Wątki katastroficzne w filmach pojawiają się praktycznie od zawsze i chociaż największą popularnością cieszyły się w latach 70. ubiegłego wieku, to i teraz goszczą na kinowych ekranach całkiem regularnie. Niektórzy twierdzą, że z produkcjami tego typu jest trochę tak, że widząc jedną, właściwie widzieliśmy już wszystkie. Jak w tę opinię wpisuje się Geostorm? O tym, że ludzkość ma totalnie przerąbane, wie już chyba każdy, sporne jest jedynie to, jaki dokładnie koniec nas spotka i czy coś po nas zostanie.
Do wyboru, do koloru!
W popkulturze przerabialiśmy już chyba wszystkie możliwe obrazy końca naszego świata. Nieobce są nam wizje asteroid, komet czy planetoid lecących na czołowe zderzenie z Ziemią. Co więcej, nie oszczędzono nam też krwiożerczych zombie, lądujących na polach kukurydzy kosmitów, epidemii śmiertelnych chorób, nuklearnych wybuchów, zwracającej się przeciwko ludzkości natury oraz biblijnych walk dobra ze złem. Trudno się zatem dziwić, że katastrofy naturalne, które sami sprowadzamy na planetę, nie mrożą nam już krwi w żyłach.
Było już praktycznie wszystko: trąby powietrzne, zlodowacenie, gigantyczne tsunami, wybuchające nagle wulkany, trzęsienia ziemi, powodzie, susze oraz pożary. Dodajmy do tego jeszcze cały kalejdoskop katastrof samolotów, wybuchów platform wiertniczych, tonących statków, tuneli, w których ten czy inny wypadek uwięził ludzi, i dostaniemy, mniej więcej, pełny obraz tego, czego możemy się spodziewać po fabule filmów katastroficznych. Wspólnym mianownikiem jest bez wątpienia fakt, że produkcje te zazwyczaj pokazują nam dokładnie to, co budzi w nas poczucie bezradności. Ten etap naszej historii mamy w Geostorm za sobą

„Geostorm” – kadr z filmu
Zatem… co nowego?
To już nie jest chwila, gdy ktoś odkrywa, że Ziemi grozi zagłada, a ludzie podzielą los dinozaurów. Poradziliśmy sobie z nękającymi planetę kataklizmami i naprawiliśmy to, co zniszczyliśmy (tak, zmiany klimatyczne były naszą winą). Dzięki współpracy wszystkich państw udało się stworzyć na orbicie nowoczesną sieć satelitów pogodowych, kontrolujących klimat nad całą kulą ziemską. Katastrofy naturalne należą do mało chlubnej przeszłości, nastały czasy, kiedy to my dyktujemy warunki naturze.
Problem polega na tym, że właściwie można odnieść wrażenie, że nasze życie nie zmieniło się nawet odrobinę – nie padła najmniejsza sugestia tego, że zaczęliśmy dbać o środowisko naturalne, że zmniejszyliśmy emisję spalin, produkcję odpadów czy zrobiliśmy cokolwiek, by kiedyś obejść się bez tych satelitów. Zupełnie jakby fakt, że kontrolujemy pogodę załatwiał wszystkie problemy już po wsze czasy, a my nie musimy się niczym martwić. Przypomina to zaklejanie krwotoku tętniczego plastrem i nietrudno się domyślić, że nie będzie wesoło, jeśli cokolwiek pójdzie nie po naszej myśli.
No i idzie! Ach, te zwiastuny!
System szwankuje, zaczynają też ginąć ludzie. Pierwszy wypadek ma miejsce w Afganistanie, gdzie jeden z satelitów obniża temperaturę do tego stopnia, że w ułamku sekundy zamarzają mieszkańcy znajdującej się na pustyni wioski. Zdarzenie dość problematyczne z racji nadchodzących wyborów prezydenckich w USA oraz faktu, że niedługo Stany Zjednoczone przekażą nadzór nad całym systemem międzynarodowej społeczności. Niepożądany incydent budzi na tyle poważny niepokój, że na Międzynarodową Stację Kosmiczną, będącą centrum całej sieci, wysłany zostaje… jej twórca. Oczywiście w celu zdiagnozowania i wyeliminowania problemu.
Każdy, kto przed seansem miał okazję zobaczyć zwiastun, dostał już porządnym spoilerem między oczy. Okazuje się bowiem, że awarie nie są efektem przypadkowych usterek czy błędów systemu, a celowymi działaniami. Wszystko to może się zaś skończyć katastrofą na skalę globalną, która funkcjonuje pod jakże odkrywczą nazwą – geostorm. Wypadałoby zatem odkryć, kto za tym wszystkim stoi i powstrzymać go przed realizacją chorego planu zniszczenia świata.

„Geostorm” – kadr z filmu
Lubię patrzeć jak świat płonie
W tym momencie film zaczyna kroczyć niebezpieczną ścieżką, dość mocno skupiając się na wątkach detektywistycznym i sensacyjnym. Pojawia się zatem kilka aspektów mniej typowych dla kina katastroficznego, a bardziej pasujących do chociażby thrillerów – spisek, dochodzenie, tajne szyfry z dzieciństwa. Z jednej strony to niezwykle odświeżające, z drugiej sprawia, że widz dostaje nie do końca ten film, na który wydawało mu się, że poszedł do kina.
Samych katastrof naturalnych jest zatem stosunkowo niewiele, a znaczną ich część mogliśmy zobaczyć wcześniej, w zwiastunie. W kategorii efektów specjalnych film może się pochwalić raczej przeciętnym poziomem – tu od gorąca pęka ziemia, tam ktoś zamarza, a większość wybuchów ma miejsce w kosmosie, więc siłą rzeczy nie są szczególnie spektakularne.
Kim ty właściwie jesteś?
Gerard Butler robi kawał dobrej roboty, wcielając się w postać twórcy całej sieci pogodowej, Jake’a Lawsona. Nieco gorzej wypada natomiast cała reszta obsady, a zwłaszcza postacie na tyle istotne, by pomagać w zadaniu wyeliminowania problemów, jednak nie na tyle ważne, byśmy dowiedzieli się o nich czegokolwiek poza nazwiskiem, krajem pochodzenia i obowiązkami, jakie pełnią na stacji kosmicznej. To o wiele za mało, by przejąć się ich losami, tym bardziej, że właściwie nic nie robią, albo plącząc się pod nogami, albo w ogóle znikając z radaru.
Są też „ci źli”, którzy sabotują całą sieć, chcąc osiągnąć swoje cele. Dlaczego w ten a nie inny sposób? Skąd oni się w ogóle wzięli? Co nimi kieruje? Nie lubię, gdy odpowiedzią-wytrychem służącym do wyjaśnienia czyichś motywów jest wyłącznie chęć zdobycia pieniędzy lub władzy, rzucona w eter bez żadnego uzasadnienia. Wygląda to wtedy tak, jakby twórcy nie mieli żadnego pomysłu na motywację postaci poza faktem, że jest zła… bo jest zła.

„Geostorm” – kadr z filmu
Ocena
Filmy katastroficzne to bez wątpienia jedne z najbardziej „popcornowych” produkcji, na jakie można trafić w kinie – fabuła nie jest szczególnie wymagająca, można się więc przy nich po prostu odprężyć. Geostorm to jednak nie do końca sztandarowy film należący do tego gatunku, kładzie bowiem nacisk na odrobinę inne akcenty. Problem stanowi to, że w tym wypadku znacznie większą uwagę zwraca się na fabułę, a ta ma kilka potężnych luk. Czuć zmarnowany potencjał, szkoda.