Złoty wiek przenosi akcję o około sto lat wstecz. W skład rodziny opiekującej się kluczami wchodzą Harland Locke oraz jego bratanek Chamberlain wraz z żoną i czworgiem dzieci. Tom zawiera pięć zeszytów, z których każdy skupia się na innej postaci. Przy czym wspólnym mianownikiem niemal każdej opowieści jest ukazanie, że klucze pomimo swojej potęgi stanowią bardziej brzemię niż cudowny wytwór. Co ciekawe, najmłodsza córka Locke’ów jako jedyna pozbawiona jest tu własnej opowieści. Wynika to z tego, że jest ona bohaterką… spin-offów. Ciekawe, czy Taurus kiedykolwiek będzie miał okazje wydać je w Polsce?
Klucze, klucze, klucze
W Małym świecie zaobserwować można, co się wydarzy, gdy kluczem powiększającym potraktowany zostanie nieproszony gość. Otwórz księżyc, najciekawszy i zarazem najbardziej rozczulający odcinek, opisuje nietypową podróż na ziemskiego satelitę – otóż jeden z kluczy jest w stanie zamienić Księżyc w drzwi do zaświatów. Z kolei Dźwięki muzyki to jedynie trzystronicowy przerywnik, ukazujący bodaj najdziwniejszy z dotychczasowych kluczy – przywołujący tycią orkiestrę. Wracając do fabuły Złotego wieku, Blady batalion pokazuje w końcu, co się może stać, gdy klucze zostaną wykorzystane na szeroką skalę – w tym przypadku podczas I wojny światowej.
The most ambitious crossover since…
Wreszcie finał, Piekła kres, buńczucznie nazywany na okładce „przebojowym crossoverem”, a dla mnie to zdecydowanie najsłabszy element. W komiksie spotykają się Locke & Key z Sandmanem. Niestety, większość fabuły skupia się na tanich nostalgicznych chwytach – co rusz na kadrze pojawia się jakaś postać z serii Neila Gaimana. Tylko przypomina to swoją konstrukcją fanfiction, w którym upchano do granic możliwości postaci z flagowego tytułu dawnego Vertigo – na zasadzie „ludzie lubią to, co już znają”. Już lepiej niech crossovery pozostaną w rejonach superbohaterszczyzny.
Prequel prequelowi nierówny
To niejedyny problem, który mam z komiksem Hilla i Rodrigueza. Choć w przeważającej części tytuł wypada więcej niż przyzwoicie, to marny z niego prequel. Wątki ze Złotego wieku mają praktycznie zerowy wpływ na fabułę z oryginalnej serii. Oczywiście z nawiązaniami łatwo przedobrzyć i wiele prequeli często grzeszy wyjaśnianiem niemal każdego elementu (patrzę na ciebie, Solo). Jednak komiks Hilla znajduje się po drugiej stronie tego spektrum. Owszem, jest znana lokacja, są klucze, ale to tylko korzystanie z tych samych scenerii i rekwizytów. Sięgając po Złoty wiek, czytelnik nie odkryje żadnej nowej tajemnicy, ani nie dostanie nowego kontekstu do wydarzeń toczących się kilkadziesiąt lat później.
Kreska ujarzmiona
W Złotym wieku widać spore zmiany w stylu Gabriela Rodrigueza. Muszę przyznać, że kanciastość, gruby kontur i dość specyficznie wyglądające twarze odrzucały mnie początkowo w oryginalnym Locke & Key. W prequelu wszystko zostało to złagodzone (poza czasem w dalszym ciągu dziwną mimiką postaci) i sprawia dużo bardziej estetyczne wrażenie, choć odbywa się to kosztem oryginalności. Niemniej kadry Rodrigueza potrafią wyglądać świetnie i bardzo dobrze współgrają z konceptami wymyślonymi przez Hilla.
Złoty komiks?
Z przyjemnością wróciłem do świata stworzonego przez Hilla. Ba, mam wręcz ochotę na więcej. I choć twierdzę, że jest to lepszy samodzielny komiks aniżeli prawdziwy prequel (szczególnie że czasem scenarzysta jest oszczędny w ekspozycji i nakreślaniu relacji między postaciami), to niewielki stopień powiązania z oryginałem można też traktować jako atut. Myślę, że po Złoty wiek mogą sięgnąć także czytelnicy niezaznajomieni z wcześniejszymi historiami Hilla.