Japoński Król Potworów powrócił, by siać zniszczenie w nowej produkcji. Tym razem, dzięki współpracy Toho Animation, Polygon Pictures i Netflixa, w postaci animowanej. I chociaż Planeta potworów chwali się największym rozmiarem Godzilli w historii marki, to z pewnością nie należy do najlepszych filmów z serii o ogromnej jaszczurce.
Potworne przekombinowanie
Oryginalny obraz o Godzilli z 1954 roku (w wersji japońskiej, nie skatowanej przez Amerykanów) jest fenomenalnym dramatem science fiction, w którym wątki społeczne i polityczne są równie ważne co ogromny zmutowany gad niszczący Tokio. W późniejszych odsłonach serii ambitne elementy straciły jednak na znaczeniu, ustępując miejsca coraz bardziej przerysowanej rozrywce wymagającej od widzów zawieszenia niewiary w stopniu ponadprzeciętnym.
Z tego względu filmy o japońskich wielkich potworach mogą okazać się dla mniej wyrozumiałych odbiorców po prostu niestrawne. Uproszczeni charakterologicznie bohaterowie, odrealniony rozwój wydarzeń, umowne efekty specjalne oraz masa absurdalnych rozwiązań fabularnych są w nich bowiem na porządku dziennym. Nie można tym kiczowatym bajkom odmówić jednak pewnego uroku, a ich twórcom – niebywałej wyobraźni w kreowaniu świata przedstawionego oraz samych monstrów. Dzięki odpowiedniemu nastawieniu seans filmu z Godzillą w roli głównej może być naprawdę sympatyczną rozrywką. Ale nie tego filmu.

„Godzilla: Planeta potworów“ – kadr z filmu
Fabuła Planety potworów nie jest po prostu naiwna czy głupia. Ona jest wprost kuriozalnie przekombinowana. Na Ziemi rozpoczyna się prawdziwa plaga kaiju – wielkie potwory niszczą najważniejsze metropolie całego globu. Największy koszmar stanowi jednak pojawienie się Godzilli. Gdy okazuje się, że konwencjonalna broń nie powstrzyma monstrum, a ludzkość traci nadzieję, w naszym układzie słonecznym zjawiają się przedstawiciele cywilizacji Exif. Kosmici oznajmiają, że koniec jest nieunikniony i próbują przekonać ludzi, by przyjęli ich system przekonań. Sytuacja ponownie zmienia się, kiedy do Ziemi docierają statki kosmiczne innej rasy – Bilusaludo. Obcy okazują się uchodźcami ze zniszczonego systemu i oferują swoją pomoc w pokonaniu potwora w zamian za możliwość osiedlenia się na naszej planecie. Niestety zbudowany przez nich robot, Mechagodzilla, zostaje pokonany przez Godzillę, a ludziom oraz kosmitom pozostaje salwowanie się ucieczką. To wszystko ma miejsce w pierwszych pięciu minutach animacji.
Nudzilla
Później akcja zdecydowanie zwalnia, a przez następną godzinę wydarzenia wloką się niemiłosiernie. Po około dwudziestu latach bezowocnego poszukiwania nowego domu uciekinierzy decydują się wrócić na Ziemię i pokonać panujące na niej potwory. W tym czasie możemy być świadkami zupełnie nieciekawych dysput polityczno-strategicznych, obserwować niemiłosiernie nudną przeprawę przez lasy i niesamowicie statyczne oraz nieefektowne sceny walk. Na domiar złego otrzymujemy patetyczne dialogi i bodaj najmniej charyzmatyczną mowę motywacyjną, jaką dane mi było zobaczyć na ekranie.

„Godzilla: Planeta potworów“ – kadr z filmu
Film zrealizowany został przy pomocy animacji 3D stylizowanej na tradycyjną, podobnie jak na przykład wydany kilka lat temu na naszym rynku Appleseed. Projekty bohaterów, statków oraz potworów prezentują się do bólu przeciętnie, a postacie poruszają się aż nazbyt płynnie, co wypada dziwnie nienaturalnie (i kojarzy się to nieco z techniką rotoskopową), podczas gdy ich klatkująca mimika kłuje w oczy. Pojazdy przemieszczają się w uproszczony sposób, a sceny lotu zostały zrealizowane tak statycznie, jak tylko się dało. To samo tyczy się tytułowego kaiju, który w większości ujęć prawie w ogóle się nie porusza i dopiero w końcowych minutach filmu robi coś trochę ciekawszego. Towarzysząca obrazowi absolutnie nijaka muzyka nie pomaga w odbiorze. Efekt końcowy jest więc nużący nie tylko pod względem fabularnym, ale również estetycznym.
Nie o taką planetę nic nie robiłem
Najwięksi miłośnicy Godzilli będą rozczarowani Planetą potworów. Animacja została pozbawiona klimatu i nieciekawie zrealizowana. Na domiar złego tłumaczka odnosi się do tytułowego gada w rodzaju żeńskim, co może podnieść ciśnienie fanom uznającym amerykański przekład, w którym Król Potworów jest samcem. Pozostałych odbiorców film ten najpierw przytłoczy masą informacji, a później po prostu śmiertelnie wynudzi. A mimo to ktoś uznał, że widzowie będą zainteresowani czekaniem do końca napisów na dodatkową scenę. Co więcej, w przygotowaniu są kolejne dwie części animowanej trylogii! Na samą myśl o tym chce się ziewać…
Oglądając najnowszy film o Godzilli, można dojść do wniosku, że twórcy zrealizowali go na całkowitym autopilocie, wiedząc, że znana marka przyciągnie widzów zainteresowanych tematem. Akcja animacji jest w niesamowitym stopniu nierówna – w ciągu pierwszych i ostatnich pięciu minut dzieje się więcej niż przez całą resztę tego przydługiego obrazu. W Planecie potworów nie ma jednak nic na tyle ciekawego, by wynagrodzić ponad godzinę przeraźliwej nudy i audiowizualnej nijakości.