Uniwersum Transformers bardzo lubię. Mogę godzinami słuchać o wielkich mechach, które toczą wojnę o swoją planetę, niczym wojownicy z kart starożytnych lub średniowiecznych ksiąg. Niestety, jak wiemy, filmowe adaptacje zaliczały ostatnio regres, a już Wiek Zagłady stanowił dla mnie kulminację okazywania braku szacunku do widza. Jeden z dwóch filmów w moim życiu, z którego wyszedłem z kina w trakcie seansu. Natomiast teraz przynoszę dobre wiadomości.
Budujemy wszystko od nowa
Trudno uwierzyć, ale ten film jest naprawdę dobry. Oczywiście nie jakiś rewelacyjny, ale potrafi zaciekawić i umiejętnie maskuje błędy niczym mieszkańcy Cybertornu na trasie. Kurs, który został zapoczątkowany w Bumblebee, jest konsekwentnie utrzymany i wprowadza porządne postaci ludzkie oraz podkreśla akcję rozpruwającą metal, która jest ulepszeniem w porównaniu z nijakim animowanym bełkotem, jaki otrzymaliśmy w ostatnich filmach Michaela Baya. Spec od wybuchów, a na ekranie nic nie było widać. Tym razem jest jednak inaczej. Zdecydowanie nie zdobędzie Oscara, ale reżyser Steven Caple Jr. napawa swoje dzieło nostalgiątak, że odnoszę wrażenie, jakbym oglądał kreskówki z lat 90.
Akcja filmu rozpoczyna się po wydarzeniach z filmu Bumblebee z 2018 roku i osadzona jest w 1994 roku, co pozwala uniknąć wstydu związanego z filmami Transformers. Otrzymujemy swoisty reboot serii, do którego i tak przyzwyczaili nas twórcy komiksów o walce Autobotów z Decepticonami. Anthony Ramos występuje jako ekspert od elektroniki z Brooklynu i były żołnierz Noah Diaz, który pełni rolę ludzkiego sojusznika Autobotów. Oczywiście obok niego usłyszymy niezawodnego Petera Cullena jako Optimusa Prime’a. Co chyba najważniejsze w powiewie świeżości, po raz pierwszy nie mamy na dużym ekranie Deceptów jako głównych antagonistów. Choć uważam, że Megatron jest genialnym złolem, ucieleśnieniem wszystkiego, co widzimy w zbrodniczym dyktatorze, to tym razem postawiono zupełnie na coś innego. Autoboty muszą odszukać pewien artefakt, aby nie wpadł w ręce żarłocznego, wielkości planety złoczyńcy Unicrona. Oczywiście poznamy też inne rasy Transformerów w tym filmie, co tylko daje ogromny plus tej produkcji.
Najlepsze co dało się opowiedzieć na nowo o Transformerach
Oprócz Autobotów, zawsze dowodzonych przez Optimusa Prime’a z charakterystyczną powagą (choć tym razem także balansującego na granicy prawa – dosłownie chwile odgradzają go od zbrodni wojennych), mamy w filmie też Maximale z serialu telewizyjnego Transformers: Beast Wars oraz różnych międzygalaktycznych złoczyńców – Terrorcony, wykonujących polecenia żarłocznego Unicrona (Colman Domingo). Jednak to, co czyni Przebudzenie Bestii strawnym dla innych, niedzielnych widzów, to dbałość o ludzi uwięzionych w epicznym starciu między dobrem a złem. To rzadkość w tej serii, znanej raczej z bezbarwnych postaci i żenujących dialogów. Tym razem sympatyczny Anthony Ramos i Dominique Fishback stworzyli postacie, z którymi łatwiej się identyfikować, a ponadto, które są bliżej Autobotów, niż możemy się spodziewać. To potwierdza fakt, że wreszcie bohaterowie ludzcy od momentu wprowadzenia Charlie (Hailee Steinfeld) zaczynają odgrywać naprawdę dużą rolę. Mam nadzieję, że kiedyś Noah i Charlie spotkają się w tej serii…
Pete Davidson jako dowcipny Mirage to jeden z ważniejszych punktów najnowszej produkcji. To Autobot o największej osobowości, rzucający odniesienia do Wu-Tanga i żartujący jak Davidson na scenie w rzeczywistości. Peter Dinklage jest chyba najmniej rozpoznawalny jako Scourge, prawa ręka Unicrona – nie mówiąc, że jest zły, ale Scourge to szablonowy łotr, oddany idei do tego stopnia, że nie zdradzi swojego pana jak Starscream. Ciekawą rolę ma też Cristo Fernández, który praktycznie odtwarza swoją rolę z Ted Lasso jako Dani Rojas, tyle że tym razem jako furgonetka Volkswagena Wheeljack tworząc pierwszego Latynosa autobota. I tańczący breakdancea Bumblebee. Widać, że twórcy zabawili się prezentowanym światem.
Zabawkowe uniwersum
Mówiąc krótko, większość hollywoodzkich adaptacji kinowych robotów w „przebraniu” od Hasbro, była pełna katastrof, charakteryzujących się niezwykle skomplikowanymi fabułami i akcjami, które są przepełnione CGI. Tutaj po części naprawiono ten błąd i ponadto wprowadzono nawiązanie do innej serii, więc liczę na jakieś małe uniwersum Hasbro. Sądzę, że widz się nie pogubi w dobie tylu multiwersów, a da sobie szansę na obejrzenie naprawdę czegoś ciekawego. Kto wie, może kiedyś dojdzie do crossoveru jak w komiksach – z kucykami Pony, Spider-Manem etc.