poetykę muzycznych teledysków.
Pod szaloną otoczką kryje się przy tym drugie, a nawet trzecie dno. Bombastyczna forma okazuje się bowiem jedynie pretekstem do zarzucenia odbiorcy absurdalnymi, często granicznymi gagami. Sercem filmu jest jednak – ku ogromnemu – pozytywnemu – zaskoczeniu piszącej te słowa – kameralna i uniwersalna w wymowie historia o poszukiwaniu akceptacji i miłości, znajdowaniu piękna w prostocie, a w końcu pokonywaniu generacyjnej traumy i wartości rodzinnych więzi. Banał? Być może, ale tak zręcznie utkany, że uderza w najczulsze struny.

Źródło: slashfilm.com
Że niby kogo cytują?!
Drugi pełny metraż w dorobku duetu Daniels nie jest oczywiście filmem idealnym (choć brakuje mu niewiele). Daje się chwilami odnieść wrażenie zachłyśnięcia własną zajawką, gdzieś w tle słychać rechot z opowiedzianego przez siebie – niekoniecznie strawnego – żartu. To jednak drobnostka, bowiem artystyczna bezkompromisowość i fantazja, z jaką duet łączy pozornie najodleglejsze tropy i wątki robi ogromne wrażenie. Tym bardziej zastanawia, czy rzuconą buńczucznie rękawicę podniesie już wkrótce Stephen Strange. Jedno jest pewne – nigdy już nie spojrzycie na bajgle w piekarni tak samo…
Na film Wszystko wszędzie naraz zapraszamy do sieci kin Cinema City!