Droga samuraja
Zanim przejdziemy do faktycznej recenzji, to mała informacja dla osób, które nie miały wcześniej do czynienia z tą serią – Onimusha 2: Samurai’s Destiny jest sequelem, ale z innym protagonistą i niezależną historią, dlatego nie jest wymagana wcześniejsza znajomość Onimusha: Warlords (oryginalnie wydanej w 2001 roku, ale dziś dostępnej także w zremasterowanej wersji).
Dobrze, a teraz do rzeczy… Akcja Onimusha 2: Samurai’s Destiny Remaster rozgrywa się w XVI-wiecznej Japonii, w czasach brutalnych walk o władzę, ale Capcom dorzuca do tej historycznej scenerii sporą dawkę demonicznego absurdu. Historia, choć osadzona w realiach epoki Sengoku, szybko skręca w stronę mrocznej fantastyki: legendarny daimyō Oda Nobunaga powraca z martwych jako generał armii demonów Genma i wyrusza na krwawą kampanię podboju kraju. Jedną z jego pierwszych ofiar pada wioska Yagyu, zrównana z ziemią w spektakularnie dramatycznym początku gry.
Gracz wciela się w Jubeia Yagyu – samuraja pragnącego się zemścić (klasyka…). Choć protagonista ma charyzmę mokrej ścierki (czasem coś rzuci z lekką bezczelnością, ale to rzadkość), fabuła nadrabia ten brak osobowości dzięki drugoplanowym postaciom. To właśnie relacje z towarzyszami – takimi jak urocza i lojalna Oyu, rubaszny mnich Ekei czy zadziorny Magoichi – nadają przygodzie serca. Wszystko to ma jeszcze większe znaczenie, ale o tym później.
Ton gry balansuje na cienkiej granicy między powagą a groteską – i robi to z zaskakującym wdziękiem. Z jednej strony mamy demoniczne intrygi, nieziemskie moce Oni i los świata na szali, z drugiej: dziwaczne wstawki, tandetne dialogi i absurdalne sceny z… Mechanicznym koniem? Ta dysonansowa mieszanka sprawia, że Onimusha 2 intryguje i bawi jednocześnie – nie tylko jako historia o zemście, ale jako interaktywna opowieść z humorem. Świat przedstawiony, choć skromny w skali, robi wrażenie dzięki starannie zaprojektowanym lokacjom i atmosferze. Opuszczone świątynie, mgliste lasy czy złowieszcze zamczyska skutecznie budują klimat, a przebłyski historii o demonach i starożytnych mocach dodają całej opowieści pewnej mistyki.
Walczę, chociaż nie zawsze widzę z kim
Pod względem rozgrywki kolejna część Onimushy prezentuje klasyczne podejście do akcji z początku lat 2000, będąc duchowym kuzynem serii Resident Evil – tyle że zamiast zombie mamy demony, a zamiast pistoletów – katanę. Układ gry przypomina survival horror: mamy stałe kąty kamery, zamknięte, często klaustrofobiczne lokacje i zagadki środowiskowe, które opierają się na zbieraniu przedmiotów i ich odpowiednim wykorzystaniu. Wszystko to wciąż działa, choć bywa toporne dla współczesnego gracza. Kluczowym wyróżnikiem recenzowanego tytułu jest walka w zwarciu – dynamiczna, choć nieprzesadnie złożona. Zaczyna się prosto: ciosy, blok, unik. Jednak szybko nabiera głębi dzięki magicznym atakom, różnorodnej broni i systemowi ulepszeń opartemu na pochłanianiu dusz pokonanych przeciwników. Każda broń ma własny styl walki oraz specjalny atak, a niektóre – jak lodowa włócznia Hyoujin-Yari – potrafią nawet zamrażać wrogów, co otwiera drogę do efektownych kombinacji.
Najciekawszą mechaniką walki jest Issen – precyzyjne, krytyczne uderzenie, które można aktywować tylko na chwilę przed atakiem przeciwnika. Trudne do wykonania, ale niezwykle satysfakcjonujące i potencjalnie zabójcze. System ten zachęca do cierpliwości i refleksu, zniechęcając do bezmyślnego spamowania ataków. Niestety, archaiczne elementy designu potrafią dać się we znaki. Stałe kąty kamery bywają frustrujące w intensywnych starciach, a ciasne korytarze, których pełno w grze, często ograniczają pole manewru, szczególnie gdy ekran wypełni się kilkoma rodzajami przeciwników – także tymi atakującymi spoza kadru. Nie pomaga też fakt, że wrogowie potrafią respawnować się nieskończenie w niektórych lokacjach, co utrudnia eksplorację i może powodować irytację.
Za to świetnym dodatkiem, który odróżnia Samurai’s Destiny od pierwszej odsłony serii, jest rozbudowany system towarzyszy. Czterech unikalnych bohaterów (Oyu, Ekei, Kotarō i Magoichi) może dołączać do Jubeia w zależności od tego, jak gracz rozwinie z nimi relacje – a kluczem do tego są prezenty. W zależności od tego, co się komu podaruje, towarzysze mogą brać udział w walce, oferować unikalne przedmioty lub nawet zyskać własne grywalne sekwencje. To zaskakująco głęboki system, który nie tylko wzbogaca historię, ale i zachęca do wielokrotnego przechodzenia gry, by zobaczyć inne wątki oraz przerywniki filmowe.
Demony, gdzie okiem sięgnąć
A jest na co popatrzeć, bo Remaster Onimusha 2: Samurai’s Destiny to przykład produkcji, która mimo ograniczonego zakresu modernizacji, potrafi zaskoczyć dopracowaną warstwą wizualną – choć nie bez pewnych zastrzeżeń. Capcom postawił na zachowanie ducha oryginału, aktualizując grę głównie w zakresie rozdzielczości i interfejsu użytkownika. Wstępnie renderowane tła, które już w czasach PS2 wyróżniały się klimatem, przeszły lekką odnowę i dziś prezentują się zaskakująco dobrze – ostre, pełne detali, o subtelnym uroku gier z początku XXI wieku. Choć niektórym mogą wydawać się nieco sterylne, ich projekt artystyczny i kreatywne przedstawienie feudalnej Japonii nadal robią wrażenie.
Modele postaci oraz przerywniki FMV zostały odpowiednio podrasowane i choć nie dorównują współczesnym standardom gier AAA, to zdecydowanie przewyższają swój pierwowzór – oferując czyste, wyraźne tekstury, które nie kłują w oczy nawet w trybie 16:9. Gra daje też możliwość przełączania między oryginalnym formatem 4:3 a panoramicznym, co dla purystów i nowych graczy będzie sporym atutem.
Audio również doczekało się drobnych usprawnień. Nowością jest możliwość wyboru między japońską a angielską ścieżką dźwiękową – co ważne, obie wersje oferują zupełnie różne doświadczenia. Angielski dubbing, choć momentami kiczowaty i nieco niezręczny, ma w sobie urok dawnych lat, który dla wielu będzie częścią nostalgicznego klimatu. Z kolei oryginalne japońskie głosy brzmią znacznie bardziej naturalnie i stanowią mile widziany dodatek. Muzyka tła została delikatnie poprawiona, zachowując klimat grozy i heroizmu, jednocześnie brzmiąc nieco pełniej niż w wersji z 2002 roku.
Trzeba uczciwie przyznać, że nie jest to remaster na miarę Xenoblade Chronicles: Definitive Edition czy Oblivion Remastered. Onimusha 2 nadal zdradza swoje korzenie z ery PlayStation 2, a niektóre tekstury i animacje mogą wydawać się przestarzałe. Mimo to, odświeżona wersja działa płynnie i stabilnie, co jest szczególnie ważne w dynamicznych sekwencjach walki. Brak większych spadków klatek i szybkie ładowanie scen to z pewnością aspekty warte docenienia.
To jeszcze nie koniec…
Omawiany tytuł jest w rzeczywistości sentymentalną podróżą do przeszłości, która wciąż potrafi dostarczyć wyjątkowych wrażeń – o ile jest się gotowym przymknąć oko na archaizmy sprzed ponad dwóch dekad. Gra ma w sobie coś z magicznej kapsuły czasu: to linearna, stylizowana przygoda, która przypomina czasy, gdy światy gier wydawały się większe niż były, a ich niedoskonałości można było zrzucić na karb epoki. To właśnie w tych niedociągnięciach – sztywnym sterowaniu, stałych kątach kamery czy topornej walce – wielu graczy odnajdzie nostalgiczną przyjemność.
Problem w tym, że nostalgii nie da się w pełni przetłumaczyć na dzisiejsze standardy. Remaster, mimo kilku przemyślanych usprawnień, jak nowoczesne sterowanie, możliwość zmiany broni w locie czy dostępny od początku łatwy poziom trudności, nie ukrywa faktu, że wiele mechanik się po prostu zestarzało. Przykładowo: frustrujące zmiany kierunku ruchu postaci przez sztywne kąty kamery, uciążliwe fale przeciwników czy pozornie przypadkowe ogłuszenia sprawiają, że niektóre sekwencje (zwłaszcza jedna z walk z bossem) balansują na granicy grywalności i cierpliwości gracza.
Z jednej strony, remaster zachowuje charakter i tożsamość oryginału – co docenią fani serii i miłośnicy kultowego już PS2. Z drugiej jednak strony, trudno polecić go komuś, kto nie ma już w sercu miejsca na toporne systemy i przestarzałą filozofię projektową. Onimusha 2 Remaster raczej nie przekona nowego pokolenia do serii; zamiast tego bardziej działa jako eksponat muzealny – cenny, ciekawy, ale niekoniecznie wciągający. Żeby nie było, to wciąż dobra gra, a Capcom zrobił kolejny krok w stronę przypomnienia o kultowej marce, ale jeśli nadchodzące Way of the Sword ma rzeczywiście odświeżyć Onimushę, to czas przeszły nie może już być szablonem – powinien być inspiracją do czegoś nowego.
Grę do recenzji otrzymaliśmy od Capcom Polska, za co bardzo dziękujemy, ale nie wpływa to na ocenę końcową produktu.