Wielka pula gier
Obecnie na rynku jest dostępnych kilka podstawek i jeszcze więcej dodatków z serii Aeon’s End. Już jakiś czas temu zastawiałem się nad wypróbowaniem tej pozycji. Nie wiedziałem jednak od czego najlepiej zacząć. I tu z odsieczą przychodzi wydawnictwo Portal Games wypuszczając na początku tego roku Nowy Początek. Nazwa niewątpliwie brzmi zachęcająco dla osób, które jeszcze nie grały w żadną pozycję z tej serii. I otóż z wielkim entuzjazmem zasiadłem do tej gry, aby dowiedzieć się, dlaczego cieszy się aż tak dużą popularnością i czemu zbiera tak wysokie noty! W swoich założeniach Nowy początek przypomina grę typu legacy, czyli z każdą kolejną rozgrywką odkrywamy nowe elementy. Dużo zatem tu kopert i zamkniętych talii. Nie obejdzie się bez drobnych spojlerów, ale jeśli mam być szczery, to według mnie systemu legacy w Nowym Początku mogłoby w ogóle nie być, ale o tym opowiem więcej później.
Zacznijmy od początku, czyli jak to działa
Aeon’s End to typowy deckbuilder, w którym zagrywamy karty, aby za ich pomocą kupować mocniejsze karty. Tych mamy aż trzy rodzaje. Kryształy generują eter (waluta), artefakty posiadają efekty natychmiastowe, a zaklęcia zadają obrażenia. Te ostatnie trzeba najpierw umieścić na jednej z czterech bram, ponieważ dopiero w następnej turze będziemy mogli skorzystać z profitów danego czaru. Najciekawsze, że w przeciwieństwie do klasyków gatunku w Aeon’s End nie tasujemy talii. Tu nie ma przypadku. Wiemy, jakie karty zagraliśmy wcześniej, więc mamy świadomość, że to one powrócą jako pierwsze po obróceniu (a nie tasowaniu) talii. Tak naprawdę najwięcej losowości wprowadzają karty tur. To one decydują, kto wykonuje w danym momencie akcje. Z jednej strony generuje to sporo emocji, a z drugiej czasem może zaważyć na zwycięstwie (przy złym układzie potwór może wykonać aż cztery aktywacje pod rząd!).
Zamiast skupiać się tylko na mechanice, przedstawię też zarys fabularny. Wcielamy się tutaj w magów, którzy bronią Nowego Gravehold przed potwornym kreaturami z piekła rodem. Używamy zatem zaklęć, aby zadawać obrażenia Bossowi, jak i jego poplecznikom. Pozyskujemy eter, aby zdobyć nowe zaklęcia, odblokować bramy, dzięki czemu będziemy rzucać więcej czarów. Do tego wspomniany surowiec przydaje się też do używania zdolności specjalnych. W odwecie maszkary zadają mocne obrażenia czy ingerują w naszą talię. Czasem możemy ubiec jakąś akcje bossa poprzez wydanie eteru lub odrzucenie kilku kart. I tak pojedynek toczy się, aż ktoś nie straci wszystkich punktów życia. Alternatywne jest przeczekanie wściekłych ataków napastnika. Jeśli przemielimy jego talię, to również zwyciężmy.
Otwórz talię A1, a potem A2, czyli o elementach legacy
Zawartość pudełka wygląda bardzo obiecująco. Na wierzchu wszystkich talii umieszczona jest karta zabraniająca jej otwierania. Do tego kilka kopert z tajemniczą zawartością. I coś nietypowego dla serii, czyli fabuła. Całą historię zamieszczono na kartach i to właśnie one wskazują, co w danym momencie mamy otworzyć. Gdy zagłębiłem się w tę opowieść, już przed pierwszą walką podrapałem się po głowie, bo coś mi się tu nie kleiło. Skoro wyruszamy z ekspedycją, opuszczamy Nowe Gravehold, to dlaczego napotkany potwór atakuje też nasze miasto? Drugim mankamentem jest miałkość przedstawionej opowieści. Tu nie dzieje się nic ciekawego. Ot spotykamy kogoś, walczymy z bossem, poznajemy innego bohatera i tyle.
Najlepsze zostawiłem na koniec! Na karcie mamy informację, aby po pokonaniu przeciwnika przejść do tego i tego paragrafu. Natomiast w przypadku porażki zawalczyć jeszcze raz, a potem i tak przeczytać ten sam paragraf! Pomyślałem sobie, że może na koniec będzie miało znaczenie, za którym razem pokonaliśmy poszczególnych bossów. I uwaga spojler – nie ma to znaczenia… Fabuła jest kompletnie liniowa, czytamy wszystko po kolei. Czy pokonamy finalnego potwora za pierwszym razem, za drugim czy wcale i tak będziemy cieszyli się z wygranej potyczki! Według mnie te pozory gry legacy nie mają tu żadnego sensu. Naprawdę nie sądzę, aby to odebrało mi frajdę zobaczenia wszystkich czterech bossów przed zmierzeniem się z nimi.
Sercem gry są bossowie!
Ponarzekałem na bezsensownie opieczętowane paczki i koperty, a także na fabułę, której moi współgracze nie mieli ochoty wysłuchać. Pora zatem przejść do pozytywnych mechanicznych aspektów niniejszej pozycji. Po pierwsze deckbuilding działa doskonale. Budowanie swojej tali jest bardzo satysfakcjonujące. Mamy trzy typy kart, które służą do czegoś innego. Do tego niektóre z efektów umożliwiają nam wspieranie współgraczy. Na przykład bardzo mi się spodobało zaklęcie o nazwie Powracające rzutki. Zadają one dwa obrażenia i mogą wylądować na ręce innego gracza zamiast w stosie kart odrzuconych. Świetny też jest pomysł z brakiem tasowania zużytej talii.
Walki z bossami dają sporo satysfakcji, dzieje się sporo, ataki i działania przeciwnika bywają zaskakujące. Choć to też zależy od potwora, z jakim walczymy. W Nowym początku gracze zmierzą się z czterema bestiami. Pierwszy napastnik to Władczyni Wylęgu, czyli nowe wcielenie Królowej Roju z pierwszego Aeon’s End. Świetny boss na start, choć mógłby mieć więcej punktów życia. Kolejny wróg jest specyficzny, ponieważ ma dwie fazy. W drugiej mam wrażenie, że dużo zależy od losu – jeśli talia kolejności źle się ułoży, to już po nas. Trzeci napastnik jest dość dziwny i specyficzny. Jego zdolność początkowo wydawała mi się w pewnym stopniu pozytywna, ale koniec końców okazał się wyjątkowo niebezpieczny. Nie uderza mocno, ale powoli podgryza – świetny przeciwnik. Finałowy boss natomiast to według mnie kula śnieżna. Z tego powodu najmniej chętnie wrócę do walki z nim. Przy pechowym układzie kart kolejność, według mnie, jest w stanie tak się rozpędzić, że nic go już nie zatrzyma. Pierwsza walka z nim to była kompletna porażka. Stracił dwa punkty życia, a wszyscy magowie padli podobnie jak Gravehold. Wydaje mi się trochę zbyt wymagający przez swoją zdolność wyzwolenia. Do tej pory nie bardzo mam pomysł, jak z nim walczyć w przeciwieństwie do pozostałej trójki bossów.
Kula ognia wybuchła mi w dłoni!
Czy Nowy początek ma jakieś wady? Poza systemem legacy, który sprawdza się średnio oraz dokuczliwą losowością przy talii kolejności przyczepiłbym się też do regrywalności. Rynek budujemy tylko z dziewięciu kart, a w pudełku znajdziemy dwadzieścia dwa typy kart. Do tego mamy aż ośmiu magów, każdy z inną zdolnością i innym zestawem kart startowych, a ponadto cztery potwory i zestaw dodatkowych kart dla bossów. Jeśli chodzi o magów, to początkowo faktycznie gra się nimi inaczej, niektórzy są ciekawsi, a inni wydają się trudniejsi lub gorsi. Szkoda, że ich zdolności specjalne często są słabe. Zarówno ja, jak i współgracze woleliśmy kupować nowe karty niż wydawać eter na ładunki, aby po czasie odpalić zdolność o słabszym efekcie niż niejedno zaklęcie czy artefakt. Natomiast po pokonaniu czterech bossów, szczerze powiedziawszy, nie mam wielkiej chęci wracać do nich. Niby mogę modyfikować rynek, wybrać inne postacie, ale i tak według mnie sercem tej gry są przeciwnicy, a w pudełku jest ich tylko czterech. Ponadto niewielki błąd wyłapałem w instrukcji – przy grze jednym magiem nie napisano, w jaki sposób zbudować talię kolejności.
Magia jest piękna
Nowy początek jest bardzo przystępny dla nowych graczy. Wystarczy postępować według instrukcji zamieszczonej na dodatkowym arkuszu i już po chwili można stoczyć pierwszą walkę. Ogólnie rzecz biorąc, wykonanie stoi na najwyższym poziomie, przyczepiłbym się jedynie do kilku drobiazgów. Po pierwsze na kartach pojawia się jedno, powtarzam – tylko jedno słowo klucz. Po co? Nie prościej byłoby napisać, np. wykonaj tę akcję dwa razy zamiast wyrazu ‘echo’? Po drugie uporządkowanie tej gry bywa kłopotliwe. Różnorodnych talii jest mnóstwo, przy rozkładaniu i składaniu gry za każdym razem łatwo się pogubić! Do tego w pudełku jest kilkadziesiąt kart przedstawiających wszystkich bossów i czarodziei z każdej edycji Aeon’s End. Służą one do stworzenia swojej unikatowej ekspedycji. Losujesz magów, którzy wezmą w niej udział i na jakiego potwora natrafią. Szczerze nie wiem, czy nawet mając dodatki, skorzystałbym z tego, bo o ile tworzenie losowego rynku wydaje się dobrym pomysłem, tak podobna zabawa z ekspedycją już mniej. Z jednej strony więc Nowy początek jest dobrym otwarcie dla osób nieznających Aeon’s End, a z drugiej ewidentnie został zadedykowany weteranom tej serii.
Czy warto zawalczyć o Nowe Gravehold?
Cieszę się, że dzięki wydawnictwu Portal Games miałem możliwość łatwego i przystępnego wkroczenia do świata Aeon’s End. Dzięki temu zrozumiałem ów fenomen, choć sam trochę się rozczarowałem. Jest to świetny deckbuilder, walki są emocjonujące, ale tej grze zabrakło… pazura. Fabuła nie jest zbyt angażująca, na dodatek nie mamy na nią żadnego wpływu. Elementy legacy rozbudzając apetyt, ale po rozpakowaniu wszystkich paczek pozostaje spory niedosyt. No i pomimo pozornie dużej regrywalności po pokonaniu każdego z bossów nie odczuwamy zbyt wielkiej ochoty, aby znów z nimi walczyć. Niemniej pierwsze starcia toczone w większym gronie czy samotnie dały mi mnóstwo frajdy. Odkrywanie synergii pomiędzy magami czy poszczególnymi kartami było bardzo satysfakcjonujące. Prawdopodobnie w przyszłości skuszę się na jakiś dodatek, aby zmierzyć się z innymi równie wymagającymi bossami.