Egzorcysta wielkim dziełem jest. Nie można tego samego powiedzieć o całej rzeszy przeciętnych (i gorzej) późniejszych produkcji o podobnej tematyce (jak np. Egzorcyzmy „kogoś tam i kogoś tam”), które kilka lat temu przewalały się przez małe i duże ekrany. Tam, gdzie filmy nie domagają, pojawia się szansa dla komiksu. I Outcast. Opętany w pełni ją wykorzystuje, wzbogacając skostniałą formułę poprzez wymieszanie jej z innym klasykiem horroru – Inwazją porywaczy ciał.
Jestem fanem Kirkmana i się tego nie wstydzę. Żywe trupy to jeden z moich ulubionych komiksów, nawet pomimo swojej tasiemcowatości. Marvel Zombies są kapitalną zabawą superbohaterskimi tropami. Oblivion song, czyli opowieść o alternatywnym wymiarze, jest całkiem przyjemnym czytadłem. Scenarzysta ma ciągoty do opowieści obyczajowych, co bynajmniej nie jest dla mnie wadą, szczególnie że ludzkie dramaty zazwyczaj ubrane zostają w fantastyczny sztafaż, dzięki czemu nabierają wyjątkowego wymiaru. Tak samo jest w przypadku Outcast.
„Yin i yang”
Poprzednie tomy pokazywały historię miasteczka Rome w stanie Wirginia Zachodnia, którego mieszkańcy stali się celem inwazji tajemniczych sił. Demony (czy aby na pewno?) z każdym dniem pozyskiwały kontrolę nad coraz większą liczbą ludzi, przejmując ich ciała (jak we wspomnianym we wstępie dziele Jacka Finneya i jego filmowych adaptacjach). Głównym bohaterem opowieści jest Kyle Barnes, wyrzutek (czyli z ang. Outcast), który pomiędzy poszczególnymi tomami przechodzi przemianę z osoby skrzywdzonej i zaszczutej do aktywnie próbującej zrozumieć sytuację i powstrzymać atak mrocznych istot. W piątym tomie okazuje się dodatkowo, że protagonista nie jest jedyną osobą posiadającą moc wypędzania demonów (czy raczej zbijania ich na kwaśne jabłko, aż wykrztuszą z siebie złe moce). Jego mentorem staje się zaginiony ojciec, z którym nigdy wcześniej nie miał kontaktu. Niczym w filmach z lat 80. i 90. bohater przechodzi pod okiem ojca trening, uczy się nowych technik i wreszcie ze strony biernej zaczyna brać aktywny udział w konflikcie.
Anioły i demony
Outcastowi daleko do tempa Żywych trupów, w których bohaterowie ciągle się przemieszczali i gdzie czytelnik co rusz zaskakiwany był zwrotami akcji. Tutaj, na podobnej ilości stron, fabuła rozwija się bardzo niespiesznie – pomimo że Inwazja łączy tomy piąty i szósty oryginalnego wydania, to wszystko to zdaje się stanowić dopiero wstęp do większego konfliktu, co może nie byłoby taką przeszkodą, gdyby nie to, że tytuł powstaje w USA w tempie jednego tomu na rok. Przy takim trybie wydawniczym komiks rozkręcił się zdecydowanie za późno. Na szczęście Kirkman nareszcie odsłania rąbka tajemnicy, ukazując genezę i motywację drugiej strony, czego brak mierził mnie w poprzednich odsłonach. Okazuje się, że w równoległej rzeczywistości toczył się bój pomiędzy bytami z ciemności a tymi ze światła. Oczywiście przybysze należą do tej pierwszej grupy, a przyciągnęła ich do naszego świata potrzeba cielesności. Od początku historii pytaniem otwartym było, na ile opętania mają wymiar religijny i taka, a nie inna decyzja wcale tego problemu nie rozwiązuje. Cóż, nie ukrywam, że po Kirkmanie spodziewałem się czegoś więcej, choć w sumie scenarzysta jest znacznie lepszy w opisywaniu, jak dane wydarzenia wpływają na jednostki, niż na ich genezie.
Strach ma grube kontury
Komiksowy horror potrzebuje odpowiednio klimatycznej oprawy graficznej. I taką dostarcza tutaj Paul Azaceta, który często i gęsto operuje czernią zarówno w konturach, jak i w wypełnieniach kadrów. Muszę przyznać, że jeden patent Azacety szczególnie przypadł mi do gustu – każda strona posiada przynajmniej jeden dodatkowy kadr w kształcie kwadratu. Tego rodzaju „znaczki” wykorzystywane są m.in. do dodatkowych ujęć na twarze i są na tyle charakterystyczne, że nie kojarzę podobnego motywu u innych artystów. Jednocześnie trochę szkoda, że sam układ kadrów i stron jest bardzo klasyczny. Brak tu szaleństwa i pomysłowości, które tak spodobały mi się w dość podobnym duchowo i stylistycznie Gideon Falls.
Nazwiska Kirkmana i Azacety dumnie wybrzmiewają na okładce, dlatego tym bardziej krzywdzący jest fakt pominięcia tam trzeciej bohaterki, która jest równie ważna dla całości. Elizabeth Breitweiser wykonała świetną robotę, wypełniając czerń rysownika za pomocą odpowiednio przygaszonych kolorów. Za swoją pracę kolorystka była nawet nominowana do nagrody Eisnera (i słusznie).
Inwazja opętywaczy ciał
Komiks powinien spodobać się zarówno Kirkmaniakom, jak i szukającym horroru z zacięciem społecznym. Inwazja wyszła w kwietniu 2019 roku, czyli eony temu. Mam nadzieję, że wydawnictwo Mucha Comics nie porzuciło tego tytułu i obecny przestój spowodowany jest czekaniem na tom ósmy oryginalnego wydania (premiera w styczniu 2021 r.), by znowu wydać podwójny numer. A znajdzie się tam finał historii i odpowiedzi na kilka otwartych pytań, których Kirkman wciąż nie ujawnił.