Ku uciesze fanów, wydawnictwo Egmont kontynuuje serię Marvel Classic. Tym razem mamy okazję ruszyć w nostalgiczną podróż do przełomu lat 80. i 90., aby raz jeszcze przeżyć przygody z najsłynniejszymi mutantami świata, czyli grupą X-Men. A na wycieczkę zabiera nas niemniej sławny rysownik – Jim Lee.
Niezbędne wsparcie
Zbiorowe wydanie klasycznych komiksów z serii X-Men rozpoczynamy w momencie, gdy Charles Xavier nie żyje, Magneto zaginął, grupa jest rozbita, a na mutantów rozpoczynają się polowania. Resztki składu muszą poradzić sobie nie tylko z wrogo nastawionymi ludźmi, ale i przybyszami z kosmosu, w postaci Nanny i jej pomocników. Następnie przenosimy się historii nastoletniej Storm, a także dowiadujemy się, jakie zmiany zaszły w życiu Psylocke. Oprócz tego wyruszamy wraz z Wolverinem i Jubilee do Japonii, gdzie „Rosomak”, nawiedzany przez wizje Nicka Fury’ego i Kapitan Marvel, przypomina sobie historię z czasów II wojny światowej, kiedy to poznał Kapitana Amerykę i Czarną Wdowę. Wszystkie te wydarzenia niewiele ze sobą łączy. Niektórym brakuje początku lub zakończenia i bardzo łatwo się w nich pogubić. Na szczęście dostajemy wsparcie w postaci przewodnika. Na pierwszych stronach komiksu znajduje się wstęp napisany przez Kamila Śmiałkowskiego. Wyjaśnia nam on genezę zeszytów i streszcza wydarzenia rozgrywające się pomiędzy nimi. Dowiadujemy się także, że celem wydawnictwa Egmont było umieszczenie w wydaniu jedynie tych prac, które stworzył Jim Lee. Autor początkowo tylko zastępował innych rysowników, więc nad X-Men pracował dorywczo. Stąd też pewne braki w historii, przez które przeprowadza nas wspomniany już pomocnik.
Space Opera
Kiedy przebrniemy przez pierwsze kilkadziesiąt stron, wszystko zaczyna robić się spójne, a wsparcie przewodnika przestaje być potrzebne. Jest to bowiem moment, kiedy Jimowi Lee powierzono X-Menów na stałe, i na dobre rozpoczęła się jego współpraca ze scenarzystą przygód mutantów, czyli Chrisem Claremontem. Zaczynamy także klasyczną, kosmiczną operę. Homo superior wyruszają do innej galaktyki, aby walczyć o przyszłość Imperium Shi’ar. Mamy okazję, aby ponownie spotkać znanych już bohaterów w postaci Storm, Wolverine’a czy Colossusa, ale także poznać zupełnie nowych (przynajmniej w tamtym okresie) X-Menów, czyli Gambita czy Jubilee. W tym samym czasie, na tajemniczym lądzie znanym jako Savage Land, walkę toczą zjednoczeni Rogue i Magneto, wspierani przez S.H.I.E.L.D. z Nickiem Furym na czele. Obie historie posiadają mnóstwo niespodziewanych zwrotów akcji, nie brakuje w nich walk na śmierć i życie, a wszystko okraszone jest wątkami miłosnymi.
Nostalgiczna kreska
Autorem scenariusza do X-Men jest wspomniany już Chris Claremont. To właśnie on zajął się tymi homo superior w 1975 roku i opowiadał o nich przez kolejne piętnaście lat. W tym czasie stworzył także serię New Mutants oraz uważaną za jedną z najlepszych w historii opowieść Saga Mrocznej Phoenix. Trzeba przyznać, ze pomysłów nigdy mu nie brakowało i choć wydarzenia przedstawione w zbiorczym wydaniu od Egmonta to już „końcówka” jego pracy z mutantami, to nadal nie brakuje w nich fantazji i polotu. Czytelnik przeżywa kolejne przygody wraz z bohaterami i, tak jak oni, jest zaskakiwany kolejnymi zwrotami akcji, kiedy przyjaciel nagle staje się wrogiem, lub odwrotnie.
Choć Claremont wykonał kawał dobrej roboty, a w komiksie dostajemy najsłynniejszych bohaterów z Wolverine’em, Storm czy Rogue na czele, to prawdziwą gwiazdą, która wciąż przyciąga rzesze fanów, jest tu Jim Lee. To właśnie stworzona przez niego kreska, która następnie była inspiracją dla wielu innych artystów, jest kwintesencją lat 90. Nic więc dziwnego, że to właśnie jego nazwisko pojawia się na okładce komiksu. Choć ogromny szacunek należy się obu twórcom. Pierwszy komiks X-Men wydany przez ten duet sprzedał się bowiem w nakładzie 8.1 miliona egzemplarzy i trafił do Ksiegi rekordów Guinnessa.
Patrząc na komiks, na myśl przychodzi mi od razu twórczość Todda McFarlane’a, którego Spider-Mana miałem okazję niedawno recenzować. Obaj panowie tworzyli w podobnym okresie i ich styl jest do siebie zbliżony. Widać to przede wszystkim w sposobie przedstawiania kobiet. Każda pani jest niezwykle seksowna, jej kobiece kształty są uwypuklone, a i często odkrywa przed nami sporo, choć nie wszystko, aby pozostawić nieco wyobraźni. Jednak prace autora Człowieka-Pająka są znacznie bardziej mroczne, groteskowe, tajemnicze i pełne potworności. Lee z kolei dużo więcej uwagi poświęca akcji. Jego bohaterowie nie czają się za rogiem tylko od razu wdają w walkę.
Jak oceniać klasyki?
X-Men z serii Marvel Classic to komiks niezwykły. Nie bez powodu stał się hitem w swoich czasach. Dziś zapewne wielu z nas również chętnie do niego wróci. Młodsi będą mieli okazję zobaczyć nieznane im dotychczas przygody mutantów, starsi z kolei chętnie wrócą do czasów dzieciństwa. Przygody homo superior autorstwa Chrisa Claremonta i Jima Lee ukazywały się bowiem w Polsce dzięki wydawnictwu TM-Semic. Pewnie do dziś poszczególne zeszyty da się jeszcze odnaleźć w starych zbiorach, piwnicach i na strychach, a i być może gdzieniegdzie stoją dumnie na półkach, niczym relikty minionych czasów. A jak wypada sama przygoda? Scenariusz jest wciągający, pełen akcji, walk i zaskoczeń. To, co wyróżnia spośród dzisiejszych komiksów, to nie tylko styl rysowania, ale także prowadzenie dialogów. Zawiera on bowiem dużo więcej rozmów niż współczesne wydania i momentami wydaje nam się, że czytamy książkę. Autor skupia się głównie na bohaterach, ich ruchach, czy emocjach. Pokazany jest każdy mięsień, czy włos na skórze. Dużo mniej uwagi poświęcono natomiast tłu. W wielu przypadkach są to tylko rozmyte plamy mające przedstawiać las czy ścianę. Bardzo rzadko można się tu doszukać jakiś szczegółów. Najważniejszy jest bowiem bohater, a nie to, co dzieje się za nim. Trzeba więc przywyknąć do takiego stylu i dać się ponieść wydarzeniom, w które wplątani zostali X-Meni.