Taka zabawna, że boki zrywać – how about no?
Monotonia i brak sensu. Tak w skrócie można opisać życie Joego Fernwrighta, renowatora ceramiki. Świat, w którym żyje, nie dostarcza mu praktycznie niczego oprócz codziennych zmartwień. Czy w końcu dostanie zlecenie? Czy zdąży wydać pieniądze, które w kilkanaście godzin po otrzymaniu tracą większość swojej wartości? Czy uda mu się wymyślić dobre hasło do Gry? Każdy dzień wygląda tak samo, aż do momentu, gdy otrzymuje tajemnicze zlecenie, na dodatek bardzo intratne. Dlaczego ktoś lub coś pragnie go ściągnąć na Syriusza 5?
Wstyd się pewnie przyznać, ale to moje pierwsze spotkanie z twórczością Philipa K. Dicka. Tak się jakoś stało, że nasze ścieżki się dotychczas nie przecięły, więc nie mam możliwości osadzenia omawianej książki w kontekście całej jego twórczości. Odniosę się natomiast chętnie do tekstu zawartego na okładce Druciarza: “Najzabawniejsza powieść Philipa K. Dicka”. Ta książka, moim zdaniem, nie jest zabawna. Bywa momentami absurdalna, ale to nie powinno dziwić, skoro jej autora uznaje się, za jednego z prekursorów weird fiction. Śmiesznych z kolei rzeczy jest w niej, jak dla mnie, bardzo mało. Strasznych i przytłaczających z kolei cała masa. Fabuła rozgrywa się w 2046 roku. Wszystko jest z plastiku, wszystko jest unormowane (nawet po ulicy należy chodzić konkretnym tempem, inaczej stróż prawa zwróci nam uwagę) i usystematyzowane. Inflacja jest tak ogromna, że pieniądze tracą 80% swojej wartości w ciągu dnia. Jest ciężko, gorzko i przytłaczająco. W tych realiach funkcjonować jakoś musi główny bohater, rozwodnik żyjący w mieszkaniu bez okien (nawet bez symulacji widoku za oknem), a dodatkowo praktycznie bezrobotny, gdyż od 7 miesięcy nie otrzymał żadnego zlecenia. Pomimo iż wraz z tajemniczą propozycją, której skutkiem jest lot na Syriusza 5, jego życie zaczyna się zmieniać, nadal obfituje ono raczej w mało radosne wydarzenia. Nawet kosmita (a dokładniej Glimmung, który komunikuje się notkami w dziwnych miejscach, czy też objawia się np. jako brudna bielizna) nie zmienia tutaj raczej cięższej atmosfery.
Faust musi umrzeć!
Dick pisze konkretnie, bez rozwlekania, ale równocześnie w specyficznym stylu. Mimo iż umieszcza on w treści zwroty akcji, podczas czytania ma się wrażenie, że niewiele się dzieje, a historia równym tempem toczy się do przodu. To, co warto sobie przypomnieć przed lekturą Druciarza, to przynajmniej streszczenie Fausta, gdyż od mniej więcej połowy książki pojawia się do niego sporo odniesień. Na szczęście dla tych którzy nie pamiętają tej postaci, bądź jej nie znają, istnieje Wikipedia. Ja sama sięgnęłam do zawartej w niej notki po lekturze całej powieści i doszłam do wniosku, że obie historie są do siebie podobne.
Banał jest niedoświadczony
Poza Faustem sam Joe często wraca w swych wypowiedziach do swojej ulubionej ziemskiej rozrywki, czyli Gry. Wybierz tytuł książki, podaj go komputerowi w Japonii, który przetłumaczy go na japoński, a następnie przepuść z powrotem przez translator na swój język. Tak z grubsza wyglądają zasady. Gra jest istotnym elementem życia głównego bohatera, ale również ważnym punktem odniesienia do wydarzeń na Syriuszu 5, gdzie o tłumaczeniu księgi przepowiedni odbywa się nawet rozmowa z językoznawcą, a samo tłumaczenie i jego zrozumienie mają w efekcie duży wpływ na to, jak toczy się fabuła i jakie decyzje podejmuje Joe. Zarówno bowiem w grze, jak i w przypadku księgi Kalendów sens informacji zmienia się wraz z przekładem. Owe nieścisłości prowadzą do błędnych interpretacji, a w ich efekcie… no tu już musicie doczytać sami.
Chcę ocenić po okładce
Książka wydana jest ślicznie – w twardej, srebrnej oprawie z nakładaną papierową okładką. Dodatkowo zachwycił mnie wstęp napisany przez Annę Kańtoch, który przeczytałam i przed, i po lekturze powieści, gdyż jest fantastycznym streszczeniem połączonym z interpretacją, dzięki któremu mam wrażenie, że bardziej zrozumiałam i doceniłam tę książkę.