Czas na świeże spojrzenie
Egmont Polska dostarcza nam zupełnie świeże spojrzenie na uniwersum superbohaterskie, które wydawane będzie pod dużo mówiącą nazwą, Marvel Fresh. W ramach tej serii ukazały się już przygody Spider–Mana oraz Avengers. Mnie jednak najbardziej zainteresował album poświęcony Venomowi. Ten antybohater intryguje mnie już od czasu premiery trzeciej części przygód Człowieka–Pająka z 2007 roku. Było to moje pierwsze spotkanie z kosmicznym symbiontem, a jakże pamiętne. Przerażające czarne macki, paszcza pełna ostrych kłów, pajęcze moce. Venom to zdecydowanie jedna z moich ulubionych postaci Marvela, a w komiksie Donny’ego Catesa zostaje oddany mu odpowiedni hołd. Przestaje on być bezduszną maszyną do zabijania, a zaczyna być złożoną, pełną sprzeczności i uczuć postacią.
Przedwieczny przybywa, strzeżcie się!
Jeśli chodzi o fabułę komiksu, dostajemy tu dość klasyczny początek. Venom przemierza ulice miasta w poszukiwaniu podrzędnych rzezimieszków, którymi mógłby się zająć. Działania na małą skalę szybko jednak przeobrażają się w starcie na miarę Avengers. Eddie Brock musi zmierzyć się z bogiem symbiontów, Knullem. Ten arcy–potężny przeciwnik sprawia, że wszystkie kosmiczne istoty chcą za nim podążać, czym pozbawia naszego bohatera jego najlepszej broni – połączenia ze swoim mrocznym towarzyszem. Przy okazji czytelnicy poznają genezę symbiontów, ich pochodzenie, a także zobaczą mrożące krew w żyłach obrazy starć ludzi z różnych historycznych epok z przybyszami z kosmosu.
Terapeuta Venom
Miłym zaskoczeniem jest to, jak twórcy komiksu podeszli do postaci Venoma, wcześniej zwyczajnej dzikiej bestii o paszczy pełnej zębów. Także alter–ego tego antybohatera, Eddie Brock, był zwyczajnym zdesperowanym osiłkiem. Tutaj dostajemy głęboką, złożoną postać, która stara się walczyć ze swoimi demonami przeszłości. Okazuje się on mieć naprawdę skomplikowane relacje rodzinne: nie znajduje zrozumienia u ojca, jest wykluczony ze środowiska najbliższych. Wsparcie daje mu właśnie symbiont, a braterska więź między mężczyzną a krwiożerczym kosmitą staje się jednym z głównych wątków komiksu. Czułe słowa wypowiadane przez czarną maź, próby pocieszenia Eddie’go oraz liczne prośby o wybaczenie nadzwyczaj dobrze pasują do historii. Nigdy nie spodziewałem się ujrzeć przepraszającego symbionta. Venom, Tom 1 daje nam taki widok.
Styl sprzyja rozwałce
Mocną stroną tej pozycji są mroczne, realistyczne rysunki. Nie brakuje tu obrazowej przemocy, a bez niej nie wyobrażam sobie komiksu o Venomie. Odpowiedzialni za nie Joshua Cassara, Iban Coelo i Ryan Stegman starają się zachować jednorodny styl, co dobrze wpływa na płynność odbioru kolejnych plansz. Nieco zmienia się charakter ilustracji pomiędzy pierwszą a drugą częścią tomu. Dzieję się tak dlatego, iż z początku pełna akcji opowieść, z czasem przeistacza się w historię o rodzinnych relacjach Eddiego Brocka. Zmiana stylu jak najbardziej jest więc uzasadniona. Na planszach nie zabraknie też tak mocno związanego z samym Venomem Flasha Thompsona. Miłośnicy uniwersum Marvela mogą spotkać tu tak znane postaci jak Miles Morales czy nieco odmienną wersję Reeda Richardsa.
Świetny początek serii
Kto by pomyślał, że Eddie Brock jest aż tak głęboką i złożoną postacią. Nowa seria Marvela opowiadająca o nosicielu kosmicznego symbionta zapowiada się wspaniale. Pierwszy tom wbił mnie w fotel więcej niż raz, a właśnie tego szukam w komiksach, których głównym bohaterem jest tak ekstremalny i destrukcyjny twór. Zaskakująca głębia bohaterów oraz tak oczekiwana przeze mnie rozwałka podana w ogromnych ilościach. Oby tak dalej.