Podczas gdy grupa X-Men ratuje świat, Młodzi Mutanci ruszają w kosmos, aby odwiedzić swego dawno niewidzianego przyjaciela. Szybko jednak wpadają w tarapaty. Jak z nich wybrną?
Imperialna przygoda
Członkowie grupy New Mutants, wraz z innymi przedstawicielami homo superiors, mieszkają teraz na wyspie Krakoa. Tutejsza sielanka jednak niezbyt im służy. Chcąc wyrwać się z monotonii, postanawiają odwiedzić swego kumpla Cannonballa, który wraz ze swą małżonką przebywa aktualnie gdzieś w kosmosie. W tym celu wsiadają na statek gwiezdnych piratów Starjammers, co wróży jedynie kłopoty. Niedługo później podpadają przedstawicielom władz Imperium Shi’ar. Zostają skazani na dożywocie, choć z kłopotów mogą się wydostać, wypełniając pewną misję. Bohaterowie oczywiście się nie wahają i przyjmują ofertę, wdając się tym samym w galaktyczno-polityczny konflikt.
Dodatek?
Omawianie albumu Świt X: New Mutants należy zacząć od tego, że jest to spin-off głównej historii rozpoczętej w zeszycie Ród X: Potęgi X i kontynuowanej w Świt X. Nowi Mutanci otrzymują więc bardzo luźny jednostrzał, będący odrębną historią. Za jej scenariusz odpowiada Jonathan Hickman, scenarzysta znany przede wszystkim z serii Avengers oraz Tajne wojny. Tym razem postanowił pokierować losami Dzieci Atomu i wszystko rozpoczął bardzo dobrze, dając nam wspomniany już Ród X. Otrzymaliśmy wówczas dobrze przyjętą, ale też bardzo poważną opowieść. Tym razem twórca postanowił dać nam nieco odetchnąć. Przedstawiona historia jest bardziej humorystyczna, nie wiąże się z ratowaniem świata i nie wpływa na losy wszechświata. Ot, grupka przyjaciół rusza na wycieczkę i wpada w tarapaty, z których stara się wydostać. Dostajemy tu sporo żartów, łamanie czwartej ściany, dziwne zwroty akcji i dość łatwe radzenie sobie z problemami. Niektóre walki nawet nie zostają pokazane. Otrzymujemy jedynie obraz już po stoczonej bitwie. Dodatkowo wewnątrz znajdziemy specyficzne opisy postaci, a nawet coś w rodzaju gry, abyśmy sami mogli sprawdzić, która ze stron konfliktu wygra. Jednocześnie trzeba przyznać, że bohaterowie są tu dobrze opisani, nie brak im charakteru i czuć między nimi więź. Oczywiście jest to o tyle łatwiejsze, że większość z nich doskonale znamy, bowiem główne role odgrywają tu Magic, Sunspot czy Wolfsbane, ale nadal trzeba było przecież nad nimi popracować, aby osiągnąć właśnie taki efekt.
I choć scenariusz jest lekki, to należy też dodać, że zapewne nie każdy się w nim odnajdzie. Przede wszystkim trzeba tu znać nieco samych New Mutants. Ponadto przyda się także wiedza na temat Starjammers. Najtrudniej jednak odnaleźć się będzie w politycznych układach Imperium Shi’ar. Bez tej wiedzy może wkraść się nam nieco chaosu, który zaburzy odbiór komiksu.
Kolorowy kosmos
Oprawą graficzną Świt X: New Mutants zajął się Rod Reis. Trzeba przyznać, że znakomicie przedstawił to, co nakreślił w scenariuszu Hickman. I nie chodzi tu tylko o to, że rysunki nadążają za opowieścią, nie brak tu dynamizmu, a i bohaterowie zostali dobrze przedstawieni. Artysta również podszedł do tematu w sposób bardziej luźny i humorystyczny. Nie trzymał się sztywno jakichś ram i dał upust swej wyobraźni, dając nam niezwykle barwny wszechświat. Jest on bardziej symboliczny, pełen dziwacznych ras i stworzeń, przypominający opowieści rodem ze Strażników Galaktyki. I jeszcze te pastelowe, nieco rozmazane kadry – to naprawdę robi świetne wrażenie i umila czytanie. A do tego wszystkiego dostajemy jeszcze zestaw okładek, zarówno od Reisa, jak i kilku innych rysowników, dodatkowo przyciągających wzrok. Zwłaszcza wersja Magik, w której można by się zakochać.
Lecimy?
Świt X: New Mutants to lekka przygoda utrzymana w humorystycznym tonie. Zdecydowanie różni się od całego eventu z mutantami zapoczątkowanego przez Hickmana. Można się w nią wciągnąć i dobrze bawić, nawet nie skupiając się zbyt mocno. Aczkolwiek dla osób słabiej znających kosmiczne realia Marvela odbiór może być utrudniony, a historia wydawać się rwana i mniej ciekawa. Cały komiks nie wnosi też zbyt wiele do ogólnego kanonu Domu Pomysłów, więc można go dodać do swej kolekcji, ale nie trzeba. Choć dla szaty graficznej mimo wszystko warto.