Wielkie studia filmowe przyzwyczaiły nas do świetnych i przemyślanych animacji, które bawią nie tylko młodszych, ale też starszych widzów. Zaś pod pozorem rozrywki dla dzieci kryją niekiedy ważne przesłanie. Jak na tym tle prezentuje się francuska produkcja o superbohaterach prosto z dżungli, którzy pod przywództwem kung-fu pingwina bronią innych zwierząt? Przekonajmy się.
Kumple z dżungli do tej pory znani byli na małym ekranie, od 2011 roku emitowany jest bowiem serial o przygodach tej barwnej drużyny. Za jego realizację odpowiada David Alaux, to on także postanowił przenieść ich zmagania do kin. Przyznam szczerze, że na seans wybrałam się, nie mając bladego pojęcia, z czym przyjdzie mi się zmierzyć – w oczy nie rzucił mi się żaden zwiastun tej produkcji, nie znałam też odcinkowych perypetii superbohaterów. Nic, co uchyliłoby mi rąbka tajemnicy. Nie wyszłam na tym najlepiej.

Kadr z filmu „Kumple z dżungli”
Trudne jest życie superbohatera
Okazuje się, że również dżungla potrzebuje swoich bohaterów, którzy ochronią ją i zamieszkujące to środowisko zwierzęta przed szalonym koalą-piromanem. Igor, bo takie imię nosi Główny Zły™, pragnie zniszczyć cały ten ekosystem w zemście za rzekome krzywdy. Na szczęście jest jeszcze grupa odważnych przyjaciół, nazywających siebie Czempionami. To oni, pod przywództwem tygrysicy Nataszy, postarają się pokrzyżować niecne plany przeciwnika i uratować dżunglę przed spaleniem. Wielkim kosztem udaje im się zesłać koalę na bezludną wyspę i upewnić, że ten już nikomu nie zagrozi. Postanawiają rozwiązać drużynę i zająć się swoim życiem. Tygrysica odnajduje się w roli matki przygarniętego pingwinka, wychowując go jak własne dziecko.

Kadr z filmu „Kumple z dżungli”
Traf chce, że mały nielot Maurice nie da sobie w kaszę dmuchać i gdy tylko dorasta, postanawia iść w ślady matki i zostać bohaterem. Zbiera więc drużynę, z którą postanawia ratować dżunglę i jej mieszkańców przed wszystkimi zagrożeniami. Nie jest im straszne żadne niebezpieczeństwo, nawet jeśli wiąże się ono z koniecznością nasmarowania komuś kupra maścią na krosty. Prawdziwi herosi i obrońcy, kochani i ubóstwiani przez wszystkie zwierzęta. Po latach spędzonych na bezludnej wyspie powraca jednak Główny Zły™, który przez ten czas nie próżnował i opracował kolejny Wielki Plan Zagłady™. Najwyższa pora, by Czempioni zawiesili emerytury i zajęli się dawnym wrogiem, czy to nie będzie jednak wchodzenie w kompetencje nowej drużynie bohaterów?
Gdzie dwóch się bije, tam trzeci korzysta
Fabuła animacji jest niezwykle prosta, opiera się bowiem na odwiecznym konflikcie starego z nowym, przez większość produkcji możemy więc oglądać festiwal przerzucania się winą za porażki oraz wszystkie niepowodzenia, które stają się udziałem naszych bohaterów – dawni herosi zrzucają winę na młokosów i odwrotnie. Oczywiście na tym nie koniec, jesteśmy bowiem świadkami rodzinnego dramatu, z tygrysicą, pingwinem i rybą w rolach głównych. Nie pytajcie mnie o więcej szczegółów, model tej rodziny jest bowiem jeszcze bardziej popaprany niż stado, które mogliśmy obserwować we wszystkich częściach Epoki lodowcowej. Wszystkie te niesnaski działają za to na korzyść metodycznego koali, który skrupulatnie realizuje swój plan zatopienia dżungli.

Kadr z filmu „Kumple z dżungli”
Właściwie w tym momencie sami jesteście w stanie odgadnąć, jak potoczą się dalsze losy naszych bohaterów i jak ostatecznie zakończy się animacja. Dla starszego widza, który obejrzał już w swoim życiu kilka filmów (nie tylko superbohaterskich, chociaż to one posłużyły tu najpewniej za główną inspirację), jest to w dużej mierze odgrzewany kotlet, który nawet wcześniej nie smakował jakoś wybitnie. Skojarzenia i nawiązania do znanych filmów zdają się bić po oczach. Dotyczy to nie tylko imion bohaterów (Natasza i Tony), pojawia się również motyw nosorożca reagującego agresją na określone przezwisko, co natychmiast uruchamia skojarzenia z filmem Hancock. Nie zabrakło też do bólu już wyeksploatowanej sceny z Mission: Impossible, kiedy to Tom Cruise zwisa na linie.
Patchworkowy film, patchworkowa rodzina
Wizualnie produkcja to wyższy poziom stanów średnich – postacie charakteryzują się miękkimi liniami, można zwrócić uwagę na fakturę ich sierści, futer i skóry, nie sądzę jednak, by wywarło to większe wrażenie na najmłodszych. Bez wątpienia spodoba im się jednak dżungla – pełna żywych barw i intensywnych zieleni. Smutne jest to, że to właściwie jedyne plusy tej konkretnej animacji. Znajdziemy tu masę zszytych ze sobą motywów i schematów, które być może przypadną do gustu młodszemu widzowi, jednak jego opiekunowi już nie do końca – na twarzach wszystkich obecnych w sali kinowej rodziców widziałam znudzenie równe temu, które sama odczuwałam. Również dzieci nie wydawały się szczególnie zachwycone – zamiast śmiechów słyszałam ciche pytania o to, kiedy w końcu powiedzą pingwinowi, że jest adoptowany.

Kadr z filmu „Kumple z dżungli”
Wszystko to pozwala mi sądzić, że produkcja ta jest po prostu utrzymana w zbyt poważnym tonie, a żarty latają nisko i powoli, praktycznie nie mają więc szans na rozbawienie widza. Tym bardziej, że część z nich ociera się również o sporą dawkę żenady, a kilka innych dobrze jest popić, tak suche są. Tak naprawdę mało kina familijnego w tej animacji, której znacznie bliżej do produkcji o superbohaterach. Cała ta wizja zrealizowana została jednak bez polotu, skupiając się na bezsensownych pokazach siły postaci, praktycznie nie budując między nimi żadnych relacji. Tygrysia rodzina, która składa się z tygrysicy, jej syna-pingwina oraz wnuka-ryby, woła o pomstę do nieba.
Niestety bajka bajce nierówna… Niektóre są cudowne, ale zdarzają się i zgniłe owoce;/
Mam młodszą siostrę, której próbuję czasami przemycać „stare, dobre, disnejoweskie” ale z marnym skutkiem…
Z fajnych bajek, które z nią obejrzałam to chyba tylko „W głowie się nie mieści” i „Zwierzogród” 🙂