DC od zawsze dotykało tematu mistycyzmu i magii częściej niż Marvel. I tym razem jest podobnie. W odświeżonej serii łączącej dwie największe ikony od Detective Comics mamy do czynienia z prawie nowym arcywrogiem tego duetu i ich pomocników.
Doomsday na sterydach
Nowym przeciwnikiem jest Nezha. Może nie do końca takim nowym, bo pojawił się już w Monkey Prince #0, ale teraz przeszedł do naszej rzeczywistości, oczywiście próbując namieszać najpierw w umyśle Supermana. Ciekawa koncepcja, zwłaszcza że DC postawiło na mięśniaka pokroju Doomsdaya, który zakrzywia światy niczym Mxyzptlk oraz potrafi być, jak na diabła przystało, przebiegły. Dobrze, gdyż oryginalnie Nezha to trickster z mitów dalekowschodnich. Oczywiście tak jak w klasycznym dobrym DC nic tu nie kończy się do końca dobrze (choć ostateczne zagranie Supermana jest mistrzowskie), zawsze musi być jakaś tragedia, której rozwinięciem jest Wyspa Łazarza – event komiksowy oraz następy tom recenzowanej serii.
Kiedy myślę o komiksie Batman/Superman: World’sFinest, nie mogę nie wspomnieć o jego łagodnym i pełnym uroku klimacie. Historia obfituje nie tylko w akcję, ale również w masę zabawnych momentów. Wydaje się, jakbyśmy mieli do czynienia z telewizyjną adaptacją superbohaterskich przygód z przełomu lat 40–60.,i to mocno familijną wersją. Tu nawet Mroczny Rycerz płacze jak prawdziwy przyjaciel i uśmiecha się. To nie tylko ciepła i pełna pozytywnej energii opowieść o Batmanie i Supermanie, ale także świetnie nakreślone relacje między innymi postaciami, z czego szczególnie wyróżniają się wątki Robina i Supergirl oraz ich unikalna chemia – to dzieci z dwóch różnych światów, o różnych temperamentach. Choć zastanawiają mnie koncepcje szybkiego lotu, zmieniania czasu, wchodzenia w swoisty speedforce bez mocy prędkości i to, że Robin (którym znów jest Dick Grayson), nie ulega spaleniu w atmosferze!
Sięgnięcie głębiej
Tym, co sprawia, że jeszcze chętniej czyta się nowy tom, jest fakt, że scenarzysta, Mark Waid, sięgnął w głębokie czeluści uniwersum, by na drodze liderów Ligi Sprawiedliwości – czyli kosmity, człowieka, no i w sumie na krótko też bogini, postawić wyrzutków, czyli Doom Patrol, który rzadko w Polsce jest pokazywany. Ostatnio DC przeżywa pewien renesans zakopanych pomysłów, bo nawet sam James Gunn przedstawił zapomniane Koszmarne Komando. Ci „X-Meni” od DC sprawdzają się świetnie, zwłaszcza dobrze wypada pewien trik fabularny związany z Negative Manem – którego moc świetnie odwzorowano – oraz z Cliffem Steele’em.
Za połowę sukcesu tego komiksu odpowiadają rysunki Dana Mory. Jeśli relacje i historia są pełne pozytywnych emocji, to idealnie dopełnia to warstwa graficzna, która jest prosta i nawiązuje miejscami do lat 90., a miejscami do klasycznych statycznych obrazków z początku przemysłu komiksowego USA. Każda ilustracja aż emanuje ciepłem i serdecznością, co sprawia, że samo patrzenie na strony wywołuje uśmiech. Mora mistrzowsko balansuje dynamiczne, pełne energii kadry z chwilami wyciszenia i refleksji, nadając całości idealny rytm. Warto dać szansę nowej pozycji, zwłaszcza jeśli nie znacie wspólnych przygód Superman i Batmana, bo może ona stanowić udany punkt wyjścia, z oczkiem na multiwersum, o którym wspomina się tu w sposób nieoczywisty, by przygotować czytelnika na coś dużego.