Black Adam – początek
Lubimy historie o postaciach, które nas przypominają, bowiem nikt z nas nie jest idealny. Każdy z nas ma przynajmniej kilka takich momentów w życiu, że bliżej mu do antybohaterów niż idealnych ikon jak superbohaterowie. Teth-Adam jest tego świetnym przykładem, a jego wewnętrzny mrok to nic innego jak doświadczenie wykute w bólu, które prowadzi go w głąb swojej osobowości, aby w reszcie odbił się od dna (trochę jak z Batmanem). Nie spodziewajcie się, że idąc do kina na najnowszy film Jaume’a Collet-Serry, otrzymacie głęboką analizę postaci. Nic bardziej mylnego. Dostajemy opowieść o wyzwoleniu krainy Kahndaq z wieloletniej niewoli poprzez akcje kilku postaci o nadprzyrodzonych zdolnościach, gdzie część z nich uważa się za superbohaterów, a tytułowa postać unika tego określenia jak ognia.

Kadr promujący film „Black Adam”
Pokręcony, ale mocno komiksowy scenariusz
Czy ten film ma jakąś historię? Tak, ma. Czy jest ona przemyślana? Cóż, tutaj trzeba odpowiedzieć, że głównym celem tego dzieła jest ukazanie wielkiej rozwałki, a jakiekolwiek elementy fabularne zostały zepchnięte na drugi plan. Stąd fakt, że dostaliśmy w sumie kilkanaście nowych postaci na ekranie, a żadnej z nich nie poświęcono słusznej ilości czasu. Oczywiście znajdziemy próby zaprezentowania nam tematów takich jak: czym jest rodzina, współpraca, heroizm oraz poświęcenie, jednak w obliczu efektów specjalnych mogą zostać praktycznie niezauważone przez widza.
Jak dla mnie w takim pędzie narracyjnym przypominającym zjazd kolejką górską aktorzy wykonali naprawdę dobrą robotę, prezentując swoje postacie. Na szczególną uwagę zasługują oczywiście odtwórca głównej roli i Pierce Brosnan. Widać, że The Rock podporządkował wszystko pod swoją grę aktorską, która miejscami bazuje standardowo na jednej i tej samej mimice twarzy, choć kiedy mamy do czynienia z wygłupami Johnsona wpisanymi w powagę świata DC, wychodzi to naprawdę ciekawie. Same krótkie żarty sytuacyjne The Rocka czy Noaha Centineo miejscami rozładowują napięcie tego filmu. Z kolei Brosnan jako Doctor Fate sprawdza się idealnie. Wybitny aktor, który kojarzył mi się przez lata z agentem 007, tutaj stosownie do swojego wieku wykreował postać odznaczającą się w komiksach wielkim spokojem, ale też elegancją. Przyjemnie było oglądać po raz pierwszy na dużym ekranie moją ulubioną postać ze świata DC i mam nadzieję, że to nie jest epizodyczny występ, bowiem tak idealnego przeniesienia z kadrów komiksowych jeszcze nie widziałem. Mam jedną tylko uwagę odnośnie do mocy hełmu Nabu, jednakże ta drobnostka będzie przeszkadzać tylko największym fanom.
Raduje mnie również fakt, że Warner ponownie stawia kroki pionierskie podczas trwania tego „renesansu kina trykociarskiego”. Jako pierwszy podjął ukazania się wodnego herosa, jako pierwszy zdecydował się na drużynę złoli i jako pierwszy postawił na odkrywanie piekielnych czeluści. Oczywiście to wszystko trwa naprawdę krótko, ale cieszy oko. Miejscami jednak widać niedopracowania w scenerii wygenerowanej przez CGI. Na szczęście polski widz może wybaczyć producentom, gdyż w Khandaqu znajdziemy mały smaczek rodem z PRL-u.
Co najważniejsze, nawet na moment nie zostanie odebrany nam patos, jaki zawsze towarzyszy filmom od DC. Zadbał o to twórca ścieżki dźwiękowej Lorne Balfe. Kolejne dźwięki wydobywające się podczas seansu wprowadzają nastrój tak poważny, że poczujemy się jak na naprawdę górnolotnym widowisku. Przy okazji muzyki chciałbym nawiązać do dialogów. Kwestia oryginalnych słów wypowiadanych przez bohaterów jest akceptowalna, natomiast polskie napisy czasami wprowadzały mnie w konsternację, zwłaszcza kiedy mieliśmy do czynienia z młodzieżowymi wtrętami. Kto tak mówi w kraju nad Wisłą, drodzy tłumacze?
Kolejna uwaga – może jednak lepiej,gdyby ten film był bardziej brutalny? Chyba takie było pierwotne zamierzenie. Antybohaterowie swój potencjał mogą pokazać w zasadzie tylko w produkcjach dla dorosłych, gdzie nie muszą się hamować przed niecenzuralnym słownictwem lub tworzeniem dywanu z trupów.

Kadr ze zwiastuna filmu „Black Adam”
Ciężkie ocenianie
Nowy film z „The Rockiem” naprawdę trudno ocenić. I to nie dlatego, że jest on zły, a ja uwielbiam świat bohaterów DC, tylko dlatego, że ten film jest naprawdę nierówny i należałoby go oceniać z różnych perspektyw. Fana komiksu, miłośnika dobrej blockbusterowej rozrywki czy kinomana. Na każdym z tych pól film ten zalicza wzloty i upadki. Jednakże, jeśli wierzyć słowom Dwayne’a Johnsona, otrzymaliśmy pierwszy film z pierwszej fazy DCEU, bo jak dotąd było to coś w rodzaju wstępu (czyli Snyderverse to długie przygotowanie do rozkręcenia marki). Dlatego jak na „oficjalne” rozpoczęcie obraz ten jest naprawdę dobry, wprowadza wielu bohaterów, nadaje tempo, wykorzystuje to, co najważniejsze dla DC, czyli mrok, i nie daje widzowi nudzić się ani na moment. I co najważniejsze, pokazuje, że po fuzji z Discovery decydenci Warnera zaczęli słuchać opinii fanów, co udowadniają sceną w trakcie napisów końcowych. Szczerze zapraszam do kin, zwłaszcza że ten film nadaje się do oglądania na dużym ekranie!
Na film Black Adam zapraszamy do sieci kin Cinema City!