Od finałowego odcinka siódmego sezonu Gry o tron minęło już wystarczająco dużo czasu, by nie oglądać się na spoilery i bez ceregieli, ze szczegółami napisać, co nam się w najnowszej serii nie podobało i co nas absolutnie zaskoczyło.
W amerykańskim żargonie osób recenzujących i analizujących seriale przesadzony, niemal absurdalny zwrot akcji nazywa się przeskakiwaniem rekina (jumping the shark). Mimo swoich wielu zalet i niewątpliwie wysokiego poziomu, najnowszy sezon Gry o tron również nie ustrzegł się pewnych naciąganych rozwiązań fabularnych. Które twisty nas zaskoczyły, a z którymi twórcy przeszarżowali?
Sędzia Sansa Maria Starkówna
W Grze o tron zaskakujące zwroty akcji, po których widzowie wydadzą z siebie głośne „łoooo!”, nie są nowością. Krwawe Gody, pojedynek Góry z Oberynem czy śmierć Jona Snowa zaskoczyły niejednego fana serialu. Nieraz zdarzało się też, że pilnie strzeżone tajemnice i fabularne twisty były odgadywane przez miłośników produkcji HBO na kilka miesięcy przed premierą kolejnego sezonu – tak stało się na przykład ze zmartwychwstaniem Króla na Północy. Lepsze lub gorsze, dotychczas wydarzenia wywracające do góry nogami sytuację w rozgrywce o Żelazny Tron znajdowały całkiem niezłe umocowane w fabule.
W tym sezonie było jednak inaczej – przynajmniej w kilku przypadkach. Najbardziej, moim zdaniem, rzucało się to w oczy pod sam koniec sezonu. Pierwszy mocno naciągany zwrot akcji to śmierć lorda Baelisha. Przez kilka odcinków twórcy pokazywali nam pełną wzajemnej nieufności (a wręcz wrogości) relację Sansy i Aryi. Ponadto, mimo własnych zapewnień o tym, że Petyrowi ufać nie wolno, we wspólnych scenach z Littlefingerem starsza z sióstr zdawała się bezgranicznie wierzyć w każde jego słowo. Ani jedno spojrzenie nie zdradzało jakichkolwiek jej wątpliwości. Z kolei młodsza Starkówna, choć była świadkiem machinacji dokonywanych przez Baelisha w Winterfell, sama dała się podejść lordowi, który wydawał się wciąż wyprzedzać ją o krok. Wtem słyszymy: „Jak odpowiesz na te zarzuty…lordzie Baelish?” – i jesteśmy w takim samym szoku jak oskarżony. Okazuje się bowiem, że poza kadrem Arya i Sansa musiały wymienić całkiem sporo informacji, chociaż na ekranie prawie ze sobą nie rozmawiały. I ni z tego, ni z owego wychodzi na ja, że doskonale zorientowane Starkówny podeszły mistrza intryg, który zdawał się mieć wszystkich owiniętych wokół, nomen omen, małego palca.
Genialny strateg i olimpijczyk – Nocny Król
Drugim imponującym rozwiązaniem fabularnym jest zburzenie Muru. Otóż, uwaga, okazuje się, że największym strategiem i manipulatorem w Westeros jest nikt inny, tylko Nocny Król. Oto jak wyglądał w skrócie jego plan podboju Południa:
-
Zaprezentować potęgę i liczebność armii nieumarłych, budząc lęk w Jonie Snow
-
Poświęcić kilka zombie, żeby Nocna Straż zorientowała się, że zabija je ogień
-
Poczekać, aż Jon poprosi o wsparcie Daenerys, która akurat zdąży dopłynąć do Smoczej Skały
-
Osaczyć Jona i jego Legion Samobójców
-
Gdy Daenerys przybędzie z odsieczą, ubić smoka (przy okazji zdobywając platynę w rzucie oszczepem)
-
Przemienić jaszczura w smokombie
-
Polecieć w stronę Muru i roztopić lodową ścianę (uprzednio sprawdzić, czy smok nie zieje lodowym oddechem)
-
Sukces!
Imponujące, muszę przyznać. Ciekawią mnie jednak dwie kwestie. Po pierwsze, jak wyglądał plan B. Mam niejasne przeczucie, że Inni zastosowaliby taktykę z Wojny Z i stworzyli (nie)żywą piramidę. Druga kwestia, to czy Biali Wędrowcy specjalnie prowadzili swoją armię tak wolno, bo i tak czekali na smoka. W końcu widzieliśmy, że całkiem dobrze dają sobie radę z bieganiem. Czy to oznacza, że teraz dobiegną do Winterfell niczym nieumarły Usain Bolt? – Nox
Tryb szybkiej podróży
Przedostatni sezon Gry o tron wzbudził we mnie więcej mieszanych uczuć niż poprzednie. Nie chcę wyjść na malkontenta, bo to nadal świetny serial, ale im dalej fabuła wyprzedza książkowy pierwowzór, tym bardziej przypomina kolejną hollywoodzką papkę. Gdzieś rozrywa się ta misternie tkana przez Martina sieć zależności i powiązań, bohaterowie słynący dotąd ze sprytu zachowują się jak skończeni idioci, ale (prawie) zawsze w ostatniej chwili ratuje ich niespotykany zbieg okoliczności, tudzież kolosalne szczęście.
Fabuła zapoczątkowana przez George’a R.R. Martina zdobyła tak wielu fanów, bo wywracała do góry nogami to, co znamy z innych filmów i powieści fantastycznych. Tu dobry i prawy rycerz na białym koniu zawsze ginął jako pierwszy, a zapijaczona szuja potrafiła przetrwać najgorszą zawieruchę. Powolne rozwijanie akcji twórcy serialu postanowili poświęcić w imię coraz szybciej galopującego kalejdoskopu wydarzeń.
Tempo siódmego sezonu hitu od HBO może nie byłoby aż tak drażniące, gdyby nie stało w ogromnej sprzeczności z tym, co widzieliśmy do tej pory. Bohaterowie w ciągu jednego odcinka pokonywali dwukrotnie odległości, które wcześniej rozpisane były jako trwająca pół sezonu wyprawa pełna przygód i niespodziewanych wydarzeń. Ogromne armie, których logistyka była do tej pory kluczowym problemem, teraz nagle bezproblemowo żywią się i transportują w dowolne miejsce w wybranym czasie, bez żadnych wyraźnych przeszkód.
Osobiście bardzo boje się finałowej serii Gry o tron. Fundamenty marki zostały moim zdaniem mocno nadszarpnięte i ostatni sezon może stanowić pustą wydmuszkę pełną epickich bitew, ale bez fabularnych podwalin. Oczywiście nadal jestem ciekaw ostatecznego rozwiązania wszystkich wątków – trzymam kciuki, aby HBO zrobiło to naprawdę dobrze, nie tylko wizualnie. – osti
Daenerys nie umie zarządzać smokami (i w PR)
Wydawałoby się, że po tylu sezonach i wydarzeniach Daenerys będzie już potrafiła oszacować to, jaką moc mają jej smoki i na co uważać. A tu zaskoczenie – w jednym z ostatnich odcinków szybko przemieszcza się do Jona za murem (ciekawe, jak długo na nią czekali, otoczeni przez Białych Wędrowców i bez schronienia przed zimnem). Leci z trzema smokami, bez jakiegokolwiek szyku bojowego, w ogóle nie próbuje spalić przywódców Białych Wędrowców i w głupi sposób traci jedno ze swoich dzieci. Swoją drogą – scena, w której gad trafia do wody, jest jedną z najbardziej oddziałujących na emocje momentów w sezonie.
Druga sytuacja, która potrafi zaskoczyć – oczywiście na wielkie spotkanie z Cersei i resztą osób, bohaterka każe na siebie czekać (chyba kryła się za jakimś wzgórzem i podglądała aż wszyscy usiądą, żeby wtedy zrobić wejście). Niestety, zamiast wziąć jednego z dwóch pozostałych smoków… wzięła dwa! Co oczywiście budzi słuszne pytania Cersei – czemu dwa a nie jeden albo wszystkie? Ciekawe, jak sprawa zostanie rozwiązana w finalnym sezonie, gdy Jon odkryje, jakie ma dziedzictwo i że w sumie jeden smok powinien należeć właśnie do niego…
Cersei bywa najbardziej racjonalna ze wszystkich
Ciekawy plot twist – Cersei zdarzało się postępować emocjonalnie, wybuchać gniewem i podejmować mało racjonalne decyzje. W tym sezonie jednak, już jako królowa, zachowuje zaskakująco rozsądny umysł i bliżej jej jednak do zachowania jej ojca. Ciekawią dalsze losy Cersei w kolejnym sezonie – co dalej z sojuszem z Euronem, wynajętą armią i czy zginie z rąk swojego brata?
Zbroje w Westeros są przystosowane do pływania
Dokładnie tak! Emocjonujące zakończenie odcinka, w którym Jaime wpada w pełnej, niezwykle ciężkiej zbroi do wody (wyglądającej na staw, a mającej minimum kilka-kilkanaście metrów głębokości). Wydaje się, że to jego koniec – a jednak nie! Najwidoczniej piękna zbroja Lannistera jest z tak lekkiego i niekrępującego ruchów metalu, że z pomocą Bronna (który okazuje się świetnym pływakiem i najwidoczniej nurkowanie w takich strojach mu niestraszne) udaje im się wyjść cało z tej sytuacji. – Radosiewka
Lód i ogień – Jon i Daenerys
Zakończenie szóstego sezonu Gry o tron niosło ze sobą nieuniknione spotkanie Króla Północy i Smoczej Matki. Jeszcze długo przed jego wypuszczeniem wielu fanów twierdziło , że Jon jest Targaryenem, a między nim i Daenerys zaiskrzy. W zasadzie można powiedzieć, że każdy wiedział, co się stanie.
W trzecim odcinku siódmego sezonu w końcu do tego dochodzi. Myślę, że na długo zapamiętamy moment, w którym Missandei i Davos przedstawiają swoich władców.
Przez kolejne pięć odcinków obserwujemy powstającą relację młodych pretendentów do tronu. Jej początek zarysowuje się na bardzo subtelnym wątku Cebulowego Rycerza, jako miłośnika pięknych kobiet (konkretnie Missandei). Niezwykle szybko wielu bohaterów zaczyna zwracać uwagę obojgu władców, że to drugie jest niewątpliwie dobrą partią, a w dodatku piękne i najpewniej zainteresowane.
Tylko ja jako widz zupełnie nie widziałam chemii między tą dwójką! Większość kwestii Jona w tym sezonie (albo nie tylko w tym?) brzmiała, jakby uczył się ich kilka nocy przed lustrem. Patetycznie i mało realistycznie. Może dlatego wątek miłosny, na który czekałam, zawiódł mnie. Wisienką na torcie rozczarowania scenariuszem była moim zdaniem scena łóżkowa tej dwójki.
W produkcjach HBO, a zwłaszcza w Grze o tron, wielokrotnie widzieliśmy dopracowane sekwencje miłosne, niejednokrotnie do przesady przypominające wstawki pornograficzne. Dlaczego więc kluczowy dla historii romans został zrobiony najgorzej? Przyzwyczaiłam się do pięknych ujęć – a w tym przypadku czuję rozczarowanie. Bo pupa Kita Haringtona nie należała do tego, co chciałam zobaczyć.
W całym wątku Króla Północy i Khaleesi Wielkiego Morza Traw zabrakło mi też wyjaśnienia, skąd u Jona blizny (przecież Dany nie mogła ich przeoczyć!), a u Daenerys tytuł „niespalonej”. Połączenie się lodu i ognia powinno być trochę bardziej efekciarskie, ale twórcy serialu sprezentowali nam banalny i wręcz kulejący scenariusz miłosny. Żałuję, że cały ten wątek można opisać w krótkim dialogu:
Daenerys: Jestem bezpłodna.
Jon: A może wolisz sprawdzić?
HBO, serio..? – Mart
Valar Morghulis – gdzie ta śmierć?
Kiedy Szary Robak żegnał się z Missandei, miałam łzy w oczach i powtarzałam sobie „żeby nie umarł, żeby nie umarł, żeby nie umarł”. Za każdym razem, gdy widziałam Nieskalanych w akcji, czułam niepokój.
Kiedy Sam obierał usuwał zakażoną tkankę sir Friendzone’a, równie mocno trzymałam kciuki, aby obaj to przeżyli.
Podczas bitwy Lannisterów z Dothrakami obawiałam się, że pożegnamy w tym sezonie jednego z najmniej inwazyjnych bohaterów (no dobra, zrzucił dziecko z wieży, wielkie halo…), Jaimiego Lannistera. Chociaż niewątpliwie bardziej obawiałam się o niego podczas rozmowy z siostrą. W podobnej sytuacji (i to w jednym odcinku!) lękałam się o Tyriona.
Jednak wszyscy żyją.
Co więc z Grą o tron, w której śmierć zbierała wielkie żniwa w każdej kaście społecznej? Oczywiście pamiętam, że w siódmym sezonie w piękny sposób odchodzi lady Olena (to był chyba najlepszy moment w serialu!); zupełnie inaczej, bo w najgorszych męczarniach, umiera Tyene Sand. Okrutny los spotkał również Ellarię, która w lochach do końca swoich dni będzie patrzeć na rozkładające się ciało swojej ukochanej córki.
Śmiercią, obok której nie można przejść obojętnie, była utrata jednego ze smoków Dany. Na szczęście nie Drogona a Viseriona. I może to okrutne, ale wierzę, że nie ja jedna dużo bardziej odczułabym, gdyby szeregi armii Nocnego Króla zasilił najpotężniejszy ze smoków. W dodatku ten, którego imię pochodzi od Khala Drogo!
Umiera też Thoros z Myr, o którym wiele razy słyszeliśmy, ale tak naprawdę… nie mieliśmy kiedy się z nim zaprzyjaźnić, więc jego śmierć znaczy dla mnie tylko to, że zginął on, a nie ktoś, kogo mogłabym żałować, jak sir Jorah, Ogar, Gendry i Tormund. Trzeba jednak przyznać, że dialogi między grupą, która udała się za mur po dowód istnienia Innych, były perfekcyjne!
Bardzo rozczarowała mnie śmierć Littlefingera. Fantastyczny gracz został pokonany przez dwie młode Starkówny. Nie są to byle jakie dziewuszki, jednak… pozostaje pewien niesmak. Może wystarczyłoby, gdyby zamiast wić się i błagać o przeżycie, pogratulowałby Sansie wygranej nad sobą i z klasą pozwolił na dokonanie egzekucji?
Niemniej, śmierci w siódmym sezonie było… za mało. Gra o tron niewątpliwie przyzwyczaiła nas do innych standardów. Fakt, że na kolejne odcinki trzeba czekać jeszcze dłużej, wspomaga tylko uczucie zawodu, bo mimo że najnowsze odcinki zawierały wiele fantastycznych zwrotów akcji, ja czuję niedosyt między innymi przez brak zgonów. – Mart Socjopatka
Jak widzicie, trochę się popastwiliśmy nad siódmym sezonem. A co wy o nim sądzicie? Przesadzamy i marudzimy czy faktycznie scenarzyści przeskoczyli…smoka?