Film już w pierwszych minutach rzuca nas na głęboką wodę, tzn. pokazuje nam codzienność w jednej z wciąż istniejących enklaw ludzkości, a także zajawkę zagrożenia, które do obecnego stanu rzeczy doprowadziło. Dostajemy też krótkie wprowadzenie, sprowadzające się do „pewnego pięknego dnia spod ziemi masowo wyszły gadziny nieznanego pochodzenia i wymordowały wszystkich ludzi, do jakich udało im się dostać. Potwory z jakiegoś powodu nigdy nie zapuszczają się powyżej 2440 m.n.p.m., więc od ich przybycia ukrywamy się w górach”.
Na początek – zagadka!
Na tym etapie Strefa rzeczywiście wciąga i buduje atmosferę tajemnicy, której ocalonym nie było dane zbadać niemal wcale w obliczu zmasowanego ataku wroga. W pierwszych scenach udaje się stworzyć klimat odosobnienia oraz bardzo wyraźnie zarysowanego lęku i poczucia bezsilności bohaterów. To nie The Walking Dead, gdzie każdy, kto przetrwał pierwsze kilka tygodni apokalipsy nauczył się już w ten czy inny sposób lawirować pomiędzy żywymi trupami i jest w stanie w miarę bezpiecznie podróżować, zdobywać zasoby itp. Tutaj jest dla widza jasne, że na co dzień bohaterowie (nie licząc pojedynczych przypadków, np. ciekawskiego i głęboko osamotnionego dziecka) pod żadnym pozorem nie wyściubiają nosa poza tytułową strefę bezpieczeństwa, a jakiekolwiek wyprawy na zewnątrz są zawsze podyktowane koniecznością i uważane za niemal pewną śmierć.
Nieznana jest także natura drapieżnych stworów terroryzujących niedobitki ludzkości. Nie wiemy, skąd pochodzą, dlaczego zabijają, czemu atakują wyłącznie ludzi ani z jakiego powodu granica 2440 metrów jest dla nich nieprzekraczalna. Gdyby bohaterowie mieli o tym jakieś pojęcie, być może zdołaliby znaleźć w nich jakieś słabe punkty lub chociaż sprytne sposoby poruszania się bez szwanku po ich terytorium. No ale cóż… tak nie jest. Wróg wydaje się zatem całkowicie obcy i niepokonany – a zatem nadzwyczaj groźny.
Takie zawiązanie akcji naprawdę mi się podobało; byłem autentycznie ciekaw, dokąd poniesie mnie ta historia, a także jakie otrzymamy odpowiedzi na powyższe pytania. Liczyłem, że fabuła będzie się kręcić wokół rozwiązywania tej zagadki… gdyby rzeczywiście tak było, film prawdopodobnie okazałby się lepszy, niż to, co ostatecznie dostaliśmy.
Film akcji udający science fiction
Niestety w momencie, w którym nasz protagonista, Will, wraz z towarzyszkami zmuszony jest wyruszyć poza swoje górskie schronienie, akcja przyspiesza, a do tego robi się niepotrzebnie chaotyczna, przez co nasze zaangażowanie w wydarzenia pokazywane na ekranie prędko spada… a przynajmniej w przypadku takiego widza, jak ja.
W miarę oglądania odnosiłem coraz silniejsze wrażenie, że twórcy Strefy kompletnie nie rozumieją słabych i mocnych stron swojego pomysłu, a przez to zupełnie źle rozkładają akcenty opowiadając historię. Zamiast umieścić tajemnicę złowrogich stworów w centrum fabuły i pozwolić postaciom odkrywać ją krok po kroku, ustawili ją na równi z pretekstową motywacją Willa, tzn. „pójść do miasta i przynieść rzecz X”. Ani to ambitne, ani interesujące, w dodatku przez to na zagadkową część opowieści nie ma miejsca, a odpowiedzi pojawiają się dopiero w samej końcówce w sposób nagły, przypadkowy i niesatysfakcjonujący.
Podobnie też nie dostajemy wystarczająco wielu okazji, by poznać relacje między głównymi bohaterami i przywiązać się do nich w sposób, który wywoływałby w nas jakąkolwiek emocjonalną reakcję, gdy ich życie jest zagrożone. Twórcy z nieznanych przyczyn wolą zamiast tego rzucać w widza niekończącymi się retrospekcjami poświęconymi zmarłej żonie Willa. Te niestety niewiele wnoszą, a całość po prostu nie działa, gdy film woli eksplorować relację martwą – dosłownie i w przenośni – niż te obecne tu i teraz.
Szarość, miałkość, obojętność
Z połączenia tych wszystkich bolączek powstaje zabałaganiony średniak spod znaku zmarnowanego potencjału. Dostajemy coś w rodzaju opowieści drogi, ale drogi krótkiej, niezbyt interesującej i niedającej postaciom (a przez to również widzowi) szansy na zżycie się ze sobą nawzajem. Kto już był w kinie kilka razy w życiu, ten dość łatwo wyłapie pewne „przełomowe” punkty fabuły świadczące o naszej odległości od napisów końcowych. I będzie zadziwiony tym, jak szybko film zmierza ku końcowi, choć jeszcze nic znaczącego się w nim nie wydarzyło.
Seans opuściłem z poczuciem, że bawiłem się całkiem znośnie, ale liczyłem na coś znacznie lepszego. Wystarczyłoby zmienić kilka drobiazgów, by stworzyć przestrzeń na historię wciągającą, oryginalną i zdolną wnieść coś nowego do nieco już wyświechtanego postapo. Jednak Strefa, niestety, wiele obiecuje, robi smak na porządne kino, a potem wykłada się na każdym kroku swojego szaleńczego pędu do przedwczesnego i rozczarowującego zakończenia.
Na film zapraszamy do sieci kin Cinema City!