Nie ma nic bardziej orzeźwiającego po serii ciężkich powieści fantasy niż książka dla dzieci. I piszę to z całą moją dwudziestoośmioletnią powagą – jeśli macie gorszy dzień, tydzień czy nawet miesiąc, przeczytajcie Kto wypuścił bogów Maz Evans, a od razu poczujecie się lepiej.
Pierwszą rzeczą, do której muszę się przyznać, nim cokolwiek napiszę o samej książce, jest sposób w jaki podchodziłam do tego wydania – jak przysłowiowy pies do jeża. Wydawało mi się, że jestem już za stara na beletrystykę dziecięcą, własnego potomstwa nie posiadam, więc zdecydowanie żaden ze mnie target. O jakże się myliłam! Dawno tak bardzo nie ucieszyłam się z bycia w błędzie.
Feels like 1997
Kto wypuścił bogów to objętościowo niewielka książka, ot 370 stron zadrukowanych dość dużą czcionką, z uroczymi obrazkami na początkach rozdziałów i prześliczną okładką. Czyta się szybko, kartki pięknie pachną i nim się człowiek obejrzy, książka skończona, a w człowieku zostaje poczucie pustki jak po każdej świetnej lekturze. Ale też dużo ciepła, bo właśnie je najbardziej wywołuje. Jeśli jesteście równie starzy jak ja, to pamiętacie pewnie niedzielne filmy puszczane w późnych latach 90 i początkach 2000 pokroju Babe świnka z klasą (1995), Czego pragną dziewczyny (2003), Smażone zielone pomidory (1991) czy Wakacje Waltera (2003). Kto wypuścił bogów jest właśnie takie – pełne dobrych wartości przekazywanych w mądry sposób.
Głównym bohaterem powieści Maz Evans jest chłopiec o imieniu Elliot, którego samotnie wychowuje mama. Mają swoją farmę, starają się jakoś wiązać koniec z końcem. Nie przelewa im się, ale też niczego w domu nie brakuje – do chwili, kiedy Josie podupada na zdrowiu i chłopiec postanawia przejąć wszystkie obowiązki dorosłego na siebie. Gdzie w tym wszystkim tytułowi bogowie? Ano zbiegiem okoliczności na Ziemię trafia Panna, jedna z konstelacji gwiezdnych i spotyka naszego bohatera. Nie chcę zdradzać więcej, bo naprawdę powinniście sięgnąć po tę książkę.
I żyli długo i szczęśliwie
Autorka pokazuje świat oczami nastolatka, który bierze na swoje barki więcej niż jest w stanie unieść po to, aby chronić ukochaną mamę. Jakby tego było mało, zostaje nagle wciągnięty w pełną bogów kabałę, o których uczył się na lekcjach historii. Nie ma tu zaskakujących zwrotów akcji czy niesamowitych wydarzeń, których nie mogliśmy sami przewidzieć. Całość Evans opakowała w uroczą opowieść z morałem.
Niestety, pisarce nie udało się uciec od powielania pewnych schematów. Z jednej strony zdaję sobie sprawę, że to książka dla dzieci, ale z drugiej nie sądzę, aby trzeba je było traktować mniej poważnie niż czytelnika dorosłego. W Kto wypuścił… złole są złolami do szpiku kości, okropna i wścibska sąsiadka od pierwszych wypowiedzianych zdań pozostaje niezmienna do końca historii, Hermes prezentuje się jako pijący cappuccino modniś, a Panna księżniczki w opałach. Dzięki bogom, że przynajmniej pozytywne postaci czegoś się uczą i ewoluują!
Jeśli przymkniecie oko na pewnie niedociągnięcia to będziecie się świetnie bawić – to prosta historia o przyjaźni, miłości i lojalności, którą z czystym sumieniem polecam wszystkim dorosłym. A jeśli macie wśród swoich bliskich dzieci, które wchodzą w wiek nastoletni, to koniecznie sprezentujcie im Kto wypuścił bogów.