Pierwszy tom Mojry to prawdziwa jazda bez trzymanki, która już wraz z pierwszymi stronami rzuca nas na głęboką wodę, zdradzając, w jak fascynującym, ale i niebezpiecznym miejscu się znaleźliśmy. Tytułowa Inayari to żeński klasztor położony w odludnych, mroźnych górach, nieopodal martwego morza wiecznie skutego lodem. Jego mieszkanki są tyleż wyznawczyniami i uczennicami Mojr, co więźniarkami. Kto raz trafił w mury twierdzy, nie może z niej odejść, nie ukończywszy szkolenia, a nawet wówczas nie odzyskuje pełnej wolności, nie mogąc swobodnie podróżować czy założyć rodziny. Życie w Inayari nie należy do prostych ani przyjemnych, a choć da się tam posiąść niezwykłe umiejętności w zakresie medycyny, walki, skrytobójstw, a nawet magii runicznej, równie prawdopodobna jest też porażka i śmierć. Młode adeptki zdają sobie sprawę z ryzyka, a ich mentorki wcale nie starają się go zmniejszać, bo edukację mają przetrwać tylko najlepsze. Atmosfera jest więc cokolwiek… napięta. A to wszystko zanim grozę powiększą plotki o przerażających eksperymentach prowadzonych w Zakazanych Komnatach, a na progu uczelni zjawi się obcy, śmiertelnie ranny mężczyzna władający magią.
Akcja przede wszystkim
Jak twierdzi sama autorka za pośrednictwem notki biograficznej umieszczonej wewnątrz tomu, „w swoich książkach skupia się na scenach akcji, szczególną uwagę zwracając na walkę wręcz”. Choć samych scen walki nie znajdziemy tu przesadnie wiele i, prawdę powiedziawszy, nie zauważyłem, by były one napisane jakoś znacząco lepiej, niż w konkurencyjnych dziełach (a przynajmniej tych przyzwoitej jakości), to Przeklętym dzieciom Inayari nie sposób odmówić nadzwyczaj wartkiego toku fabuły i przystępnego, energicznego stylu narracji.
W pewnym momencie lektury całość zaczęła mi się nieco kojarzyć z Harrym Potterem, i to niekoniecznie ze względu na wątek sekretnej szkoły magii. Da się tu wyczuć podobną swobodę opowiadania wcześniej założonej historii wraz z dość oszczędnym dozowaniem czytelnikowi wątków pobocznych i scenek niepopychających akcji do przodu, przy jednoczesnym bazowaniu na ciekawym i rodzącym wiele pytań pomyśle na świat przedstawiony. W mojej opinii książkom pani Rowling takiej popularności przysporzyły przede wszystkim te elementy, a tutaj autorce udaje się zagrać na zbliżonych nutach… i to bez odrobiny fałszu! Podobnie też ograniczenie miejsca zdarzeń do wnętrza klasztoru Inayari – niczym spędzenie całości roku szkolnego w Hogwarcie – stworzyło idealne pole do rozegrania znaczących interakcji między poszczególnymi postaciami, dość naturalnego i wbrew pozorom niespiesznego poznawania tajemnic tej szkoły, jak również niezbędnej introspekcji w głąb przeżyć i przemyśleń głównej bohaterki.
Pamiętaj, czyimi oczami patrzysz…
Skoro już o głównej bohaterce mowa, to jest nią Rayn – młoda, ale w pełni wykwalifikowana kapłanka runiczna. Swoje magiczne uzdolnienia wykorzystuje przede wszystkim do tworzenia iluzji oraz eksperymentów medycznych, których zwieńczeniem ma być odkrycie metody przywracania życia niedawno zmarłym. Niezależnie od swoich zainteresowań, potrafi ona też skutecznie życie odbierać (jak zresztą każda absolwentka Inayari), czy to z pomocą ofensywnych zaklęć, czy też zestawu ulubionych noży do rzucania.
Mimo swych dość szerokich kompetencji, Rayn nie jest jednak w klasztorze szczęśliwa, a jej położenie w hierarchii tej hermetycznej społeczności pozostaje niejednoznaczne. Rozliczne talenty i brak tak często widocznego u innych mentorek sadystycznego usposobienia przysparzają jej co prawda sympatii większości adeptek, ale wiele kapłanek patrzy na nią krzywo ze względu na niefortunne pochodzenie kobiety. Rayn, jako córka skrytobójczyni, jest żywym dowodem złamania przez jej matkę jednej z fundamentalnych zasad Inayari, o której wspominałem we wstępie (zakaz wchodzenia w związki i zakładania rodziny). Karą za ten występek jest nie tylko śmierć „zdrajczyni”, ale także niezbywalne piętno nakładane na jej dzieci, które już w chwili narodzin są przymusowo wcielane do klasztoru celem odpracowania winy rodzicielki, a ich osobiste swobody, zwłaszcza te dotyczące opuszczania murów twierdzy, zostają ograniczone jeszcze bardziej niż zazwyczaj. Z tego względu Rayn trzyma się raczej na uboczu, nie pozwalając sobie na przyjaźnie czy uczestnictwo w politycznych rozgrywkach między nieoficjalnymi stronnictwami wśród kapłanek.
To wszystko musi jednak ulec zmianie, wbrew chęciom naszej protagonistki, gdy dotychczas niedziałająca runa wskrzeszenia przywraca do życia Aidena, młodego chłopaka obdarzonego czarodziejskimi zdolnościami niezwykle podobnymi do magii samej Rayn. To nadnaturalne powiązanie wyłącznie się zresztą pogłębia od momentu owego cudownego wyleczenia. Jak to niestety często bywa, wiele spraw w życiu dziewczyny zaczyna się walić jedna po drugiej, a ona sama zostaje rozdarta między troską o adeptki, trudnymi uczuciami wobec Aidena, koniecznością zgłębienia tajemnic Zakazanych Komnat oraz chęcią dokładniejszego poznania losów swojej rodziny.
…bo dostrzeżesz tylko to, co one.
Jak już zdążyłem napomknąć, autorka pozwala sobie tutaj na pewną zabawę perspektywą. Literatura fantasy ma to do siebie, że zazwyczaj serwuje czytelnikowi znacznie większe porcje ekspozycji, niż inne gatunki, ponieważ musi mu wiarygodnie i zrozumiale zarysować świat przedstawiony wyraźnie inny od naszego. Jako że lwią część książki spędzamy „w głowie” Rayn, to właśnie ona toczy rozmowy i snuje przemyślenia mówiące nam, jak to uniwersum działa. W ten sposób poznajemy zasady funkcjonowania magii wraz z jej ograniczeniami, nazwy i charakter ważnych dla fabuły instytucji, układ sił w fikcyjnym państwie, w którym się znajdujemy, a także rolę religii i powiązanego z nią panteonu bóstw podzielonych na żeńską grupę Mojr oraz męską – Tytanów.
I cóż w tym niezwykłego? Ano to, że przyzwyczajeni jesteśmy do ufania tak narratorowi, jak protagonistom, i traktowania podawanych nam informacji jako pewników. Ostatecznie to wszystko ma nam umożliwić połapanie się w obcym uniwersum, czyż nie tak? Schody zaczynają się wtedy, gdy bohater, z którego perspektywą jesteśmy związani, sam posiada wiadomości niepełne, błędne lub wręcz celowo zafałszowane przez inne postaci, usiłujące nim manipulować. W przypadku nieszczęsnej Rayn wszystkie te elementy piętrzą się całkowicie niepostrzeżenie, by w pewnym punkcie fabuły runąć jej na głowę – a zatem i na głowę odbiorcy. Bardzo chętnie omówiłbym ten zabieg bardziej szczegółowo, ale zatrzymam się tutaj, bo przecież nie mogę psuć Wam zabawy spoilerami!
Świetny klimat, świetny debiut!
Choć oczywiście mogę się do kilku spraw przyczepić, jak na przykład do nieuniknionego chyba dla młodzieżówek zażenowania płynącego z niektórych scen przynależnych do wątku romantycznego czy momentów nieprzyjemnego chaosu informacyjnego wywołanego zabiegiem, który omawiałem w poprzednim akapicie, nie zmienia to faktu, że Przeklęte dzieci Inayari są pozycją naprawdę solidną. Pomysł na świat i fabułę, styl pisarski, kreacje bohaterów, wszystko to stoi powyżej gatunkowej przeciętnej, zwłaszcza na naszym rodzimym poletku literackim, co zresztą szczególnie imponuje, gdy wziąć pod uwagę młody wiek autorki oraz fakt, że jest to jej pierwsza powieść. Sięgnąłem po ten tytuł bez specjalnego entuzjazmu i zostałem bardzo pozytywnie zaskoczony. Trzymam kciuki, by kolejne tomy Mojry były jeszcze lepsze i z wielką chęcią zrecenzuję je dla Was, gdy się ukażą!