Wojna między wielkimi robotami nadal trwa, jednak Autoboty w końcu zyskują przewagę nad Deceptikonami. Niestety bez odpowiednich zasobów i większej ilości sojuszników nie potrwa to zbyt długo. Tymczasem Cybertron niebezpiecznie zbliża się do Ziemi. Czy Optimus Prime jest przywódcą zdolnym ocalić dwa zagrożone światy?
Szykujcie się do walki!
Mimo odzyskania Arki, Autoboty wciąż są w trudnej sytuacji, ponieważ nie mają wystarczającej ilości Energonu, aby odbudować swoich przyjaciół lub siebie samych. Na domiar złego ich sojusz z kilkoma znanymi im ludźmi stoi pod znakiem zapytania. Z kolei Decepticony, po przegranej bitwie wracają z nowym planem i pod wodzą nowego lidera – Soundwave’a. Brzmi zachęcająco? A powinno, bo Daniel Warren Johnson postarał się dać nam coś nowego. Mimo tego, że nadal głównym miejscem akcji pozostaje Ziemia, to widzimy inne postacie, których życie jest dotknięte obecną wojną na Cybertronie, takie jak Autobot Elita-1, która ledwo uszła z życiem. Zresztą mamy nawet kilka scen dziejących się na samym Cybetronie, które nie jest tylko mglistym wspomnieniem, a planetą z krwi i kości… wróć… z metalu.
Od samego początku widać też, że scenarzysta odrobił pracę domową. W poprzednim tomie narzekałem, że problemem jest to, jak strasznie jednowymiarowe są złowrogie Deceptikony. I wiecie co? Teraz zachowania i charaktery obu frakcji nabrały głębi. Chociaż Autoboty wciąż są bohaterami, to Johnson pokazuje, że ich intencje nie muszą zawsze być wcale takie dobre, a wspomniane Deceptikony nie koniecznie muszą w pełni opowiadać się za brutalnym podejściem do ludzkości, a nawet do własnej rasy. Nie każdy Autobot musi popierać Optimusa, a on sam jako przywódca, może czasem być zmuszony do podjęcia moralnie trudnych decyzji. Roboty są tutaj nie mniej ludzkie co ludzie, a i ich zachowanie jest równie przekonujące. Przykładowo Carly, zdeterminowana, by zemścić się na Decepticonach, jest teraz wściekła na Cliffjumpera za to, że nie zniszczył Starscreama, który zabił jej ojca.
Co oni ci zrobili? Jak ty wyglądasz?
I od razu spieszę z odpowiedzią – warstwa graficzna komiksu wygląda świetnie i to mimo zmiany artysty odpowiedzialnego za rysunki. Daniel Warren Johnson bowiem kontynuuje swoją dzieło, ale już odpowiedzialność za kreskę pozostawia komuś innemu. Jorge Corona, bo o nim mowa, fantastycznie przejmuje styl artystyczny, który jego poprzednik ustanowił w Zamaskowanych robotach i udaje mu się utrzymać poprzeczkę na wysokim poziomie, jednocześnie zachowując spójność z resztą serii. Biorąc pod uwagę, że Johnson pozostawił tak silne wrażenie artystyczne w poprzednim tomie, przejęcie pałeczki wydaje się trudnym zadaniem dla kogokolwiek.
Styl Jorge’a Corony może nie jest tak dopracowany, ale wraz z Mikiem Spicerem, odpowiadającym za kolory, dostajemy coś bardzo podobnego, a to dobrze. Mamy więc panele pełne akcji i bardzo żywe postaci, tak w ruchu jak i w statycznych pozach. Znowu mimika nie tylko ludzi, ale też robotów (chociaż nie mają twarzy) wspaniale ukazuje emocje, przekazując to, co przechodzą tak jedni, jak i drudzy. Co więcej, nie brakuje tu grafik, które trudno zmieścić na jednej stronie. Wychodzi na to, że zmiana rysownika wyszła Transformersom na dobre, dając Johnsonowi więcej czasu na skupienie się na pisaniu.
To miejsce co chwilę ujawnia jakieś nowe piękno
Chociaż od kiedy pierwszy raz, jeszcze za dzieciaka, zobaczyłem te, kultowe już dziś, roboty, nigdy nie uważałem się za ich wielkiego fana. Pewnie wiele mi umknęło w tzw. międzyczasie, ale historia omawiana w Wyprawie w otchłań nadal dosyć jasno i precyzyjnie przedstawia konflikt. Dostajemy więcej mięska, czyli więcej ogromnych, miażdżących w skutkach bitew. Akcja jest napakowana do granic, a i tak udało się jakoś scenarzyście zhumanizować niektórych Deceptikonów. Taki Thundercracker, chociaż zabija Autoboty, to uważa odbieranie życia nieuzbrojonym ludziom, za niepotrzebne, a nawet okrutne, okazując przy tym… litość. Z kolei nowy lider naszych złoli – Soundwave potrafi szczerze troszczyć się o swoich towarzyszy, jednocześnie zabijać wrogów, ale po to, by upewnić się, że jego plan się powiedzie, a nie z żądzy mordu i zniszczenia. Z drugiej strony Shockwave, inny Deceptikon, gotów jest torturować Autoboty i ludzkich jeńców wojennych przed ich śmiercią.
Po drugiej stronie barykady z kolei widzimy, jak ogromny ciężar spoczywa na barkach Optimusa, który musi sprzeciwić się swojej przyjaciółce, która próbują narzucić chłodniejszy, bardziej brutalny sposób rozwiązywania problemów. Jej przykład pokazuje również bardzo dobrze szaleństwo, w które mógłby popaść Prime, gdyby zdecydował się nie odejść. Pytanie jednak, czy jest to komiks bez wad? Nie, ale wady te raczej wynikają z mojego czepialstwa. Chodzi m.in. sceny, które początkowo odebrałem jako retrospekcje, kiedy w rzeczywistości rozgrywały się równolegle do głównej fabuły, a dopiero z perspektywy czasu nabrały sensu. Czy to faktycznie można nazwać wadą, czy raczej moją niekompetencją? Nie wiem, ale na pewno za minus mogę wziąć zminimalizowanie ludzkiej strony konfliktu, jak również poświęcenie zbyt mało czasu na rozwój niektórych postaci.
Mimo wszystko nie mogę powiedzieć, żebym nie bawił się świetnie, czytając recenzowany komiks. Dlatego biorąc pod uwagę wszystko, o czym do tej pory wspomniałem jak i cliffhangerowe zakończenie, nie pozostaje mi już nic innego jak polecić każdemu Transformers. Wyprawę w otchłań (nawet osobom, nieznającym zbyt dobrze tego uniwersum) i czekać na 3 tom.